OP w USA (dokładnie do prowincja św. Marcina) wpadli na pomysł, by na 800-lecie powstania zakonu stworzyć książkę, która będzie zawierała świadectwa mówiące o Ojcu Dominiku jako przyjacielu chorych i potrzebujących. Zaprosili do współautorstwa wszystkich chętnych z całego świata. Pomysł ciekawy, także formalnie. Ale oczywiście nie byłabym sobą, gdybym się nie przyczepiła (teraz już wiecie, czemu obawiam się zostania za kilkanaście lat wcieleniem pani Bukietowej…).
Ale przyczepić się chciałam nie tyle samego pomysłu (zachęcam do udziału, tak na marginesie), co pewnego trendu, którego efektem ubocznym on mnie się wydaje. Tak więc: zasadniczo u źródła dominikańskiego charyzmatu znajduje się miłosierdzie. Na ogół nasze pierwsze skojarzenie na dźwięk tego słowa biegnie w następującym kierunku:
1. Głodnych nakarmić.
2. Spragnionych napoić.
3. Nagich przyodziać.
4. Podróżnych w dom przyjąć.
5. Więźniów pocieszać.
6. Chorych nawiedzać.
7. Umarłych grzebać.
Skojarzenie słuszne, bo to uczynki miłosierne co do ciała. Jednak z pamięci społecznej jakoś wypadła druga siódemka:
1. Grzeszących upominać.
2. Nieumiejętnych pouczać.
3. Wątpiącym dobrze radzić.
4. Strapionych pocieszać.
5. Krzywdy cierpliwie znosić.
6. Urazy chętnie darować.
7. Modlić się za żywych i umarłych.
I ta siódemka (uczynki miłosierne co do duszy) to dopiero jest wyzwanie! Bo jeśli dobrze się przyjrzycie, to pierwsze trzy czynności na tej liście współcześnie są czynami zabronionymi (oczywiście nieoficjalnie), czwarta wymaga umiejętności, których większość z nas nie posiada, bo trudno jej sią nauczyć w świecie wirtualnym, zaś 5. i 6. są bardzo wymagające. Ze wszystkiego ostatecznie możemy wziąć pod uwagę 7. Ostatecznie i w wolnych chwilach, bo kto dziś ma czas się modlić?
Dominik był mistrzem drugiej siódemki. Tej trudniejszej. Owszem, pierwsza nie była mu obca, czego świadectwo dał m.in. sprzedając swoje księgi, by udzielić jałmużny konającym z głodu mieszkańcom Palencji. Jednak charyzmat zakonu, który założył, polega na czynieniu miłosierdzia przede wszystkim wobec dusz.
Czasem nie potrafię sie oprzeć wrażeniu, że współcześnie Dominikowe wołanie: „Panie, ale co będzie z grzesznikami?” stało się głuche, a w zasadzie to my staliśmy się na nie głusi. Miłosierdzie rozumiemy jedynie jako dotyczące ciała, dusza jest aspektem człwieczeństwa, do którego istnienia jakoś tak głupio przywiązywać wagę, zresztą przecież i tak wszyscy będziemy zbawieni a zwracanie uwagi błądzącym jest wyrazem agresji, chamstfa oraz zupełnego braku wyczucia i politycznej poprawności (niepotrzebne skreślić).
I temat książki tworzonej przez prowincję św. Marcina takie podejście mi nieco sugeruje. Dominik-uzdrowiciel, Dominik-jałmużnik – tak, ten wymiar też. Tylko czy to ten najistotniejszy wymiar? I czy coś nie zostaje utracone, kiedy zapominamy o tym drugim, sięgającym ponad ciało i poza czas?
odkąd do mnie dotarło, że z tym Dominikiem to tak było (co będzie z grzesznikami?), to mi cholernie gość zaimponował, muszę przyznać. Grzesznik też człowiek. I w drugą stronę.
🙂