Trzy „słowa” o instrumentalizacji

Najpierw było kazanie, w którym o. Michał powiedział, że mamy czasem pozwolić Jezusowi potraktować się instrumentalnie. Że tylko On ma prawo tak nas potraktować.

A w ten czwartek była Dominikańska Szkoła Patrzenia i w trakcie filmu komentarz jednego z widzów, że główny bohater być może chce posłużyć się instrumentalnie chórem, który prowadzi. Że chce ich użyć do zrealizowania swojego planu (chodzi o film „Jak w niebie” Kaya Polakka).

I z tym wszystkim skojarzyła mi się rozmowa z moją bliską znajomą, która jest reżyserem teatralnym, na temat granic podporządkowania aktorów wizji reżyserskiej (po słynnej premierze, podczas której Szczepkowska, aby wyrazić swój bunt wobec oczekiwań Lupy, wypięła w stronę widowni nagie pośladki).

Te trzy „słowa” stawiają przede mną jedno pytanie: czy istnieje granica między instrumentalizacją a stymulowaniem rozwoju; może inaczej – pomocą w odnajdywaniu ukrytych w drugim możliwości?

Bóg, takie przynajmniej jest moje doświadczenie i takie odnajduję w Biblii i tradycji duchowej Kościoła, nigdy nie traktuje nas instrumentalnie: jeśli Mu zawierzymy, prowadzi nas drogą, która jest trudna, ale służy też naszemu rozwojowi. Daniel Dareus prowadząc chór nie tylko spełnia swoje marzenie o odnalezieniu muzyki wypowiadającej ludzi – on także pozwala im się wypowiedzieć. Myślę, nie wiem na ile mam rację, że reżyser też bazując na potencjalne aktora, pomaga mu go wypowiedzieć/ujawnić w pełni.

Ale czy jest, a jeśli tak, to gdzie, ta granica, której przekroczenie sprawia, że pomoc w kształtowaniu drugiego staje się manipulacją?

16 myśli nt. „Trzy „słowa” o instrumentalizacji

  1. chyba wszyscy mądrzy ludzie, którzy kształtują innych, zastanawiają się nad tym. Najtrudniej – tak myślę – mają rodzice. Bo dziecko jest „moje”, ale przecież nie jest moją własnością…

  2. Są takie interpretacje ofiary z Izaaka – że miało to Abrahama nauczyć, że jego syn należy przede wszystkim do Boga. Ale to tak na marginesie.

    Mam nadzieję, że tych mądrych ludzi jest większość 🙂

  3. Oby. 🙂
    Tak sobie myślę, że pomimo całej przynależności do Boga, człowiek jest wolny. To jest hm… wielkie ryzyko dać komuś wolność. Wielkie ryzyko i wielkie zaufanie zarazem. Trudno to pojąć.

    • Też o tym czasem myślę i budzi to mój zachwyt, daje mi też siłę w ciężkich czasach – skoro Bóg mi ufa, to znaczy, że On wie coś o mnie czego ja nie wiem. Wie, że stać mnie na więcej niż przypuszczam, czy niż mi mówią moi bliźni.

      I kocham wolność a przy Nim czuję się całkowicie wolna i przyjęta. Chyba dlatego wolna, że przyjęta 🙂

      • Hm. Zachwyty są niezbędne do życia.
        A nad resztą muszę się zastanowić na spokojnie – najprostsze rzeczy okazują się najistotniejsze i docierają do mnie najpóźniej. Dzięki. 😉

