Zbawienie, życie wieczne. Nieme słowa. A w tym tygodniu usłyszymy je często. O ile w pierwszym wieku ludzie szukali zbawienia, to teraz świat, przynajmniej ten w naszej szerokości geograficznej, stał się tak przytulny a jednocześnie niebezpieczny, że go nie szukamy.
A może to tylko moja głuchota i nie ma co uogólniać? Próbowałam wczoraj sobie przetłumaczyć „zbawienie” na swój język. Jakieś doświadczenie, konkret, z którego mogłabym się wybić jak z trampoliny na poszukiwanie altum tego terminu. Zbawienie.
Chyba coś w kierunku wolności. Rozumianej w swojej najbardziej ostatecznej formie jako umiejętność oddania siebie całkowicie, jeśli tego wymaga sytuacja. Zostać zbawionym oznaczałoby stać się wolnym, dojrzewać do tej wolności, jej pełni. Wypuszczony z więzienia skazaniec niesie to więzienie w sobie, więc krzyż byłby kluczem otwierającym bramę, a Duch przewodnikiem, który wyprowadza więzienie z człowieka. Właśnie tak – więzienie z człowieka, nie odwrotnie. Dlatego szczytem wolność jest zdolność do wyrzeczenia się swobody. Bo skoro człowiek jest wewnętrznie wolny, to zewnętrzne ograniczenia go nie krępują; nie niszczą jego człowieczeństwa. I potem czytamy takie świadectwa, jak to pochodzące od teścia Grzegorza Górnego, który najszczęśliwszy i najbardziej wolny był w izolatce w łagrze.
Tak, to chyba w tym kierunku. Zbawienie to wolność.
A życie wieczne?
Poor people…nie rozumieją tego, że życie ISTNIENIA JEST wieczne. Tylko nie wszyscy wiedzą o tym, gdzie ono jest naprawdę i co zrobić, by mieć w NIM swój udział, jak używać swojej wolnej woli by uwierzyć i zacząć w NIM żyć. Już teraz. To bardzo istotne, by uwierzyć już teraz…i już teraz w NIM być. Chrystus…prawda, droga, życie…