Jesienne drzewa świecą własnym, wewnętrznym światłem. Żółć liści jesionu, pod którym codziennie przechodzę, sprawia, że drzewo wydaje się płonąć jak pochodnia. Kolejne liście zajmują się ogniem i spalają do karmelowego brązu zasypującego chodnik. Dzikie wino przebija na łąkach spod żółknących traw jak rozlany na stole węgrzyn spod lnianego obrusu. Dęby czerwienieją, ale nie tracą swojego purpurowego płaszcza. Zima przyciemni go i zbrązowi. Tylko wiecznozielone świerki i sosny czekają, aż biel śniegu wydobędzie piękno malachitowej zieleni ich igieł.
I to niewiarygodnie błękitne niebo dojrzałej jesieni…
Lubię to!:) u Ciebie. Nad morzem też jesień taka poetyczna.
czasem mi przemknie w pamięci park w Oliwie – tam teraz musi być cudownie…
„Jesienne drzewa świecą własnym, wewnętrznym światłem” – ale szybko się spalają i zostają z niczym, podczas gdy mądre sosny i roz-tropne świerki dążą cierpliwie – niekiedy bardzo pokrętnymi torami, zmagając się z wiatrem – ku prawdziwemu Światłu 🙂
Pozdrawiam strzeliście 😉 (co tak trudno się pisze?)
odpozdrawiam pokrętnie sośniano 😉