Na początek jeszcze historia z wczoraj: w pewnym momencie z drzemki podczas drogi do San Gimignano wyrwał mnie hurkot przelatującego po szybie ciężkiego przedmiotu. Otóż jadąca przed nami ciężarówka nagle zboczyła w lewo, czyli w naszą stronę, i urwaliśmy jej lusterko. Zjechaliśmy na pobocze i nastąpiły negocjacje, bo pan Włoch chciał wzywać policję. Doszło do ugody a pani Ania wdepnęła po niej w minę zostawioną przez jakieś zwierzątko bądź podróżnego. Kierowcy namawiali ją, żeby zagrała w totka, bo z pewnością będzie miała szczęście (mają tu taki przesąd, dotyczy on także bycia, hm, ozdobionym przez ptaka). Niestety, nie skorzystała.
A dziś miasto Medyceuszy.
Zwycięska rywalka Sieny jest renesansowa i szarawa. Na ścianach, także wewnętrznych i pokrytych cennymi freskami, widać wciąż ślad powodzi z 1966 r. Przewodnik mówił, że w niektórych miejscach poziom wody sięgał 6 m i zginęło ok. 30 osób – ci, którzy nie zdołali uciec z mieszkań na parterze, kiedy nadeszła fala. Freski nie mają nóżek, nie mogły uciec, więc ich dolna część różni się od górnej nasyceniem kolorów. Zaczęliśmy od punktu widokowego na Placu Michała Anioła, po czym przeszliśmy przez wspaniały ogród różany i zeszliśmy na Ponto Vecchio, zwany też Mostem Złotników. Biżuteria wspaniała, ale powtarzające się wzornictwo i znów potwierdziła się zasada, że najciekawsze rzeczy są w zaułkach (tam były sklepy z autorską biżuterią) i na prowincji. Lody niestety kupiliśmy przy trakcie głównym i drogie były, choć rzeczywiście smaczne.
Po czasie wolnym przespacerowaliśmy się przez tłumne miasto do Santa Maria Novella (czyli Nowiutka). To dawny (w sensie, że od dawna) kościół dominikański, historycznie pierwszy w tym mieście. Bracia mają tu jeszcze jeden dom, przy kościele San Marco. Mieszkał tu św. Antonin, Fra Angelico i o. Savonarola. Ten ostatni skutecznie spalony przez współbraci za radykalizm, do dziś budzi sprzeczne opinie. To jest osobowość!
Msza był cudowna. Ojciec Tomasz, główny celebrans, zaczął mszę od myśli, że trzeba nam się rozsiąść, otworzyć i przyjmować to, co chce nam dać Pan. I o tym było kazanie: że świętość to otwartość na łaskę, a dopiero potem nasza praca. Przy innej kolejności jest bardzo duże ryzyko, że owszem, uczynimy dużo, ale będzie to niezbyt Boże, jeśli w ogóle.
Po liturgii poszliśmy się spotkać z naszym przewodnikiem, panem Marco, który sam przedstawił się jako efekt studiów pewnej miłej blondynki z Polski nad sztuką etruską. Wygląda jednak (ach, ten profil ala Dante!), mówi i oprowadza po florencku, czyli „piano, piano”, wie kiedy zacznie, ale nie wie, kiedy skończy, i krzywi się, słysząc o Sienie (sprawdziliśmy). Ale to drobne niedogodności, bo oprowadza świetnie. Odwiedziliśmy z nim Santa Maria Novella (mszę mieliśmy w najstarszej części, która obecnie jest skromną kaplicą przy wschodniej fasadzie, nie ma nawet zakrystii, a jedynie oddzielony balaskami fragment, nazwany przez naszych ojców „aneksem zakrystyjnym”), makietę domu Dantego z początku XX w. (rozmiarów naturalnych – miasto odbudowało mu dom, który zburzyło, kiedy go wypędzono) oraz kolumnę zbudowaną w miejscu, gdzie dominikanie odbyli debatę z heretykami i wygrali w niej za pomocą bardzo wyrafinowanych argumentów, mianowicie kijów. Nie wiemy, czy bejsbolowych.
Zobaczyliśmy oczywiście także katedrę oraz obudowane skrzętnie rusztowaniami baptysterium, które zgodnie z tempem i florenckim sposobem działania pewnie pozostanie w tym stanie jakieś 200 lat (sugestia przewodnika). Odkryliśmy tez kilka nowych form typu face: face door (drzwi baptysterium, na których są umieszczone główki autora drzwi i jego syna) i face wall (świeżo wyremontowane freski w Santo Croce, na których autorzy remontu umieścili swoje podobizny, zgodnie z manierą częstą w tym rejonie od XV w.). Katedra, z zewnątrz bogata, ma bardzo ascetyczne wnętrze z przebogatym freskiem we wnętrzu kopuły.
