Ostatni czas to czas błogosławionej nudy. W słoneczne przedpołudnia słychać szalejące w parku dzieciaki, ktoś idzie z psem, tu pani z zakupami, tam pan ze zgrzewką oszronionego piwa. Spokojna melodia ludzkich głosów, ciepło, jasno. Dobrze tak. Nuda, bo nic się [niby] nie dzieje, ale to błogosławiona nuda pokoju. Mocnego, pewnego nurtu życia.
I tak sobie myślę, że patronką takiej nudy mogłaby być św. Marta (dziś jest jej wspomnienie). Pewnie wstawała tuż przed świtem, kiedy jeszcze chłodno. Przynosiła wodę, kręciła się po kuchni, rozpalała w piecu, sprzątała, tkała, handlowała na targu. Raz w tygodniu do zakwasu w dzieży wrzucała mąkę i wyrabiała ciężkie, spoiste ciasto na chleb i piekła go w wielkim chlebowym piecu – okrągłe, płaskie placki z piegami przypalonych pęcherzyków. Szykowała w piątek po południu stół na szabas, tuż przed zachodem słońca zapalała szabasowe świece. I tak tydzień po tygodniu, rok po roku. Chodzili pewnie razem z Marią i Łazarzem na święta pielgrzymkowe – trzy razy w roku – do Jerozolimy, w końcu to niedaleko. Może to tak spotkali Jezusa i zaprosili Go do Betanii, a może sam zapukał któregoś dnia w odrzwi ich domu, szukając gościny i wiedząc swoim nieomylnym instynktem Łowcy, że tu Jego ludzie mieszkają.
Jan zapisuje, że Jezus kochał Martę. Kochał też jej siostrę, Marię, kochał Łazarza. Nocował u nich w Betanii, jakby uciekając z Jerozolimy, do której pielgrzymował. Bóg uciekający ze swojego miasta, żeby przenocować w zapadłej dziurze, w nudnym domu, z jego powolnym, codziennym rytmem. I Marta, która była sercem tego domu, tłoczącym dzień po dniu w jego żyły energicznym, ale stabilnym staccato swoich sandałów harmonię i miłość. Był też dzień, kiedy serce się zbuntowało.
Widok siedzącej u stóp Jezusa Marii obudził w Marcie zazdrość. Lęk, że ona, z tymi zarobionymi po łokcie zniszczonymi rękami, zmęczoną twarzą i głową napełnioną nieustanną troską o miliony drobiazgów, z jakich utkane jest codzienne życie, z ta niezdolnością do tego, by usiąść, skoro jest jeszcze tyle do zrobienia, bo ludzie czekają, bo dom czeka; że ona zostanie pominięta. Ale przecież trzeba, ktoś musi, jak to tak, żeby… „Troszczysz się i zabiegasz o wiele, a potrzeba jednego”.
„Jem chleb upieczony twoimi rękoma, piję wodę i wino zmieszane przez ciebie, zawsze wracam, by odpocząć, właśnie tutaj. Marto, Marto, jak myślisz – dlaczego? Rozumiem język twoich gestów, dla innych zbyt cichy i banalny. Nie musisz być nikim innym, Marto, żebym cię kochał”.
Więc Marta nie usiądzie. Kiedy Łazarz umrze, to ona wyjdzie na spotkanie Mistrza. Wbrew wszystkiemu wyzna wiarę w to, że On jest Mesjaszem. Przyjmie wskrzeszonego brata, na uczcie dziękczynnej będzie usługiwać i już nie przerazi się, ani nie oburzy gestem Marii namaszczającej głowę Jezusa nardowym olejkiem. Święta od gestów banalnych, patronka błogosławionej nudy pokoju.
Wzruszył mnie ten tekst – kiedy przeczytałam pierwszy raz i teraz też. Pewnie tym, że „błogosławiona nuda pokoju” płynie z „Nie musisz być nikim innym, Marto, żebym cię kochał”.
Pozdrawiam 🙂
Odpozdrawiam! 🙂 Niech idzie na zdrowie 🙂