Nadchodzi. Wczoraj wypuściła przez morze swoje charty – skowyczały, wpadając do kominów, łamały gałęzie, które stanęły im po drodze, zdarzyło im się wybijać okna i zdzierać dachy swoim pazurzastym pędem. A teraz sama nadchodzi. Bynajmniej nie w białej sukni. Jej płaszcz jest ciężki, ołowiany, matowy. Zasuwa się na niebo jak zapora.
Ciężko na piersi od jej przejścia. Głowa ciąży, serce ciąży, myśli ciążą. Póki płaszcz się nie rozedrze o ostre, nagie gałęzie drzew i nie sypnie kruchymi, drobnymi kryształami. A potem wszystko się zetnie w migotliwe, ośnieżone milczenie. Pod szerokim, błękitnym niebem; pod niskim, lekko świecącym słońcem, zamienionym jej zaklęciem w chłodny, daleki krążek światła.
A tu „Zima” A. Vivaldiego w jedynie słusznym, Nigelowo Kennedy’m, wykonaniu:
I byłoby tylko pięknie, gdyby nie ofiary śmiertelne
,,Ogród w Milanówku, koniec listopada” Jarosław Marek Rymkiewicz
Śnieg już pada – przez ogród idzie zima sroga
Kosmos jest jak Vivaldi i nie ma tam Boga
Zima szara królowa idzie w szarych szatach
Wokół niej czarny gawron jej posłaniec lata
Gra przestrzeń to na rożku to na rekorderze
Przez śnieg i ciemność idą małe ślepe jeże
Szare szare obłoki jak skądinąd znaki
Szara królowa śniegu jej szare orszaki
Kosmos jest jak Vivaldi jak jego zagadka
W listkach pod mirabelką w rdestu białych kwiatkach
Idzie zima – w kompoście małe myszy płaczą
Świecie świecie czy one jeszcze cię zobaczą
Kosmos jest jak Vivaldi jego ruda głowa
Bóg który jest gdzie indziej który gdzieś się chowa
Vivaldi jak Bóg który sam sobie się przyśnił
W mirabelkach i w rdeście w czarnych listkach wiśni
Śnieg pada – już zaczyna się konanie myszy
Konanie jeży – jęki których nikt nie słyszy
Ciemno ciemno od trzeciej ciemno od południa
Powrót szarych obłoków wielki powrót grudnia
Wielki kosmos muzyka z wielkiego milczenia
Śnieg pada pozbawiony wszelkiego znaczenia
strasznie smutne
za ofiary +