Pierwszy jest Efez. Silny, wytrwały w wierze i obdarzony przenikliwą inteligencją oraz rozeznaniem. Jednak jego siła jest także jego słabością, bo sprawia, że gubi wartość tej ostatniej. I przestaje kochać. Bo kochać, to znaczy: zgodzić się na bezbronność. Jego Pan wzywa do nieustannego powracania do pierwszej miłości, żarliwej, czerpiącej z Bożego żaru, jak lewici z ołtarza, by złożyć na tych węglach kadzidło – modlitwę uwielbienia.
Potem Pan zwraca się ku Smyrnie. Delikatnej, słabej, hojnie obdarzanej obelgami. Prześladowanej przez możnych i przez to pełnej lęku, bo bezbronnej. Lękającej się, że nie podoła, bo przeczuwa nadciągające cierpienie. Do niej Pan mówi: „Wytrwasz. A ja dam ci wieniec życia”.
Dalej stoi Pergamon: sprawdzony w próbie, noszący na sobie rany po stoczonej walce, ale wierny. Do pewnego stopnia. Jest w nim rysa, pęknięcie – nie potrafi odciąć się od wpływu tych, o których wie, że podsuwają mu pokusy. Nawet jeśli nie idzie jeszcze za tymi podszeptami, to jednak wystawia się na nie. Któregoś dnia może mu zabraknąć sił i ze sprawdzonego, wiernego wojownika zamieni się w przydrożnego żebraka.
Za nim idzie Tiatyra. Gorliwa w posłudze, czynieniu miłosierdzia, miłości i wytrwałości. Jednak ma też swoje drugie oblicze, które sprawia, że jej gorliwość bywa też skierowana ku posłudze bożkom i zamiast być źródłem zbawienia, strąca ją w otchłań. Sama gorliwość i zewnętrzne znaki nie wystarczą. Jest tylko jeden Bóg i tylko On jest godzien kultu ze strony człowieka.
Jako piąty idzie Sardes. Był gorliwy. Niegdyś. Teraz drzemie i spod zmrużonych powiek wypatruje możliwości ucieczki. Czyni zło, ale wciąż jest a nim jeszcze dobro, a z nim nadzieja, że ożyje. W imię tej drobiny światła Pan daje mu wciąż szansę. Choć już jego czas się kończy, nawet jeśli on nie zdaje sobie z tego sprawy.
Szósta jest Filadelfia. O nikim z Siódemki Pan nie mówi tak ciepło i nie obiecuje tak wiele, jak jej. W swojej słabości przyjęła na siebie cios wrogów i wytrwała. Dlatego jej świadectwo jest najmocniejsze i nie do odparcia. Nikt jej nie oderwie od miłości Pana i nikt nie jest w stanie zatrzasnąć przed nią bramy zbawienia. To ziarno, które już obumarło, i zaczął się jego nieubłagany wzrost ku pełni.
Ostatnia jest Laodycea. Piękna, dumna, bogata, ale pod szatami z bisioru i purpury toczy ją trąd próżności. Nawet nie lodowatej pychy, ale ubranej w miękkie szaty i próżniaczej próżności. Pan był dla niej hojny, ona te dary przyjęła jako oczywiste i nie ma zamiaru zmieniać wygodnego status quo. Balansuje na granicy dwóch światów. Tak jej przynajmniej się wydaje, jednak Pan powiedział jasno: nie da się służyć Bogu i mamonie. Czymkolwiek ta mamona jest.
Źródło: Ap 2-3
dziękuję.
cieszę się, jeśli się przydało 🙂
hm. „lubię to” – nic nie znaczy.
Ale przemawia bardzo, więc się podoba.
🙂