Miałam dwa lub trzy podejścia do picia yerba mate, jednak pozostanę kawoszem, gdyż albowiem yerba mi nie leży. Dokładniej to mojemu żołądkowi, jakiś taki mało tolerancyjny.
Co nie zmienia faktu, że obecny papież jest yerbistą (ładny neologizm, prawda?) i okazuje się, że każdy prawdziwy jezuitą yerbistą być powinien. Przynajmniej taki z Ameryki Południowej, a już na pewno, jeśli pochodzi z Paragwaju, Ekwadoru, Peru, Boliwii lub zachodniej Brazylii. A wszystko dlatego, że w XVII wieku powstały tam redukcje jezuickie. Pod tą nazwą kryją się osady dla Indian zakładane i prowadzone przez jezuitów. Miały one swój własny, demokratyczny jak na tamte czasy ustrój, chroniły tubylców przed niewolnictwem i przymusową pracą oraz były miejscem pracy misyjnej i formacyjnej.
I to w ich ramach jezuici stanęli przed problemem o miło brzmiącej nazwie „chicha”. Polskie „bimber z kukurydzy” brzmi przy tym strasznie prymitywnie, acz oddaje częściowo istotę rzeczy. Indianie pili a część z nich się uzależniała. Część na tyle spora, że jezuici zaczęli szukać czegoś, co działało by pobudzająco a nie było szkodliwe dla zdrowia. I znaleźli – pijany przez Guaranich napar z suszonych liści i gałązek ostrokrzewu paragwajskiego. Nazwali go „yerba mate” i upowszechnili jego hodowlę oraz, rzecz jasna, spożycie. I tak jezuicka walka z alkoholizmem zaowocowała zdjęciami papieża z tykwą do picia yerby.
A tę historyjkę mam właśnie od niego, z książki będącej zapisem rozmowy (wtedy jeszcze) kard. Bergoglio z rabinem Skórką. Niedługo powinna być na polskim rynku księgarskim – polecam! Pozostając w nieustannym podziwie dla jezuickiej przemyślności…
Przeciekawe rzeczy opisujesz, wczesniej dla mnie nieznane 🙂 pozdrawiam!
dzięki za dobre słowo – odpozdrawiam! 🙂
słyszałam, że amatorzy yerba to mateiści :-). Ja choć herbaty uwielbiam to akurat yerba jakoś nie. Pozostanę przy zielonych, czerwonych, białych… A kawy nie lubię 🙂
I to się nazywa – różnić się pięknie 🙂 no!
Dzięki za mateistów!
od wszystkiego można uzależnić się, od picia wódki, herbaty a nawet od abstynencji i od ascezy.
niestety
ech
Ja też jakoś nie potrafię się przekonać do picia tego trunku, ale wcześniej nie przepadałem wszak za zieloną herbatą, którą teraz pijam regularnie, więc never say never. Natomiast ubawiły mnie neologizmy „yerbista” i „mateista” :-D. Że tak powiem, brzmią „za-yerb-iście”. Może przy okazji pomożesz mi w wymyśleniu innego neologizmu? Otóż od jakiegoś czasu wróciłem do gry w squash’a i mam problem z „samookreśleniem” 😉 tzn. człowiek grający w tenisa to tenisista, a człowiek grający w squash’a to kto? Pozdrawiam!
Wychodzi na to, że mamy za-yerb-istego papieża 😀
Co do samookreślenia – z angielska to pewnie byłby squasher, po polsku brzmi też nieźle, bo skłoszysta jakoś tak nie bałdzo. Najbardziej poprawnie to „osoba grająca w squasha” 😀
Squasher brzmi nieźle, dzięki! W polskim brak tu chyba stosownego odpowiednika (podobnie jak w przypadku określenia mieszkańca Trynidadu i Tobago) ;-D
Grający w squash’a to ścianista, czyli wariat grający ze ścianą 😀 Wariat w sensie całkowicie pozytywnym 😉
“za-yerb-iście” brzmi wspaniale. U mnie czeka tykwa i czeka bombilla, ale na razie też żyję kawą. z mlekiem i miodem najlepsza. a yerba… cóż, chyba do końca życia będzie mi się kojarzyć z jezuickim „fundamentem”. tam było nawet kilka rodzajów 😉
oj tak, kawa+mleko+miód – mmmmm, pyszota : ]
nieprawdaż? 🙂
prawdaż! 😀
To jak już jesteśmy przy ciekawostkach: o yerbie słyszeli wszyscy, ale w Brazylii popularny jest napój zwany chimarrão, którą się robi z rośliny zwanej erva. Podobno orzeźwia, zmniejsza apetyt, ogrzewa… Ciekawe czy można u nas dostać…
W sieci jest wszystko, możliwe, że ktoś to już sprowadza 🙂 Osobiście namiętnie pijam lapacho, też z Ameryki Pd.