  4. Samo życie jest już wystarczająco stymulujące rozwój, ta nieustanna męka sumienia, które musi trzymać się dobra i nie dać się zmanipulować przez kłamstwo, które wciskają nam inni ludzie albo, które my sami im wciskamy bo sami w nie wierzymy, gdy pasuje nam zło nazywać dobrem, co wszyscy widzą tylko my sami tego nie widzimy gdyż wolimy tworzyć iluzje niż konfrontować się z prawdą, zwłaszcza tą prawdą o sobie. To jest tak bolesne, że unikamy tego…bronimy się tworząc fałszywe interpretacje rzeczywistości, uciekamy we własną religię, w swój mały bezpieczny „Raj”, byle dalej od Krzyża. My tego nie widzimy, nie chcemy widzieć ale od czego mamy innych ludzi, oni zawsze pomogą nam dotrzeć do poznania prawdy nazywając rzeczy po imieniu, nie raz wyręczając w tym Pana Boga, którego głosu w sumieniu słuchać nie chcemy. Jak często mówimy do Boga o miłości tylko po to, by nie słuchać Go, nie dopuścić Go do głosu, używamy naszej pobożności by manipulować Nim tak, jak manipulujemy sobą i ludźmi, byle nie poczuć goryczy ukrytej pod słodyczą kłamstwa i własnej nieuczciwości. Bandażujemy iluzjami kłamstwa nasze gnijące rany i nie pozwalamy ich Bogu dotknąć i uleczyć. Fałsz cuchnie tak, że nie da się go niczym okadzić. Na szczęście mamy niezawodny zmysł węchu, którego nie da się oszukać żadnymi pięknymi słowami, zwłaszcza tymi o nadprzyrodzonej miłości. Prawda ma inny zapach, wolności. Nie ma do niej innej drogi, nawet jak trzeba do niej doczołgać się resztkami sił, warto zacząć iść, dać się jej obnażyć z iluzji i złudzeń.

  5. A „Jak w niebie” jest jednym z tych filmów, które są nie z tej ziemi. Scena, w której wszyscy zaczynają śpiewać, każdy swoją własną melodię, a wszystko układa się w jedną, całość, to jak ilustracja do „Silmarilionu”, do śpiewu Ainurów, z którego wyłoniła się Eä. Nazwać to pięknem, to za mało. Zawsze ryczę w tym momencie.

  6. „… to gdzie, ta granica, której przekroczenie sprawia, że pomoc w kształtowaniu drugiego staje się manipulacją?””
    I tak myslę nad tym zdaniem/pytaniem i myślę…
    A może wtedy ta granica tworzy się, gdy stawiam sie na pierwszym miejscu siebie, siebie uwazam za jedyną, wspaniałą kształtowaczkę i przekazywaczkę? Nie zostawiam miejsca dla Boga, dla Ducha Świetego, sama się na przód wpycham? Gdy coś mi się nie udaje, odnoszę jakieś porażki, grozi mi to poczuciem żalu a nawet rozpaczą.
    Uczyłam ongiś dzieci religii – nazywałam te nasze spotkania – towarzyszeniem w rozwoju. One takze mi towarzyszyły w moim rozwoju…

  7. Kiedy uczono mnie śpiewania w chórze, niedościgłym ideałem chórzysty było śpiewanie w sposób „przezroczysty”, nie dodając nic od siebie, a precyzyjnie poddając się woli dyrygenta i kompozytora. Jestem idealnym instrumentem, na którym gra dyrygent; oddaję mu całe swoje umiejętności, a moją radością jest to, ze dzięki mnie rozbrzmiewa harmonia, którą zamyślił kompozytor i wydobył dyrygent. Jestem częścią piękna i dobra. Czy to nie jest dobra analogia do spełniania wolo Bożej? O jakiej granicy podporządkowania mówimy? Od siebie dodaję to, co mam i co umiem. Czym jestem. Nie pretenduję do poprawiania reżysera, dyrygenta ani Stwórcy. Chór Anielski to dobre fucha, Soliści poszli z Lucyferem 🙂
    .
    Pozdrawiam !

    • Ale zwróć uwagę, że Bóg dba o to, żebyśmy śpiewali naszą własną barwą i głosem – nie stawia tenora między panami z basso profondo. Czyli jednak dialog z dyrygentem jest w pakiecie 🙂

      Odpozdrawiam!

  8. Jaki dialog? Jestem tenorem i On wie, że nim jestem. Powierza mi więc partię tenora, choć czasem pochody basów bardziej mi się podobają. Owszem, jest współpraca, bo dyrygent sam nie zaśpiewa bez chóru; jesteśmy Mu niezbędni mimo Jego wielkości. Ale każdy zna i realizuje własną cząstkę swojej pracy; nie „dialogujemy” z dyrygentem jak ma prowadzić chór 🙂

    • Jak ma prowadzić nie, ale co do naszej partii możemy. Przynajmniej ja lubię pogadac o interpretacji niektórych trudniejszych pasaży – On ma ciekawe wskazówki techniczne 😀

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s