Na głównym placu miasta, pełnym nagich mężczyzn z marmuru i brązu ( w tym Dawid Michała Anioła, kopia), odbywała się własnie parada z okazji 1 maja. Wspaniały pokaz żonglerki flagami wykonywany był przez tłumek mężczyzn i chłopców w strojach z XV-XVI w. Miłe doświadczenie.
Potem już tylko franciszkanie w Santo Croce, która to nazwa wywoływała w naszej grupie spłoszone uśmieszki i lekkie chichoty. Sam kościół pełni funkcję florenckiego Panteonu – pochowani są tam najsłynniejsi mieszkańcy miasta, zaś dla tych, których ciał nie udało się znaleźć (da Vinci) bądź odzyskać (Dante) są przygotowane nagrobki. W bocznych kaplicach freski Giotta i malarzy z jego szkoły, warte spędzenia tam połowy dnia na czytaniu szczegółów. Nie brak w Santa Corce także polskich szczegółów: dwóch płaskorzeźb dłuta Teofila Lenartowicza oraz grobów Polaków: Zofii Zamojskiej, Zofii Cieszkowskiej i Michała Borgii-Skotnickiego.
W temacie szczegółów warto jeszcze wrócić na chwilę do koscioła OP. Otóż w dawnym kapitularzu, zamienionym na Kaplicę Hiszpańczyków znajduje się fresk przedstawiający alegorycznie walke OP z heretykami. Biało-czarne psy gryzą wilki porywające owieczki. Krew tryska w około a mnie osobiście najbardziej zachwycił pies trzymający zdecydowanie za ogon wilka uciekającego z owieczkom. Malowali to mistrzowie obserwacji: scena jest dynamiczna i świetnie oddany został ruch.
Po Santa Croce była chwila wolnego, rzuciliśmy się w poszukiwaniu restauracji i jedzenia. Nasz grupka usiadła w pierwszej lepszej restauracyjce. Po chwili podeszła do nas kelnerka i próbowałyśmy się z nią dogadać dialektem włosko-angielskim. W końcu ktos z nas odezwał się po polsku, na co kelnerka zakrzyknęła: „To po co my się męczymy, skoro możemy pogadac po polsku!”. Usłyszeliśmy następnie, czego nie zamawiać („Bruschetta jest bez sensu, robią to za barem i kucharz nawet jej nie dotyka”, „Na pizzę będzie długo czekać, bo jest tylko jeden kucharz i to stary”) i zostaliśmy świetnie obsłużeni. Ale knajpki Il Colonnino we Florencji nie polecam, chyba że ktoś ma już mroczki z głodu przed oczami.
Wróciliśmy do hotelu w rytm nieszporów, pożarliśmy tutejszą pyszną kolację i każdy udał się w dowolnie wybranym kierunku. Część zasiadła na wieczornym drinku i kawce, część poszła dzielnie na pobliskie ruiny zamku i wróciła zachwycona. Szkoda, że jutro opuszczamy to miejsce, jedyną jego wadą jest brak darmowego wi-fi oraz klima, z której sieją się jakieś dziwne bakterie. Duża część grupy padła od wczoraj na gardło, choc zapewne oprócz klimy swoje zrobił także deszcz w Sienie poprawiony gradem.
Jutro wizyta u Ojca Dominika, czyli Bolonia, i Lago Garda. Coraz bliżej kraju.
Lubię czytać wstawki o jedzeniu. Zabytki bywają także rzecz jasna piękne, ale te wszystkie fragmenty o toaletach, restauracjach, lokalnych smakołykach dodają kolorytu. Pewnie różnego jak różne są toalety :-), restauracje i potrawy, ale chyba każdy lubi mieć przed sobą filiżankę kawy i słodkie małe co nie co.
Zapomniałaś wspomnieć o tym, jak cenne są florenckie toalety…;-)
Były doliczone do rachunku w restauracji : ]
Ja do restauracji nie trafiłam. Zawsze jednak wydawało mi się, że najdroższe są w stolicy, a tu niespodzianka – w Rzymie 50 centów, a we Florencji 1 euro… Ale czego się dziwić po mieście, których obywatele dorobili się majątków na urynie. W końcu pecunia non olet;-)
hehehe