Nie-śmiertelny

Dawno już miałam o tym napisać, ale jakoś się nie składało. Otóż recenzowałam dla areopagu21 książkę Edyty Stein „Czym jest człowiek? Antropologia teologiczna”. Dzieło niedokończone, w trakcie pisania Bóg wezwał Edytę by została Teresą Benedyktą od Krzyża i ta pobiegła, zapominając o wszystkim.

I tam, w rozdziale I, są rozważania na temat tego, czy śmierć fizyczna jest czymś naturalnym (czyt. zgodnym z naturą człowieka), czy nie. Śmiertelność jest faktem, zderzamy się z nią nieustannie, ale skąd w takim razie ten głęboki, wewnętrzny sprzeciw w każdym z nas na myśl o konieczności śmierci?

Stein odpowiada, opierając się na nauczaniu św. Tomasza z Akwinu, iż naturalne jest to, że dusza jest połączona z ciałem, ich rozdzielenie jest możliwe, ale wiąże się z ograniczeniem możliwości duszy (np. traci pośrednictwo zmysłów, dzięki któremu poznaje). Śmierć jest więc nienaturalna dla człowieka, bo jego nieśmiertelna dusza cierpi, będąc pozbawiona ciała. Jest jakby „niepełna”, „nie-dość-istniejąca”.

Tak więc jak możliwe byłoby nieśmiertelne życie Adama w raju? Otóż przyczyną śmierci może być albo wewnętrzna choroba, albo zewnętrzne zranienie. O ile organizm w raju, w stanie niewinności, bez trudu zwalczał choroby i nie podlegał starzeniu się, to co do zewnętrznych źródeł zagrożenia, pierwsi ludzie mogli liczyć na stały monitoring Bożej opatrzności. W chwili, gdy zgrzeszyli, utracili jedność z Bogiem. Stracili nadnaturalne łaski, gwarantujące im zdrowie, siły i młodość, nadto zostali wydani na zewnętrzne zagrożenia (o obu tych stratach można przeczytać w zapowiedziach, jakie Bóg daje wypędzanym z raju rodzicom w Rdz 3). Bóg był Gwarantem nieśmiertelności ich ciał, kiedy przestali Mu ufać, a co za tym idzie, być Mu posłuszni i zerwali z Nim jedność, w ich życie weszła śmierć.

Uderzyła mnie logiczność tego wywodu i przede wszystkim wskazanie na to jak grzech wiąże się z koniecznością śmierci, w tym tej fizycznej. Nie było jej, bo w stanie niewinności relacja z Bogiem gwarantowała trwałość ludzkiemu ciału. Kiedy człowiek tę relację zerwał, odciął się także od źródła życia.

Motyw bycia w relacji, uczestniczenia, wzajemnych zobowiązań i praw do siebie nawzajem wciąż przez Biblię się przewija. Aż do Apokalipsy, w której przetrwają ci, którzy wytrwają w wierności Barankowi, a więc pozostaną w relacji. Świat poza-Boski jest przestrzenią porwanych więzi, sprzymierzeńcy z czasów prosperity, w czasach przekleństwa stoją z boku i żałują jedynie, że wyczerpało się źródło zarobku. Jakby Bóg cierpliwie tłumaczył, że jest Jeden, ale z Trzech Relacji i bez nabycia umiejętności budowania więzi i trwania w ludzkich relacjach, niewiele, jeśli cokolwiek, z Niego zrozumiemy.

5 myśli nt. „Nie-śmiertelny

  1. Nie bardzo w to wierzę, co napisałaś – ale dziękuję Ci za ten wpis. Zastaje mnie w przygnębieniu – bo odeszła jedna z najważniejszych dla mnie osób, nauczyciel, którego podziwiałem od wielu lat – ale nie zdążyłem z nim porozmawiać, rozpoznać się, pobyć: Krzysztof Michalski, filozof. Zgrzeszyłem zwłoką, nie skorzystałem z mejlowego adresu – i teraz, choćbym żył nawet pięćdziesiąt lat jeszcze, to już bez Niego, bez tej niezaistniałej realnie relacji. Na nic słowa, pisane z myślą o Nim. Ech… 😦
    Pomyślę nad tym. Pozdrawiam.

      • Myślę, myślę. Może nie o śmierci teraz, ale o Relacjach – z czym się zgadzam.
        Myślę sobie np. na gruncie bardzo „fizykalnym” o tym, po co w ogóle pojawiła się świadomość. W trybie hipotetycznym przewiduję, że nie po to, by się troszczyć o siebie (samą), ale łączyć z innymi; świadomość przekracza ciało – choć z niego nie ulatuje. Być może w ogóle nie chodzi o to – jak to się dziś mówi – żeby „być sobą”; raczej o to, żeby być z kimś, być jedno pośród wielu (takim „jedno”, które nie niszczy wielości). Chętnie bym o filozofach paru tu napisał – ale poprzestanę tylko na domyśle, że może „niebo” (Nowe Jeruzalem), „królestwo” polega na tym, że się w ogóle nie jest w sobie, ale rodzi się jakiś nowy „byt” pomiędzy ludźmi.

        Miłość z całą pewnością nie polega na tym, żeby wychodzić ze swojego egoizmu po to tylko, by wspierać czyjś – chodzi o to, by kogoś wywoływać w stronę wspólnej drogi: drogi, nie zaś osadzania się na tej ziemi, która przemija i przysypuje nas – często bardzo nagle.

        Jakoś tak mnie usposobiło do ględzenia – daruj Eluś 🙂

  2. No cóż, jak to św. Tomasz – krótko i logicznie. Odwiedzłlem kiedyś o. J.Salija na wykładzie kiedy mówił o życiu przed upadkiem. Z tą jego niesamowitą niewinnością i naiwnością o życiu po upadku i o rozdzieleniu duszy i ciała mówił tak:
    „No cóż proszę Państwa, nie tak miało być”.

    Michał, obecnie lat 3,5 wygłosił niedawno tę teorię do mnie:
    złe bakterie, z którymi ciało musi walczyć, są z grzechu, bo w raju ich nie było i człowiek był zdrowy.

    Proste intelekty muszą uczyć nas, uczonych i niedowiarków. Czyli znów, nic nowego.

    Mała dygresja pozornie niezwiązana:
    Odnośnie wspomnień i obrazów, tych niechcianych również – zaskakuje mnie nadal to, że pamięć miałaby być funkcją duszy, nie ciała. To znaczy, że te niechciane wspomnienia bolą, bo są za bardzo osadzone w ciele nadal (wyobraźnia i emocje) i zatrzymane przez człowieka bardziej po swojej stronie, niż oddane życiu duchowemu, gdzie ich miejsce. Na poziomie duszy ból można powierzyć tylko Jednemu, sami nie damy rady go nieść na dłuższą metę. Powiedzmy, że to ma status notatki na marginesie.

Dodaj komentarz