Wczoraj Tomek Dekert, przepraszam – dr Tomasz Dekert (na marginesie – zazdroszczę jego studentom, bardzo przejrzyście wykłada) mówił w Stolarni o rytuale i antyrytuale a dziś o. Tomasz pisze na swojej fejsbukowej ścianie o kanonizowaniu komunikatów autoreferencyjnych. Do czego to dochodzi, jak się człowiek zaczyna zastanawiać na liturgią, popijając przy tym piwo…
U mnie na przykład doszło do iskrzenia neuronów na tle inkulturacji a dokładnie wkładu „Władcy pierścieni” do postrzegania liturgii jako arcy-rytuału. Bo na poziomie antropologicznym, takim ludzkim po prostu, rytuały w różnych kulturach mają swoje elementy wspólne (to podaję za P. T. Dekertem), które pojawiają się także w naszej liturgii. Różnica jedynie jest taka, że liturgia chrześcijańska byłaby rytuałem doprowadzonym do doskonałości, bo objawionym. Tak jak w teorii Tolkiena (myśla ta też bardzo mocno pojawia się u CSL) chrześcijaństwo jest arcy-mitem – takim, który stał się rzeczywistością, a pozostałe są mitologie przeczuwaną prawdą. A jeśli jeszcze uznamy, że rytuał jest ożywieniem (słownictwo „poziom hard” – aktualizacją) mitu, to w liturgii chrześcijańskiej mielibyśmy do czynienia z arcyrytuałem aktualizującym arcymit.
Ha.
Teraz cała sztuka polega na tym, by rytuał był adekwatny zarówno do mitu, jak i czytelny dla odbiorców. Tomek Dekert postawił tezę, że po reformie soborowej liturgii czytelność (czyli znaczenie komunikatów autoreferencyjnych – oddających nastrój, rozumienie, stan etc. uczestników) zdominowała, w imię przystępności liturgii dla wienych, adekwatność (czyli komunikaty kanoniczne – zachowujące przekaz „mitu”) liturgii. Stąd też wpis Ojca Prezesa (teraz widzę, że na początku był twitter… ale może porzucę dywagacje, czy świat jest twittem Boga, choć myśl kusząca) o kanonizowaniu (czyli uznawaniu za normatywne) komunikatów autoreferencyjnych.
W czym problem? Ano w tym, że rytuał pełni funkcję w pewnym sensie „sądowniczą” wobec naszej komunikacji – wchodząc w niego oczyszczamy nasze rozumienie Boga, świata, nas samych. Jeśli przesuniemy akcenty z Boga na nas, czy nawet na wspólnotę, rytuał przestanie pełnić swoją kluczową rolę. Stanie się bezużyteczny, bo nie będzie niczego oczyszczał, do niczego odnosił, w żaden sposób nie będzie kształtował uczestników. Historia stanie się mitem, mit – legendą a ta na koniec bajką dla grzecznych dzieci. A z „Władcy pierścieni” wiemy, jak takie zmiany sie kończą.
I jedyna nadzieja, przynajmniej dla mnie, w tym, o czym napomknął w ferworze dyskusji Tomasz D. a co przemknęło niezauważone (przynajmniej za mojej bytności, bo wyszłam wczesniej). Otóż rytuał podlega przemianom. Jeśli NOM nie oddaje dobrze mitu, to będzie podlegał zmianom, które zapewne doprowadzą do rozdwojenia: powstanie nurt ciążący ku tradycji i taki bardzo do przodu, któremu wieszcze ostateczne rozmycie i klęskę. I pewnie o nadaniu tym zmianom właściwego kierunku myślał Benedykt XVI, kiedy uwalniał stary ryt i mówił o potrzebie współistnienia i wzajemnego wpływu tych rytów na siebie. Stary, mądry Liturg wiedział, że rytuał potrzebuje czasu, by okrzepnąć, ale i po to, by żyć. Tridentina świetnie tłumaczy NOM (prosze niczym we mnie nie rzucać, pisze o własnym doświadczeniu), NOM uczy aktywnie uczestniczyć w Tridentinie. Tridentina nie pozwala kanonizować komunikatów autoreferencyjnych, NOM sprzyja odnalezieniu autoreferencji w komunikatach kanonicznych.
Potrzebujemy czasu i uczenia się od siebie nawzajem. Obawiam się, że z tym drugim może być gorzej, ale nie ma co tracić nadziei.