Po raz kolejny spotkałam kogoś, kto zna osobę, która razem ze mną brała udział w kolizji pod Szczekocinami.
Kosmetyczka, wracała po ukończeniu kursu w Warszawie. Siedziała prawdopodobnie w trzecim wagonie. Kiedy zgasło światło, szarpnęło nimi, przebrzmiał potworny łoskot miażdżonych wagonów i lokomotyw, a wszystko się zatrzymało, przypomniała sobie, że jest przecież po kursie pierwszej pomocy. Ponieważ nikt w jej otoczeniu nie miał obrażeń, wybiegła z wagonu. Ale zanim wybiegła, chwyciła nożyczki do paznokci. Nożyczki. Do. Paznokci.
Jakieś dwa centymetry ostrza z delikatnej stali na tony żelastwa, dykty i szkła.
Bo może trzeba będzie coś przeciąć…
Nie, nie uważam, że to zabawne. Ile razy wraca do mnie ta opowieść, czuję ściskające mnie za gardło wzruszenie. Wzruszenie pragnieniem usłużenia, pomocy połączonym z dziecięcą wręcz bezradnością środków. Za wszelką cenę nie pozostać bezczynnym, nie być gapiem.
Bogu dzięki, że w ludzkim sercu jest miejsce na współodczuwanie. Chcę mieć nadzieję, że zawsze, a takie historie mnie w tej nadziei utwierdzają.
Amen, niech żyją nożyczki do paznokci!
Niech żyją nożyczki do paznokci i ręce gładzące, kojące, ciepłe (tyle mogące dać tylko i aż). Niech żyje współczujące spojrzenie i krzepiący uśmiech. Niech żyje wreszcie modlitwa- ona poleca naszą słabość pomocy i oddaje w silne Ramiona, i we Wszechmoc. Ściskam
Co mogę powiedzieć, poza: „Amen!”? 🙂 Od ściskuję!
Tak! Przypomniał mi się chłopiec z Ewangelii ze swoimi marnymi chlebami i rybami.
Aha, świetne skojarzenie!