Z nieba spada coś mokrego i natychmiast zamarza, więc Kraków zamienił się w jedno, wielkie lodowisko. Od bezpośredniego zetknięcia moich pośladków z jego powierzchnią po tym, jak wyszłam z klatki, uratowały mnie tylko kochane otmęty. Co prawda zamieniają moje stopy w stopy hobbita, tyle, że włosiem do środka, ale za to przyczepność jest rewelacyjna. I dzięki temu udało mi się dotrzeć do kina i obejrzeć pierwszą część historii niziołka i trzynastu krasnoludów, nie licząc czarodzieja.
Co prawda zanim zaczął się film, w ramach zapowiedzi Cinema City cisnęła w nas m.in. czymś, co miało być zwiastunem polskiej komedii romantyczno-kryminalnej. Rozumiem: schrzanić film. Ale żeby nawet zwiastun nakręcić tak, żeby był prawie nieoglądalny? Siedzącej obok mnie kobiecie wyrwało się spod serca: „Kto im dał kasę, żeby to nakręcili?”
Nie wiem, proszę pani, ale nie sądzę, żeby wiele z tej kasy odzyskał.
A sam „Hobbit”? Robi wrażenie. I to dobre wrażenie. Zdecydowanie film kinowy, i to polecam 3D (na takim seansie byłam), bo efekty specjalne są świetne. Oczywiście jestem tego samego zdania, co Dominishka Blu, znajoma tolkienolog (że tak sobie ponowotworzę językowo), że napisałabym lepszy scenariusz. I oczywiście jest to żartem. Choć paru scen brak: wypchnięcia Bilbo na drogę przez Gandalfa, podróży krasnoludów w beczkach. Tak, wiem, że się czepiam.
Oraz spojleruję.
Świetna gra aktorska, zapamiętajcie imię: Martin Freeman – gra Bilba i robi to rewelacyjnie. Sceny walki są pełne napięcia i jak na fantasy bardzo realne. Nie wypatrzyłam absurdów w stylu nachylenia stoku, po którym odbywała się szarża Rohirrimów pod Helmowym Jarem, więc dobrze jest. Gollum wymiata, szczególnie jego rozmowy z Smeagolem. Mam wrażenie, że to jedna z najlepiej skonstruowanych postaci w ekranizacjach Tolkiena. I nie chodzi mi o animację, ale wewnętrzną złożoność.
Jest kilka scen, których nie powstydziłby się Homer, na takich są koturnach. Tyle, że to taki gatunek opowieści – ma być czasem koturnowo, czasem strasznie, a czasem wesoło (też chcę taką ekipę do zmywania garów!). A wysoka mowa, przez wiele ostatnich lat wyrzucana i wyszydzana, też bywa potrzebna. Zagospodarowuje przestrzeń emocji, do której inne formy nie dotrą. I przekazuje treści, których inne formy nie przekażą.
A wszystko zanurzone w cudownej muzyce. Zostaje w uszach i głowie nawet takiej sklerozie muzycznej jak ja. I z zapętlonym krasnoludowym śpiewaniem was zostawiam. Niech zachęca i wyciąga na nieoczekiwaną podróż do kina. Jak wywlekło Bilba. Fakt, trudno się tym głosom oprzeć…
PS
Dobra, przyznam się – odkryłam, że jestem niepokojąco podobna do hobbita. Zwłaszcza jeśli chodzi o konsumpcję i upodobanie do ciepłych, przytulnych miejsc. Włamywać też się nie potrafię 🙂
Ostatnia rzecz, jaką bym polecał w tym filmie to 3D – dynamika akcji męczy oczy boleśnie
Mnie nie zmęczyła, a zdarzyło mi się hamować samą siebie przed uchylaniem się przed „lecącymi” kamieniami 🙂 Nawet głowa mnie nie bolała po seansie.
Mnie też nie zmęczyła 🙂 i już nawet namówiłam znajomego na powtórne pójście do kina na taką właśnie wersję (był na zwykłej).
Coś podobnego! Nakręcić trzy filmy na podstawie kilkusetstronicowej broszury i pominąć jakieś sceny!? To jest dla mnie niewyobrażalne, muszę to zobaczyć :). Wybieram się z małżonką, choć perspektywa utworzenia z tego historii równej Władcy Pierścieni (tyle samo części), ponieważ będzie z tego kasa, jest dla mnie odstręczająca.
