Jezus mówi dziś do tłumów: „Nikt nie zapala lampy i nie przykrywa jej garncem ani nie stawia pod łóżkiem; lecz stawia na świeczniku, aby widzieli światło ci, którzy wchodzą. Nie ma bowiem nic ukrytego, co by nie miało być ujawnione, ani nic tajemnego, co by nie było poznane i na jaw nie wyszło. Uważajcie więc, jak słuchacie. Bo kto ma, temu będzie dane; a kto nie ma, temu zabiorą i to, co mu się wydaje, że ma” (donosi Łk 8,16-18).
Ta część mnie dziś szczególnie uderzyła. Przypomniały mi te słowa o doświadczeniu tego, jak zmienia się odbiór zabytków, kiedy ma się wiedzę o epoce i założeniach twórców danego budynku czy miejsca. Ci, co ją mają, w ołtarzu bazyliki OP w Krakowie zobaczą bardzo XIX-wieczne i dosłowne przedstawienie Trójcy. Ci, co nie mają, dostrzegą tam Władysława Krzywoustego i Kazimierza Wielkiego, nad którym polatuje orzeł piastowski (cytat z jednego z oprowadzających wycieczki po rzeczonej bazylice, suchar, ale może ktoś nie zna). Nie dowiedzą się niczego więcej o kościele, teologii ani niczym takiem, a jedynie wpłyną do historii na fali rechotu im współczesnych.
A drugie skojarzenie to książka Gosi Bilskiej pt. „Święta Rita. Patronka spraw trudnych i beznadziejnych”. Ma ciekawą konstrukcję: żywot świętej to niecała 1/3 całości i nie dlatego, że autorka się obijała, zamiast zrobić porządny przegląd źródeł. Po prostu są tylko źródła ustne, dość późno po śmierci świętej spisane. Za to jest całe mnóstwo legend. Małgosia wiele zaangażowania poświęciła temu, by odczyścić ten wizerunek. Może miejscami zbyt mocno usuwała pozłotę (wbrew temu, co pisze, urodziny bliźniąt nie były tak rzadkie, a tym samym dziwne, w tamtych czasach – taka Katarzyna ze Sieny miała siostrę bliźniaczkę i w rodzeństwie kilka par bliźniąt), ale efekt wart starań. Bo po zdjęciu legend i uzupełnieniu obrazu o bardzo współczesne świadectwa wstawiennictwa Rity (to większa część książki, zresztą – bardzo poruszająca), okazuje się, że, paradoksalnie, święta zyskuje a nie traci. Kiedy odrzuci się wszystko, co wydawało się, że ma, zostaje to, co jest i to właśnie najbardziej przyciąga.
Gosia szczególnie mocno krytykuje, nie mający podstaw źródłowych, jak wykazuje, obraz Rity jako potulnej ofiary przemocy domowej, która cierpiąc bez słowa bicie i upokorzenia w ten sposób nawróciła męża. To bardzo toksyczna wizja świętości, bo popychająca ofiary w stronę syndromu sztokholmskiego a nie postawy chrześcijańskiej. Zresztą w jednym ze świadectw czytamy, że żona męża-brutala, która oddała się pod opiekę Rity, ostatecznie rozstała się z mężem. To by potwierdzało hipotezę autorki, choc nie wprost.
Autorka pokazuje też w książce rozwój kultu w Polsce i nie tylko. To bardzo fajne, w stylu reportażu, fragmenty książki. Sympatycznie się też ogląda zdjęcia na końcu całości – pozwalają poczuć klimat rodzinnych stron Rity. Choć święta, tak bliska dla wielu i, to coraz większej ilości, ludzi, pozostaje jednak przesłonięta brakiem źródeł i upływem czasu. I to też jest jej urok. Że te kilka faktów, które w jej biografii są pewne, wystarczy. I dziejące się za jej wstawiennictwem cuda. Wystarczy to, co ma, resztę Bóg jej dodaje. Taki myk.