Dziś mija kolejna rocznica śmierci J.R.R. Tolkiena. Pisząc „Władcę…” stworzył nowy gatunek literacki, obecnie jeden z niewielu naprawdę czytanych. Oglądając dziś polecony mi przez znajomą serial kryminalny, odkryłam jeszcze jeden dowód na mistrzostwo Profesora. Otóż większość krwistych postaci współczesnego kina i literatury to narcyzi. Błyskotliwi, skupieni na sobie, dbający o nietuzinkowość świetnie nadają się do bycia opisywanymi. Nie trzeba się wysilać.
Tolkien główną postacią swojej trylogii, ale także „Hobbita” uczynił przeciętniaka. Ani Bilbo, ani Frodo nie mają osobowości narcystycznej. Pociąga ich przygoda, ale szybko się orientują, że będzie ona dla nich kosztowna. Mimo to nie rezygnują z niej nawet wtedy, kiedy przestaje być przygodą a staje się walką wewnętrzną i zewnętrzną. Są prości i banalni w tej prostocie. Mimo to czytelnik im kibicuje i pragnie ich zwycięstwa, co więcej – im więcej stron się przewróci, tym ma się do nich więcej sympatii. Przynajmniej ja miałam.
Do takiego poprowadzenia opowieści trzeba mistrza. Do skonstruowania tak prostych, a mimo to nie prostackich postaci też trzeba mistrza. Padam do stóp, panie Profesorze!