Zanim o chlebie, nieco o dzisiejszej mszy konwentualnej u OP. Była na niej grupka sióstr z Chin (ok. 20 osób, z tego co mówił o. Jakub, który był głównym celebransem) wraz z dwoma księżmi-Polakami, którzy tam posługują. Pięknie zaśpiewały na uwielbienie i aż mi był wstyd, że one w 20 kobiet i bez mikrofonu brzmiały głośniej, niż cały kościół plus schola braci na pozostałych śpiewach w czasie mszy. Dzięki ich obecności mieliśmy okazję usłyszeć II czytanie i Ewangelię po chińsku. Zanim usłyszałam przeznaczony na dziś fragment z Apostoła, zastanawiałam się, czemu właśnie to on zostało wybrany do przeczytania w języku gości, ale… a może przeczytajcie sami jego pierwszą część:
„Zalecam przede wszystkim, by prośby, modlitwy, wspólne błagania, dziękczynienia odprawiane były za wszystkich ludzi: za królów i za wszystkich sprawujących władzę, abyśmy mogli prowadzić życie ciche i spokojne z całą pobożnością i godnością. Jest to bowiem rzecz dobra i miła w oczach Zbawiciela naszego, Boga, który pragnie, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i doszli do poznania prawdy” (1 Tm 2,1-4).
I teraz pomyślcie o tym, komu ono było czytane – kobietom, które żyją w kraju, którego rząd neguje istnienie Kościoła, do którego należą. W którym od czterdziestu lat trwa rzeź dzieci: i tych w łonach matek, i tych narodzonych a „nadliczbowych”, w którym bycie dziewczynką jest często równoznaczne z wyrokiem śmierci. Który prześladował i prześladuje księży i wiernych uznających zwierzchnictwo Stolicy Apostolskiej. Jeszcze nigdy te słowa nie wydały mi się tak trudnym poleceniem. I tak słusznym.
Potem Paweł uzasadnia swoje zalecenie: „Albowiem jeden jest Bóg, jeden też pośrednik między Bogiem a ludźmi, człowiek, Chrystus Jezus, który wydał siebie samego na okup za wszystkich jako świadectwo we właściwym czasie. Ze względu na nie ja zostałem ustanowiony głosicielem i apostołem – mówię prawdę, nie kłamię – nauczycielem pogan w wierze i prawdzie. Chcę więc, by mężczyźni modlili się na każdym miejscu, podnosząc ręce czyste bez gniewu i sporu.”(1 Tm 2,4-8).
Czy wierzę na tyle, by podjąć modlitwę za rządzących nawet wtedy, gdy po ludzku jest ona bez sensu? Czy wierzę w jej owoce? Czy Bóg jest dla mnie Kimś, dla kogo jestem w stanie przekroczyć mentalnie próg niemożliwego? No właśnie.
Koniec nawiasu, teraz temat zasadniczy.
Otóż aby upiec chleb potrzebna jest mąka, woda, odrobina soli i zakwas. Łączymy, zagniatamy (wymaga dużo siły, bo to bardzo twarde i spoiste ciasto), odstawiamy do wyrośnięcia. formujemy bochenki i znów odstawiamy do wyrośnięcia. Pieczemy (w trakcie pieczenia też jeszcze rośnie).
Przyszło mi to na myśl, kiedy mignęła mi na FB (śpieszmy się czytać wątki, tak szybko się przewijają…) rozmowa na temat co jest ważniejsze w byciu chrześcijaninem: doświadczenie religijne, historia czy doktryna? I tu mam ochotę zakrzyknąć jak Mała Tereska na widok koszyka z fatałaszkami dla lalek: „Ja chcę wszystko!”.
Do wiary konieczna jest treść; prawda, w którą mam uwierzyć i pójście za jej wskazaniami. To jak mąka i woda. Doktryna jest jak najczystsza, wielokrotnie przesiewana mąka – przewiewa ją, że tak wzniośle powiem, wiatr historii, a może raczej Wiatr, który działa w historii. Tylko prawda jest zdolna do trwania a kolejne epoki tylko ujawniają jej kolejne odcienie, nie naruszając jej trwania. Do niej „dolewamy” nasze działania, które nadają drobinom prawdy spoistość, wiążą je ze sobą w spójną całość i pozwalają dostrzec ich wzajemne zależności.
Z takiego ciasta już da się coś upiec – będzie to co prawda jedynie maca – cieniutkie placuszki, bez zakwasu, pieczywo paschy, ale można się tym już nasycić.
Jeśli dodamy do doktryny i praktyki doświadczenie spotkania z Bogiem, nasza wiara zacznie rosnąć. Spotkanie z Osobą jest jak zakwas, który zmusza to, co zastane i codzienne, do przemiany i wzrostu. Więcej: nasze „ciasto” w pewnym momencie zacznie uciekać z dzieży. Trzeba będzie się nim podzielić.
A czym jest sól? To refleksja racjonalna nad wiarą. Chleb bez soli jest zjadliwy (w sensie bycia nadającym się do jedzenia, nie jadzenia), ale żeby cieszył swoim smakiem? No, nie bardzo. Sól także oczyszcza i konserwuje – porządny, wiejski chleb był zdatny do jedzenia przez tydzień! Dlatego pieczono go zwykle tylko w sobotę, żeby na niedzielę był świeży.
Próba usunięcia któregokolwiek ze składników kończy się tym, że jeśli otrzymamy jakiś produkt, to chlebopodobny. Podobnie z chrześcijaństwem: do pełni życia nim potrzeba znajomości doktryny, praktyki wiary, doświadczenia osobistego spotkania z Bogiem i refleksji intelektualnej nad tym wszystkim. Do tego składniki trzeba zmieszać we właściwych proporcjach i cierpliwie czekać na wzrost, dając „ciastu” właściwe warunki.
Możecie mi zarzucić, że podstawienie przez mnie pod mąkę doktryny to zboczenie inkwizytorskie, wynikające z moich studiów i dominikańskich inklinacji. Jednak rozejrzyjcie się wokół, szczególnie wśród starszego pokolenia: to są ludzie, którym przekazano treść nauczania Kościoła i którzy idąc za tym, co im wpojono, praktykowali i praktykują chrześcijaństwo. Może bez wielkich wzlotów duchowych (zresztą co my wiemy o tym, jak Bóg działa w czyimś sercu…), ale na tej bazie wyrastało społeczeństwo, w którym zasady wzięte z Ewangelii były uznawane za normę i ideał. Może ta wspólnota była i za mało misyjna, i często obłudna, ale dawała dobre podstawy do wzrostu świętych. A to znaczy, że przyjęta symbolika ma sens.
Pomyślcie o niej czasem, kiedy poczujecie w ustach smak chleba. Tak powinno smakować nasze chrześcijaństwo.
To sobie zapiszę:
„Spotkanie z Osobą jest jak zakwas, który zmusza to, co zastane i codzienne, do przemiany i wzrostu. Więcej: nasze “ciasto” w pewnym momencie zacznie uciekać z dzieży. Trzeba będzie się nim podzielić.”
Trafiony-zatopiony. A poza tym, przypomniało mi się, które książki chcę skończyć i zacząć, gdy już zmęczę do końca to, co męczy teraz mnie. 😉
z pozdrowieniami.
Cieszę się, jeśli pomogło 😉 Mam nadzieję, że męka wkrótce się skończy i efekty będą jej warte!
Też taką mam. Chwilowo mam też kolejne załamanie, że to ja wykończę się najpierw, zanim zdążę ukończyć.
Przeczekać, a potem znów do roboty 😉
i stało się. 😉
😉