Bo już nawet nie na piasku. A chodzi o współczesne rozumienie prawdy, o którym rozmawiałam ostatnio z Asią Barcik (bardzo mądra kobieta, powiem wam, dr filozofii i nie na darmo ma ten tytuł). Z tego, co mówiła Asia, zrozumiałam, że nasza współczesna cywilizacja nie uznaje istnienia pojęcia prawdy absolutnej, stałej, do której poznania można dochodzić. Posiadamy za to prawdy chwilowe, tworzone w oparciu o kulturę danego miejsca, danej społeczności. W Polsce prawdą będzie, że eutanazja jest zła, a w Belgii już nie, bo tam jest inna kultura.
I wszystko brzmi tak ładnie i równościowo, nie ma o co się kłócić, przecież każdy ma prawo mieć swoją prawdę. Tylko przychodzi moment, kiedy trzeba podejmować praktyczne decyzje, stanowić prawo, decydować o życiu i śmierci. Skoro każdy ma swoją prawdę, niemożliwe jest stanowienie prawa, bo nie ma norm ogólnych, są tylko jednostkowe. Jeśli ktoś jest obłąkany i jego prawda brzmi: „Wszyscy dybia na moje życie”, w świetle zasady, że ostatecznym odwołaniem jest jego prawda, ma prawo zabić. Oczywiście w samoobronie, chociaż wg prawdy zabitego, zabity wcale nie miał zamiaru atakować obłąkanego. No, ale to była jego prawda, a skoro nie żyje, to jego prawda nie ma znaczenia. I tak jedynym prawem staje się prawo dżungli – wygrywa silniejszy, bardziej płodny (a więc bardziej liczny), zdrowszy, mający oparcie w wewnętrznym systemie wartości.
Kulturowe uzasadnianie norm w historii kończyło się zawsze w dwojaki sposób: przychodzili barbarzyńcy i sprzątali wszystko albo przychodził dyktator i brał wszystko za twarz. Ludzie en masse źle znoszą rozmycie norm, wolą od niego już niewolę. Może dlatego na Zachodzie jest tyle przejść na islam? I tak zdecydowanie odradza się nurt tradycyjny katolicyzmu, który daje jasne normy i stawia konkretne wymagania? Bo ludzie są zmęczeni amorfizmem?
Europa dojrzała do kolejnej Wędrówki Ludów albo kolejnego totalitaryzmu. I jak obserwuję zmiany w jej prawie i strukturze ludnościowej, to mam wrażenie, że zaraza wysłała już swoje szczury, by umierały na ulicach szczęśliwego miasta…*
* por. Albert Camus, „Dżuma” (dla tych, co nie czytali albo zdążyli już zapomnieć 😉 ).
Przerażające to zakończenie. A czy nierealne?
Rzeczywiście, dzisiaj ludziom trudno jest zrozumieć, że prawda jest tylko jedna i leży tam, gdzie jej miejsce, a nie pośrodku, ani w żadnym innym miejscu, wynikającym z kompromisów.
Właśnie dokonałem odkrycia Twojego bloga. Bardzo mnie to ucieszyło.
Zapraszam do lektury 🙂 Co do zakończenia, to obawiam się, że realne, ale jest spora szansa, że pozostaniemy poza murami tego zadżumionego miasta. Bardzo bym sobie tego życzyła, swoją drogą.
Do zobaczenia 🙂
Myślę sobie, ze tak na-Prawdę to Prawdy się nie ma, tylko się do niej w rytmie tanga przybliża lub oddala (2 pas/kroki w przód 1 w tył, albo odwrotnie). Obiektywna, absolutna Prawda istnieje, w obszarze, w przestrzeniach wiary, ale – gdy nie wierzy się w Boga, wszystko jest uwarunkowane, zależne, relatywne…
Wolę stwierdzenie, że ono wtedy wydaje się uwarunkowane, zależne, relatywne, bo obiektywna prawda jest taka, że Bóg istnieje a w Nim prawda. Zresztą jeśli prawdy nie ma, nie ma też możliwości komunikacji.