Czasem przesypują się przez neurony jak migotliwe klejnoty. Spojone skojarzeniami zamieniają się w drogocenną biżuterię albo kiczowate ozdóbki. Uwodzą szlachetnym szlifem, dzięki któremu prawda rozszczepia się na swoje podstawowe barwy, wciąż zachowując swoją spoistość.
Innym razem okazują się mieć naturę pustynnych lisków – uciekają, zamieniając się w cienie na rozległej pustyni umysłu i o ich ukrytej obecności światczą tylko oczy połyskujące w mroku skalnych szczelin. Może da się je oswoić i w końcu wyjdą niepewne, wiekouche, zaciekawione. A może nie da i pozostanie jedynie szmer ich śpiesznej ucieczki w głąb schronienia.
Wydają się bezradne i bezbronne, ale to od nich zaczynają się wszelkie przemiany w świecie. Wypowiedziane we właściwej formie, czasie i miejscu kruszą imperia. Czasem nagłym wzburzeniem tłumu, czasem powolną pracą korzeni zamieniających skały w żyzny pył. Dlatego trzeba z nimi ostrożnie, w końcu z nich będziemy sądzeni, jak zapowiedział Jezus. Szczególnie z tych zbędnych i brakujących.
Słowa.
zdjęcie pochodzi z tej strony