„Stalker”, reż. A. Tarkowski

Lubię nieśpieszne filmy i nie wiem, czy to efekt urodzenia się przed „Matriksem”, czy kwestia zmęczenia namiarem bodźców. I „Stalker” Tarkowskiego taki jest: długie kadry, wyraziste plenery, czasem wrażenie, jakby było się widzem teatralnym, patrzącym na scenę z jedynego dostępnego ujęcia. Dla mnie osobiście jeden z najgłębiej chrześcijańskich filmów, jakie widziałam. I towarzyszy mu doświadczenie, które charakteryzuje także dobre, naprawdę dobre wina: najlepiej ich smak oddaje ostatnia kropla w kieliszku a w ustach jeszcze długo pozostaje zostawiony przez nie posmak. I ewoluuje.

Po „Stalkerze” zostaje dobry, ogrzewający serce „posmak”. Zostaje też sporo materiału do przemyślenia i sformatowania do swojego serca. Fajną myśl podrzucił na początku seansu o. Tomek – że rodzina, która widzimy śpiącą w pierwszych ujęciach, to jakby trzy części Stalkerowego wnętrza. I chętnie pociągnęłabym tę metaforę dalej: następna trójka, do której należy Stalker, czyli Pisarz i Profesor prowadzeni do Zony, to też trzy części jego wnętrza, ale już z innego porządku. Skojarzyły mi się tu zachodnie przedstawienia Świętej Rodziny (poziomy układ postaci), w które wplecione zostaje przedstawienie Trójcy Świętej (w pionie). Tu też jest rodzina Stalkera i Stalker, który wchodzi w świat duchowy, prowadzony najpierw przez rozum, symbolizowany przez Profesora (genialna scena z buntem Pisarza, kiedy Stalker zarzuca Profesorowi: „Czemu go zostawiłeś?”), a potem wyobraźnię, której obrazem jest Pisarz. I to ona przede wszystkim jest oczyszczana pod koniec drogi.

Zachwycił mnie też aktor grający główną postać: w jego wyglądzie jest coś, co nasuwa skojarzenia z kamienną rzeźbą. I outsiderem, kimś odstającym od świata. Choruje na bielactwo (nie sądzę, żeby była to charakteryzacja) i to nadaje mu swego rodzaju stygmat, zewnętrzny znak bycia innym. I godzinami mogłabym też pisać o plastyczności twarzy wszystkich grających tam postaci. Stara, świetna szkoła aktorstwa, w której aktor gra postać a nie samego siebie.

I wreszcie tory. Nie potrafiłam się oprzeć wrażeniu, że symbolizuja sposób myślenia: narzucony przez władzę, potem ten należący już do Zony, ale nie samej jej istoty. Żeby dostać się do Strefy, trzeba wykorzystać przejścia, które tworzy społeczeństwo – przejść wyznaczoną przez nie drogą, ale nie zgodnie z narzuconymi schematami (Stalker wjeżdża po torach gazikiem, jadąc krzywo i wciąż przekraczając szyny). Potem trzeba znaleźć swój własny środek transportu, jeszcze po szynach, ale już wewnątrz. A potem nawet on musi zostać odesłany, bo sieć trakcyjna w Strefie jest zerwana. Nie ma już odwołań, schematów (zresztą jak mówi przewodnik – Zona ewoluuje, zmienia się w zależności od tego, kto do niej wchodzi). Jest kilka sprawdzonych sposobów na komunikację ze Strefą i ogólny szkic drogi, jej kolejnych etapów. Ale za każdą podróżą pozostaje szkicem. I to jest dokładnie opis drogi duchowej i charakterystycznego szczególnie dla chrześcijaństwa wschodniego rozumienia kierwonictwa duchowego i rozwoju duchowości. Charakterystycznego dla nich, ale aktualnego dla wszystkich.

Świetny kawał (film trwa ponad 3 godziny) kina. Coś czuję, że odświeżę sobie mój ulubiony fragment „Rublowa”, tak na przegryzkę. A co. A jakbyście kiedyś mieli okazję obejrzeć „Stalkera”, to zachęcam.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s