Aktor grający Bilbo rzeczywiście świetny. Uwielbiam go w „To właśnie miłość”, choć przez niego miałem „dywanik” u dyrekcji w zeszłym roku, jak puściłem uczniom film przed świętami… 😉
To jeden z moich ulubionych wątków w tym filmie (To własnie miłość), świetnie pokazuje, że seks to nie nagość i rytmiczne ruchy, ale do tego trzeba coś więcej. No i rewelacyjna satyra na porno!
Nie jestem wprawdzie tak wielką entuzjastką tego filmu, ale jest w nim scena genialna, którą oglądałam po wielokroć, Kiedy bohaterka (Emma Thompson) wyznaje, że wie o zdradzie męża -sprawiłeś, ze moje zycie stało się głupie-. I powstrzymujac łzy, dzielnie, w zabawny sposób chwali dzieci, które właśnie zbiegły ze sceny po występie w bożonarodzeniowym przedstawieniu.
Już tak chyba mam, ze w filmach o miłości najbardziej podobają mi się nieromantyczne sceny:)
🙂
Scena w beczkach będzie w kolejnej częsci po wizycie u Beorn, Mrocznej Puszczy i „gościnie” u Króla Elfów
Tak myślisz? Pomieszał wątki, ech.
No właśnie nie mam pewności, czy pomieszał. Muszę jeszcze raz przeczytać Hobbita, ale tak mi się właśnie kojarzy, że beczki musiały być bliżej „drugiej części” książki…
Dominishka też mi na to zwróciła uwagę. Ale parę rzeczy jest zmienionych – nie ma właśnie tej sceny z wypchnięciem, wargowie są „konnicą” orków (w książce wilki atakują same) i takie tam detale. Ale i tak film świetny 🙂
Czy w książce przypadkiem w Hobbicie nie były gobliny, a orkowie dopiero we Władcy Pierścieni…?
Aż sprawdziłam – nie ma orków, bo i skąd mieliby być, skoro ich stworzył Sauron. Niedawno czytałam a tyle już zapomniałam, ale wstyd. Ech.
Zobacz! Teraz już wiadomo skąd orki! Bo już jest Sauron! 😀 Masakra jak można zniszczyć dobrą książkę…
Mnie też film zachwycił. Nawet jeśli paru scen brakowało, to 15-minutowe, wprowadzające w stan ekstazy, pojawienie się na ekranie Galadrieli hojnie mi to wynagrodziło 😀
A co do hobbicich upodobań, to puszczasz też kółeczka z ziela fajkowego? 😉
hehehe, wiedziałam 😀 jak tylko ja zobaczyłam, to przyszedłeś mi na myśl 😀
nie palę, ale też lubię siedzieć przed domem/na balkonie i podziwiać okolicę!
Też byłam, i to dwa razy – ten drugi raz na wersji 48 klatkowej – polecam, to jest dopiero jazda… Miałam wrażenie, że nie jestem w kinie tylko w teatrze.
A co do orków, to byli na pewno bo historia Bilba dzieje się w Trzeciej Erze Śródziemia, a orków stworzył poprzednik Saurona – Melkor.
Ale w „Hobbicie” są gobliny, a o orkach nic. Sprawdzałam. W bitwie pod Samotną Górą walczą po jednej stronie krasnoludy, elfy, Beorn i orły, a po drugiej wargowie i gobliny 🙂
Może orkowie pojawiają się gdzieś indziej w tekście, chyba trzeba mi jeszcze raz przeczytać Hobbita 😀
To prawda, nie pojawiają się, ale z innego powodu – z notatek i listów Tolkiena wynika, że gobliny i orki to jedna i ta sama rasa – sam do końca nie był pewien.
Tutaj jest fragment z poradnika, który Tolkien napisał dla tłumaczy:
Orc. This is supposed to be the Common Speech name of these creatures at that time; it should therefore according to the system be translated into English, or the language of translation. It was translated ‚goblin’ in The Hobbit, except in one place; but this word, and other words of similar sense in other European languages (as far as I know), are not really suitable. The orc in The Lord of the Rings and The Silmarillion, though of course partly made out of traditional features, is not really comparable in supposed origin, functions, and relation to the Elves. In any case orc seemed to me, and seems, in sound a good name for these creatures.
Click to access 245921236.pdf
Dzięki 🙂
Mądra ta kwestia orki-gobliny. Jednak muszę zauważyć, że większość czytelników jednak widzi te rasy osobno. Reżyser też widział je osobno: w pierwszej części Hobbita pojawiają się zarówno orki, jak i gobliny.