Skrzypią i trzeszczą. Najgorszy był pierwszy tydzień, kiedy ciągle dławiła mnie wyłamana z zawiasów szczęka, dusiłam się, nie mogłam spać i nie było części ciała, w której nie czułabym bólu. Potem było coraz lżej.
Tylko strach został. Wraca, jak fala przypływu. I jak ona się cofa. Fale są coraz krótsze, przypływy coraz rzadsze. To także minie. Kiedyś.
Jutro kolejna rocznica. Modlę się za pozostałych, tych żywych, i tych już po drugiej stronie. Pan wie, czego im potrzeba. Także tym, którzy mi pomogli – nigdy im tego nie zapomnę, oj nie. Nawet po śmierci 🙂