Pierwsze dwie historyjki z wczorajszej mszy konwentualnej u OP. Miałam okazje po raz kolejny się przekonać o prawdziwości stwierdzenia, że liturgia u dominikanów jest jak western: nigdy nie wiadomo, co się wydarzy, ale na pewno dobrze się skończy.
A wydarzyło się najpierw dramatyczne i pełne egzystencjalnego ciężaru czytanie z Koheleta, zakończone słynnym: „…a wszystko marność nad marnościami – powiada Kohelet – wszystko marność”. Po czym do ambonki zbliżył się jeden z braci, wziął oddech i zaczął śpiewać refren psalmu: „Panie, Ty zawsze byłeś nam ucieczką”.
Na melodię z okresu Bożego Narodzenia.
Na melodię „Gdy śliczna Panna”, znaczy się.
Kontrast zaiste godzien największych dramatów scenicznych, u obecnych na mszy wywołał napad niekontrolowanego chichotu. Trudnego do opanowania szczególnie wtedy, kiedy ma się naprzeciw siebie purpurowego od tłumionego śmiechu koncelebransa. Kantor chyba nie zauważył wpadki albo jest mistrzem samokontroli, bo głos mu nawet nie drgnął. Podziwiać, podziwiać…
A wspomniany koncelebrans sam stał się źródłem radości dla mojej nieskromnej osoby, ale to już w trakcie procesji wyjścia. Bracia śpiewali jedną moich ulubionych pieśni renesansowych „Będę Cię wielbił, mój Panie”. W jednej ze zwrotek mowa o tym, że „łaski Twej wiek nieprzetrwany”, który w pamięci wyżej wspomnianego uległ mutacji w „wiek NIEPRZESPANY”.
Tia. Wielość możliwych interpretacji tej mutacji wstrzymuje mnie przed ich sprzedawaniem 🙂
A na koniec historyjka rodzinna jednej z moich znajomych. Jej wnuczkowie sa na etapie uczenia sie modlitw i ostatnio jedne z nich zaskoczył dziadka kategorycznym:
– Dziadku, nie idź jeszcze spać. Jeszcze musimy się pomodlić do strusia.
– Jacuś, jakiego strusia?
– No „Aniele Bozi, Strusiu mój”…
Z pozdrowieniami dla Was i Waszych Aniołów 🙂 Dobrej niedzieli!
A ja byłam wczoraj na ślubie, na którym usłyszeliśmy: Czego Bóg nie rozłączył, człowiek niech nie rozdziela
🙂
😀 wszak to świnto prawda!