Myślę, że demon wstydu ma postać pająka. Takiego żywcem z trylogii JRRT: przerośniętego, szeleszczącego w ciemności włochatymi odnóżami i szepczącego do siebie w swoim skrzypiąco-trzeszczącym narzeczu. Dopada ofiarę znienacka, paraliżuje i zawija w lepki kokon. Czasem potem gra tym kokonem jak jojo – kiedy ofiara jest już odwinięta i brak jednego, jedynego ruchu, by urwać się z nici, siła bezwładu zawija ją z powrotem. I znów, i jeszcze raz.
Wzywolenie może przyjść tylko z zewnątrz – ktoś musi przeciąć ten kokon a czasem dodatkowo wywlec z niego półprzytomną ofiarę. Jest też sposób na odstraszenie osobistej Ungolianty. Pajęczyca, zrodzona z ciemności, żyjąca w ciemności i przetwarzająca wszystko na ciemność, boi się światła. A szczególnie światła nieba, nawet jeśli jest ono zamknięte w małym, kryształowym flakoniku. Albo małej kustodii z kryształową szybką. Trzeba się w nią wpatrywać i przyjmować obecne w niej Światło w komunii.
A kiedy usłyszymy znajomy szelest, uświadomić sobie, że obecna w nas łaska czyni nas monstrancjami. I wpatrzeć się w obecne w nas Światło a On już nas poprowadzi. Z Jego perspektywy wszystkie pajęczyce są mikre. Bardzo mikre. A czasem nawet użyteczne…