Na Placu św. Piotra przepiękna pogoda (znajomy wkleił na fb zdjęcie jeszcze przed Aniołem Pańskim), 150 tys. ludzi na placu i ciepłe, pełne pokoju orędzie odchodzącego, a właściwie: „wchodzącego na górę” papieża. Z orędzia, poza powtórzonymi leitmotivami nauczania (odkryjcie radość z bycia chrześcijanami! uświadomcie sobie jak bardzo jesteście przez Boga kochani! dziękujcie! zaufajcie!), pozostanie mi definicja Kościoła. Piękna, głęboka i myślę, że jedna z najpełniejszych:
„Ludzie ci nie piszą do mnie, jak pisze się na przykład do księcia czy kogoś wielkiego, kogo się nie zna. Piszą do mnie jako bracia i siostry, czy jako synowie i córki, z poczuciem bardzo serdecznych więzi rodzinnych. Można tu namacalnie dotknąć, czym jest Kościół – nie jest on organizacją, ani też stowarzyszeniem religijnym lub humanitarnym, ale żywym ciałem, komunią braci i sióstr w Ciele Jezusa Chrystusa, który nas wszystkich jednoczy. Doświadczenie Kościoła w ten sposób i możliwość niemal namacalnego dotknięcia siły jego prawdy i miłości jest motywem radości, w czasie, kiedy tak wielu mówi o jego upadku, ale widzimy jak Kościół jest dziś żywy!”
Sama tej żywotności doświadczyłam, patrząc na ludzi zgromadzonych na pogrzebie Jana Pawła II. Wieszczono, że po jego śmierci Kościół się rozpadnie, wejdzie w kryzys (jakby nie był w nim permamentnie!), a tymczasem to odejście odsłoniło żywotność wspólnoty, jej zakorzenienie w Chrystusie i głęboką ufność, że jeszcze się z JPII spotkamy, że on tylko nas wyprzedził w drodze a nie opuścił.
Z pontyfikatu Benedykta XVI pozostanie mi jeden obraz. Bardzo intensywny, choć przez niektórych przeoczony. Kiedy BXVI odwiedził Auschwitz, na początku wizyty padał lekki deszcz. Kiedy papież zaczął czytać tekst swojego wystąpienia, nad polem śmierci, na którym stały baraki, pojawiła się wspaniała tęcza. Znak pokoju, przebaczenia, Bożego miłosierdzia a nade wszystko przymierza Boga z ludźmi. I ten pontyfikat jest dla mnie czasem właśnie takich delikatnych znaków ze strony Pana, które potwierdzały słuszność postępowania Jego sługi. Zarzucano potem papieżowi takie czy inne przeoczenia w przeczytanym wtedy wystąpieniu, a ja pamiętałam tylko tę wspaniałą tęczę. Znak pokoju, z którym ten pontyfikat już na zawsze będzie mi się kojarzył.
Dzięki Ci, Panie, za Benedykta! I daj nam papieża według Twego miłosierdzia, a nie tego, na co zasługujemy… (tekst nie mój, ale celny 😉 )
tak, wszelcy domorosli filozofowie boja sie o kosciol, rozkladaja kryzys Chrzescijanstwa na czynniki pierwsze, w atmosferzez sensacji, tak bylo po smierci Jana Pawla II, tak jest i teraz; niezliczone dyskusje w telewizji, a ja wiem, ze kosciol sie sam obroni, nie trzeba o niego sie lekac, mysle sobie wtedy, czterowierszem Ksiedza Twardowskiego:
„Nie martw się
że się Kościół przewróci
że znów grzesznik
dłubie dziurę w niebie
magistrze, doktorze, głuptasku
nie martw się o Boga
ale o siebie”
pozdrawiam
Cóż, poeci często robili na etacie proroków 😀