Rola sprzęgła w kryzysie duchowym

[jeśli wyda wam się ten koncept oczywisty, to przepraszam 🙂 ]

Leitmotivem mojego życia od jakiegoś miesiąca jest kurs jazdy. Bardzo stresujące, ale też fascynujące zajęcie. I kiedy ostatnio przeczytałam tekst o kryzysie duchowości, to nastąpiło gwałtowne przepięcie złączy w mojej głowie. Autor zasadniczo w tekście wskazywał, że jak ma się duży kryzys, to trzeba sobie odpuścić. To tak bardzo generalizując.

Tymczasem jeżdżąc samochodem, widzę pewną ciekawą zasadę. W miarę dodawania gazu, silnik coraz głośniej zaczyna pracować. Mam dwa wyjścia: zwolnić albo wcisnąć pedał sprzęgła, tym samym odłączając silnik od układu napędowego, i wrzucić wyższy bieg. Oczywiście jeśli mam wrzucony najwyższy bieg, pozostaje mi tylko zmniejszenie prędkości.

Jednak podejście do kryzysu duchowego to trochę jak podejście do wyjącego z wysiłku silnika.
0. Najpierw się upewniam, czy auto jest sprawne. Upewniam się, że „głęboki kryzys” nie jest po prostu wynikiem problemów zdrowotnych czy psychicznych. Jeśli jest, to idę do warsztatu, znaczy się – leczyć się.

1. Silnik wyje. Idę za radą autora tekstu i zwalniam, czyli sobie odpuszczam. Silnik przestaje wyć. Za to rozwijam zastraszającą, szczególnie na autostradzie, prędkość 30 km/h. Na drogach szybkiego ruchu stanowię zagrożenie dla innych uczestników drogi, mam problem z opuszczaniem skrzyżowań, szczególnie jeśli światła są tzw. krótkie (krótko się świeci zielone) i przede wszystkim – podróż zabierze mi mnóstwo czasu. Za to będę mistrzem stania w korkach. Ich generowania także.

2. Silnik wyje. Wciskam pedał sprzęgła. Silnik (czyli źródło energii) zostaje odłączony od układu napędowego (odpowiadającego za poruszanie się). Wrzucam wyższy bieg, koła są w stanie obracać się szybciej, jednocześnie pobierając mniej siły z silnika. Silnik przestaje wyć. Mogę zwiększać prędkość, do następnego progu. Dzięki temu omijają mnie wszystkie przyjemności wymienione w punkcie 1., nadto mogę jeździć bardziej ekonomicznie i nie grozi mi zbyt szybko pusty bak, czyt. wypalenie.
Kiedy wewnętrzny duchowy silnik wyje, trzeba przełożyć siły z działania na zmianę. To może być krótki moment, ale musi być – takie krótkie wahnięcie, jak w samochodzie, którego kierowca zmienia bieg. I nie ma, że nie mam czasu. Że tyle jest do zrobienia, że świat beze mnie się zawali, ludzie poginą i ogólnie nastąpi katastrofa ekologiczna. Nie. Zatrzymaj się. I wrzuć wyższy bieg, czyt. znajdź wyższą perspektywę. To na ogół (i tu niestety przenośnia samochodowa jest nieużyteczna) oznacza zgodę na rozpad twojego dotychczasowego spojrzenia na życie, siebie, Boga, bliźnich i poskładania go na innym poziomie. Okazją do takich małych zmian może być każda spowiedź, do większych, przy większym kryzysie – dobre rekolekcje wyjazdowe, osobiście preferuję takie w całkowitym milczeniu, ale to co komu bardziej odpowiada.

Bo największym zagrożeniem jest własnie to, że jak będziesz jeździć na wyjącym silniku, to wypalisz szybko całe paliwo – wypalisz się duchowo, psychicznie, nawet ciało odmówi w końcu współpracy. I to dopiero będzie katastrofa. Personalna.

Jeśli do tego zatrzesz silnik, to może się okazać, że naprawa jest tak kosztowna, że cie na nią nie stać. Niestety, swojego człowieczeństwa nie jesteś w stanie sprzedać i kupić nowego. Jesteśmy jednorazowi, przynajmniej pod tym względem.

I jak zapewne widać po tekście, nie bardzo polecam rozwiązanie numer 1. To dobre dla kursantów i egzaminowanych, ale na dłuższą metę jest nieopłacalne, bo donikąd nie prowadzi. Nie mówiąc o tym, że traci się cała frajdę z jeżdżenia. I potem krążą po świecie takie dziwne plotki, że chrześcijaństwo jest przereklamowane.

Ech, żebyście znali to uczucie, kiedy wciska się gaz do dechy, silnik śpiewa a życie jest tak bezgranicznie piękne…

9 myśli nt. „Rola sprzęgła w kryzysie duchowym

  1. Wszystko ma swój czas, także wzrastanie. Gdy już przejdzie się już jakiś duży dystans to trzeba nieco zwolnić, odpocząć i pomyśleć co dalej, zmienić buty albo założyć opony, he, he…

  2. gdyby mój instruktor jazdy wyjaśnił mi to tak obrazowo przekładając mechanikę na duchowość pewnie mniej czasu zająłby mi ten – jak piszesz – stresujący ale i fascynujący kursik 🙂 Ale na szczęście mogę już o nim pisać w czasie przeszłym, czego i Tobie życzę 🙂

  3. Analogie są super, bardzo pomagają ogarnąć to, co nieznane i ulotne z tym, co konkretne i oczywiste. Inżynieria ducha…Grunt, że działa.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s