Zaczęliśmy mszą w bazylice św. Trójcy. Ojciec Stachu Nowak był głównym celebransem, co nadało śpiewanym częściom liturgii zdecydowanie prawosławny charakter. Kazanie powiedział o. Tomasz Grabowski a słowo było o świadkach: że Jezus czyni nas świadkami, ale to Jego mocą. Że trzeba być czujnym, by Go spotkać i by potem siła tego doświadczenia pociągnąć innych.
A potem był kapitularz, krótkie spotkanie organizacyjne z przemową o. Prezesa Y Incicjatora wyjazdu. Odsłuchaliśmy, ogłoszenia porządkowe także, wykorzystaliśmy następnie niecnie dominikańskie kibelki i wyruszyliśmy pod Dom Turysty, by zająć miejsca w „naszych pięknych, srebrnych manach”, jak je określa nasza pilotka.
I w drogę.
Przedziwnie jedzie się po Europie bez granic – przejścia zaznaczają pustostany po punktach celnych, granicę między Polską a Czechami poznaje się po zmianie języka na znakach drogowych (bo w sklepach niekoniecznie) i widok zdecydowanie lepiej zagospodarowanych poboczy.
Bardzo miły był postój w Austrii, w sieciówce o dźwięcznej nazwie Rosenberger. Kibelki mają cudowne. Płatne, ale cudowne. Kawę także, a sernik – mili państwo, istne mistrzostwo.
W drodze obejrzeliśmy komedię „Moja wielka grecka wycieczka”, która zasiała w nas niepewność, czy przypadkiem nie jest filmem szkoleniowym pt. Jak naprawdę będzie wyglądał nasz wyjazd. Na szczęście póki co scenariusz się nie realizuje. Film przezabawny.
Przejazd przez Alpy i część Pirenejów odbyła się w nocy. Może dobrze, szczególnie jeśli chodzi o bardziej lękliwe jednostki. Za to po wjeździe do Włoch najpierw wypiliśmy (my, Ela Wiater) pyszne espresso w pierwszym Autogrillu. Zaiste, daje kopa. Na drugim postoju, w tej samej sieciówce nabyłam, pod wpływem namów pani pilotki, capuccino. Ach… Tu warto wspomnieć też o okolicznościach przyrody picia tegoż – kawiarnia zawieszona nad autostradą. Niesamowity loft, z genialnym klimatem, barowe stoliki – wysokie, bez krzeseł, i ta pienista kofeina.
Do Rzymu udało nam się dotrzeć ok. 13.00, bo jedyny korek mieliśmy dużo wcześniej, jeszcze w Toskanii. W jednym z tuneli TIR zgubił cysternę i skutecznie zablokował jeden pas. Przemknęliśmy obok niego, ciesząc się, że nie był nas wtedy w tym tunelu.
Niesamowita zieleń i morze kwiatów. W winnicach krzewy wypuszczają pierwsze latorośle, drzewa oliwne stoją w swojej szarawej zieleni a nad wszystkim górują ciemno-malachitowe parasole pinii. Bogata faktura zieleni przetykanej kwitnącymi drzewami i krzewami.
W hotelu pierwsze w ruch poszły prysznice. Potem chwila oddechu w pozycji horyzontalnej (wreszcie!) i spacerek, żeby z nóg zeszła autokarowa opuchlizna.
O 17.30 miała być msza, ale były dwa chrzty dzieci, więc zaczęliśmy przed 18.00. To było ciężkie przeżycie. Włosi traktują kościół i liturgię jak towarzyskie spotkanie: gadają, odbierają telefony. Kościół w Genzano di Roma, gdzie mieszkamy, jest olbrzymi (a to jeden z czterech w tym miasteczku-satelicie Rzymu, de facto już w granicach Wiecznego Miasta). Świeżo po remoncie, ewidentnie składkowym.
Więc wyobraźcie sobie wielki, świeżo odremontowany, barokowy kościół. Bardzo oszczędnie barokowy, z przemyślanym wystrojem. Ołtarz na skrzyżowaniu nawy głównej z poprzeczną, za plecami celebransa absyda prezbiterium. Wszystko za duże, za dalekie, za puste. Proboszcz ogłaszający, że teraz będzie msza dla polskiej grupy, został całkowicie zignorowany. Grupa Włochów z chrztów (rodzice i goście) gadali głośno w tyle kościoła do aktu pokutnego, mimo prośby proboszcza. W czasie kiedy gadali do kościoła weszły panie w wieku starszym i zaczęły głośno wymieniać uwagi, próbując nas przekrzyczeć. Forma architektoniczna i nasza mała grupka: współczesny Kościół o rozbuchanej formie, nawykach jeszcze z czasów triumfalizmu i dźwigający na sobie zbyt luźny i zbyt ciążący strój z przeszłości. To jeden wymiar, bo drugi to postrzeganie Kościoła nie jako przestrzeni sacrum, spotkania z Bogiem i SŁUCHANIA Go. Nie, nam się należy, parę fotek na tle prezbiterium z rodziną, cieplutko, przytulnie, wrócimy tu, jak nam się będzie chciało. Ewentualnie jak będziemy mieli interes. Brak nawet zwykłego szacunku dla tego, że modlą się tutaj inni bracia, choć w innym języku. Ot, punkt usług religijnych, biuro ubezpieczeń na życie wiecznie. I możemy tu zachowywać się jak nam się podoba, bo jak nie, to sobie pójdziemy!
Kościół współczesny w pigułce, z jego głównymi problemami.
I znów kazanie o. Tomasza: myśli dwie, jak to ujął. Po pierwsze – pocieszycielem nie musi być Duch Św. we własnej osobie. To mogą być inni ludzie przez których On będzie działał, może nawet o mało świętej przeszłości, ale teraz bliscy Bogu. Więc trzeba być czujnym. Po drugie, hm, chyba jestem zbyt zmęczona i nie pamiętam. Jak było do mnie, to pewnie Duch przypomni.
Jutro msza kanonizacyjna. I liźnięcie Miasta. Starterek taki.
Powodzenia w Rzymie. Na pewno to piękne miasto i zostawi miłe chwile. Nawet jeśli będzie momentami trochę tłumnie.
dzięki 🙂