Czy na wiarę należy patrzeć informatycznie (czyli systemem 0 -1), czy raczej jako na ciąg zmian? Cóż, i tak, i tak. Wiara, podobnie jak światło, ma najwyraźniej strukturę korpuskularno-falową.
Wiara jest decyzją: Bóg pozwala się spotkać i człowiek podejmuje decyzję. I w tym momencie jest to 0 lub 1. Wierzę albo nie wierzę. Tertium non datur. Opiera się ona na pewnej wiedzy a raczej poznaniu (ta decyzja), ale ostateczny głos ma tutaj wola. I ona w ostatecznym rozrachunku stanowi o wierze lub jej braku.
Ale wiara jest także relacją i w tym aspekcie możemy mówić o jej falowaniu. Genialnie pokazuje ten aspekt wołanie ojca chłopca cierpiącego na epilepsję: „Wierzę, zaradź memu niedowiarstwu!” (Mk 9,24). Czyli można wierzyć, a jednocześnie może to wymagać korekty, pogłębienia.
I ta korekta może być związana z dwiema kwestiami (co najmniej). Po pierwsze jest to nasze zaangażowanie w relację, czas poświęcony na jej budowanie, zaangażowanie w nią naszych władz: pamięci, intelektu, woli, oraz zdolność do rezygnacji z samych siebie,w tym naszych „jedynie słusznych wizji wszystkiego”. A to z kolei wiąże się z drugą kwestią – naszym obrazem Drugiego. On z zapałem godnym najistotniejszych rzeczy na tym świecie będzie krzyżował kolejne nasze obrazy, za pomocą których będziemy próbowali Go uchwycić. Będziemy stawiani wobec ciemności i ciszy, ale On nie będzie tą ciemnością i ciszą. One będą jedynie gotowością na to, by przyjąć Go w danej chwili takim, jakim się nam w tej konkretnej chwili objawi.
Po czym wtedy poznać, że On jest? Że to nie jest ciemność nicości grzechu a jedynie oślepienia wielością możliwości? Po owocach trwania w tym braku stałego obrazu. Wymienia je św. Paweł w Liście do Galatów: „Owocem zaś ducha jest: miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie” (Ga 5,22-23). Ze względu na te owoce właśnie ciemności duchowe, w jakich żyła Matka Teresa z Kalkuty, są kwalifikowane jako przeżycie mistyczne, a nie znak potępienia.
Nie znaczy to jednak, że mam odrzucać całkowicie obrazy Boga czy wiedzę na Jego temat. W końcu przyszedł do nas jako konkretny człowiek, w konkretnym historycznym momencie, konkretnej kulturze, o konkretnym wyglądzie. Chodzi o to, żeby pamiętać o tym, że zawsze poznajemy pod jakimś aspektem, w sposób ograniczony naszymi możliwościami. Że zawsze warto zapytać Przychodzącego: „Opowiesz mi o sobie jeszcze?” I przygotować się na to, że odpowiedź może zburzyć rzeczywistość i wznieść ją na nowo.
Tak mi się coś wydaje, że mam dwa wnioski.
1) Nie ma głupich pytań. Na każde jest odpowiedź, bo „kto pyta, nie błądzi.”
2) Wiara to trochę jak przechodzenie przez ciemną dolinę ze światłem wiary – czyli Chrystusem, którego się mamy trzymać. Trochę w dziecięcy sposób, ale… najlepszy z możliwych 🙂 Przecież była mowa o wierze dziecka 😉
ano 🙂
bardzo fajny post, daje do myslenia…
dziękuję 🙂 prosze korzystać do woli!