W sobotni poranek poturlałam się do Tyńca. W ramach warsztatów prowadzonych przez Kasię i o. Szymona opowiadałam o biografii św. Hildegardy z Bingen i w trakcie tej opowieści sama sobie opowiedziałam przypowieść. Zdarza się.
A midrasz dotyczy św. Augustyna i św. Benedykta. Pierwszy żył na przełomie IV i V wieku, drugi – V i VI. To czas upadku Cesarstwa Rzymskiego na Zachodzie. Poza tym, że byli świętymi, obaj pozostawili po sobie reguły życia wspólnego. Na podstawie reguły Augustyna tworzono wspólnoty kanoników (dlatego OP mają regułę Augustyna – Dominik zaczynał drogę do świętości od bycia kanonikiem), na podstawie reguły Benedykta wspólnoty benedyktyńskie, które potem reformując się ewoluowały w kartuzów, kamedułów, cystersów i całą resztę monastycznego światka. Wiek XII, czyli czasy św. z Bingen, to czas owocowania szczególnie wspólnot monastycznych. W XIII w. wykażą się kanonicy.
Sedno przypowieści jest takie, że cały świat płonął i walił się na oczach Augustyna (w jego przypadku dosłownie, bo zmarł podczas oblężenia Hippony przez Wandalów) i Benedykta, a ci zamiast zbierać wojska i ruszać do boju, zajęli się modlitwą i pisaniem. Im współcześni mogli to uznać za tchórzostwo i ucieczkę od rzeczywistości. Tymczasem rzucone przez nich niepozorne ziarno słowa kilka wieków później owocowało kolejnymi renesansami Europy. Zapisane przez nich reguły dały podstawy wzrostu wspólnotom, które stymulowały i kształtowały te epoki odrodzenia. Ich decyzje dotyczące wyboru drogi życia i reakcji na sytuację polityczno-społeczną okazały się słuszne. I płodne.
Boże drogi nie są naszymi drogami, a Jego myśli naszymi myślami. Czasem najważniejsze rzeczy dzieją się w ukryciu, szczególnie te, które są przekazaniem dalej życia. Czasem najważniejszymi ludźmi okazują się z czasem być ci, którzy żyją bez fajerwerków, wyczynów, ukryci na strychu Kościoła, gdzie ich nikt nie dostrzega i nikt się nimi za bardzo nie przejmuje. Do czasu, kiedy Panu podoba się odsłonić ich obecność, aby mogła owocować w Jego Kościele życiem.
Czasem najważniejszym czynem w czasie pożogi i rzezi okazuje się ocalenie czyjejś biblioteki. Albo choćby jednej księgi.
Dlatego najważniejsze, to dobrze rozeznać. A potem wytrwać, jak rzeka, która biegnie, napędzana siłą źródła i wewnętrznym przeczuciem morza, modyfikując swoje koryto, ale nie pozwalając się zatrzymać. Skutki moga być nieobliczalne. Nieobliczalnie dobre.