Zamknęłam oczy i wydało mi się, że wyszłam z kościółka Matki Boskiej od Szczęśliwych Powrotów. Jest noc, nade mną poskrzypują jodłowe i świerkowe gałęzie. Mroźnawo, zapach żywicznych ścian sanktuarium przy mnie jak cień. Stoję na schodach i wystawiam twarz do nieba. Czuję, jak na moje rzęsy, policzki, usta spadają miękkie dotknięcia śniegu. Cisza i ciemność, bo nie palą się żadne światła. Głęboki oddech lasu.
Wysoko nad polaną, za ciężką zasłoną śnieżnych chmur, głęboko granatowe niebo czekające na tę noc, kiedy je rozedrzesz i zstąpisz. Strząśniesz z siebie zabłąkane gwiazdy, machniesz ręką i powiesz: „Chodźcie, idziemy do domu”.
Obrazowo i namacalnie niemalże:-)
Chyba tęsknię za Tatrami 🙂
Tam jest bliżej nieba, ale jeśli już to lubię je w okresie wiosenno-letnim.
Tak, jest bliżej. Do siebie samego też bliżej, nawet można siebie usłyszeć.
I w tym tkwi sedno pójścia na pustynię, gdzie zgiełk nie zagłusza w nas tego, co najważniejsze.
Krocz spokojnie wśród zgiełku i pośpiechu, pamiętaj jaki spokój może być w ciszy.
Lubię „Desiderata” od pierwszego usłyszenia (oczywiście piwnicowo-pod-baranowego), aż sobie zaraz puszczę 🙂
! ała. przemawia BARDZO.
Ja to się tam właśnie, w górach, czuję jak w domu – albo tam czuję i rozpoznaję dom swój właściwy, dom otwarty, bez dachu i ściany, stróżówkę… 🙂
A ponieważ robi się apokaliptycznie, wklejam Tobie i Bywalcom link do pieśni, wykonywanej od wieków na Majorce w wigilię Bożego Narodzenia, o której charakterze można sobie znaleźć wiadomości w necie (nawet w opisie pliku) – ale najpierw trzeba mieć dwadzieścia minut czasu… 🙂
Puszczę sobie w całości 24 XII:) początek brzmi zachęcająco!
Pozdrawiam 🙂
Dobrze, że ludzie dzielą się takimi rzeczami – dziękuję !
proszę 🙂