Zanurzony w porannej, jesiennej mgle Tyniec wydaje się miejscem mocno wrośniętym w ziemię, wyrastającym z jej wnętrza jak skała, na której stoi. A jednocześnie jest gdzieś poza światem, oddzielony od niego gęstym welonem w kolorze piór synogarlicy. Gołąbka ukryta w załomku skały, twierdza strzeżona przez Najwyższego. Nie znam dobrze wspólnoty, która tam teraz jest, ale ludzie są tylko ludźmi: przychodzą, są, przemijają. A w samym opactwie jest jakiś bardzo uchwytny pierwiastek wieczności, którego Obecność najmocniej czuję w kaplicy Najświętszego Sakramentu. Właśnie Obecności, trwania. Nieodwołalnej obietnicy otwartych drzwi, których nikt nie jest w stanie zamknąć.
Spędziłam wczoraj dużą część dnia w wydawnictwie, stąd moje przemyślenia. I graficzna obserwacja z okna, którą wklejam poniżej. Zachwyciły mnie te dachy i ruiny wystające z ciepłych kolorów jesieni. Nieco zamglona abstrakcja, zachęcająca do kontemplacji. Mnie tam przynajmniej zachęca…
Tyniec. Jeśli pogoda się przez jakiś miesiąc utrzyma, chętnie pojadę tam rowerem 🙂
🙂
zdaje się, że ta tęsknota za wiecznością już zanika, wyparta przez tęsknotę za światem, który konsekwentnie przejmuje terytorium nie jednej duchowej enklawy, wprowadzając swój porządek, zasadę rozproszenia i chaosu. Klimat skupienia i ciszy będzie powoli zanikać gdy przestanie się pielęgnować codzienny rytuał milczenia, modlitwy i pracy, odosobnienia i wyłączenia. Jedynym murem, który jest w stanie odeprzeć atak świata jest dobrowolna i świadoma rezygnacja z tego wszystkiego, co atakuje człowieka z zewnątrz i niszczy wewnętrzna ciszę burząc spokój umysłu i serca.