Bajka o relacji matka-córka bez finiszu w białej sukni i z obrączkami w roli głównej. Zresztą to nie jedyny wyraźnie feministyczny akcent tej opowiastki. Panowie są tu przedstawieni jako kompletnie nierozgarnięte, naprane testosteronem i chęcią nieustannej rywalizacji postaćki. Do tego są chamscy, prymitywni i w najlepszym razie ofermowaci. No dobrze, czasem też ten testosteron się przydaje do obrony kobiet, ale ostatecznie i tak to one muszą wziąć sprawę w swoje ręce (chociaż w tamtym momencie to są raczej łapy, ale nie zdradzę dlaczego). I główna bohaterka, która zazdrości chłopcom tego, że moga się bezkarnie bawić, a ona ma obowiązki i wobec niej matka ma oczekiwania. I ją wychowuje. Więc jest bunt, głupia decyzja a potem trzeba posprzątać.
Piękna animacja, kilka naprawdę zabawnych scen, w tym jedna pokazująca marzenia o tym, że kobieta swoją ogładą i kulturą może pokonać męskie prostactwo. Bajka, więc na chwilę można uwierzyć, że to możliwe – czemu nie. Dobry film do obejrzenia ze swoja mamą lub córką i przegadania pewnych rzeczy.
I tylko od zwiastuna dręczy mnie pewne skojarzenie. Otóż w filmie „Robin Hood. Książę złodziei” jest scena, w której Mały John zostaje zapytany przez swoją żonę, czy moze ona dołączyć do bitwy. Mężczyzna odpowiada: „Ale tam potrzeba odwagi”, na co słyszy szybką ripostę: „Urodziłam ośmioro dzieci i ty będziesz mówił mi o odwadze?” Merinda jest dzielna (w oryginale „brave”), bo potrafi być taka jak mężczyzna. Jeździ konno, strzela z łuku, włada mieczem. Czekam na bajkę, która pokaże kobiecą wersję dzielności. Na przykład ekranizację „Siostry siedmiu łabędzi” Andersena.
A na „Merindę” warto rzucić okiem, polecam kino, bo efekta są lepiej widoczne. A, i tak na marginesie – strasznie dużo tam przerywników w stylu „Matko Boska!” albo „Jesuuu…” Znak czasów?
Po prostu dziewczę chciało się wyszaleć i wyjść za mąż za chłopaka, którego sama sobie wybierze, dopasowanego do jej temperamentu, inteligencji i ducha. Każdy tak chce i nie ma co wtrącać się do miłości, bo niczego innego człowiek nie pragnie w życiu jak kochać ze wzajemnością.
Ale też ważne jest, ze się z mamuśką nie słuchały 🙂 poza tym co słusznie napisalaś 🙂
Mamuśka powinna wiedzieć, że rozwój jest najważniejszy a dziecko ma swoje życia do przeżycia i nie będzie spełniać oczekiwań rodziny. Musi słuchać serca. Magia jest złudna. Nie wolno odbierać człowiekowi w ten sposób wolności, zmuszać go do realizacji własnych celów. Do rozumienia dobra trzeba dojrzeć, trzeba dać czas rozkwitnąć miłości w wolności, nawet za cenę rozstania…
no, ale magii tu użyła córka
Dobra lekcja wolności…i konsekwencji używania zła w celu osiągnięcia jakiegoś dobra. Nie tędy droga…Za to zawsze jest jakiś ukryty rachunek do zapłacenia.
to prawda
Wiem coś o tym… sama jestem wiedźmą…rzucam miłosne uroki na chłopów opornych w miłości…
Film bardzo mi się podobał, szczególnie, co trochę zabawne krajobrazy 🙂 i celtycki/szkocki klimat. Do strzelania z łuku też mam słabość więc bawiłem się doskonale.
Drażni mnie natomiast coraz bardziej z wiekiem ta wszechobecna obsesja dążenia do wolności, szczególnie jako ucieczka od wszystkiego czego się nie lubi lub nie akceptuje. Bzdury takie cisną dzieciom do głowy, a potem trzeba je z tego leczyć.
Na tą Matkę Boską też zwróciłem uwagę, szczególnie zabawne, że to było zrobione w duchu kultury celtyckiej. Jak do tego ma pasować ta przysłowiowa Matka Boska to nie wiem.
aG, z którą byłam na tym w kinie, scenę wejścia na skałę przy wodospadzie podsumowała cichym: „Ale nie pokazali już, jak zeszła” 😀 To w temacie krajobrazów.
A Matka Boska pewnikiem tam jako przejaw opresywnego chrześcijaństwa, nadciągającego wielkimy krokami ;> No dobra, złośliwa jestem.
aG, ślicznie napisałaś na początku, prześlicznie… i gdybym mogła cofnąć film z moim życiem też bym chciała tak… pozdrowienia i życzę wszystkim Walecznym Merindom odwagi w poszukiwaniu, cierpliwości w czekaniu i szczęścia w odnalezieniu tej jednej, jedynej Miłości. Wzajemnej.
Byłem z Żoną i Gabrysiem. Wprawdzie od siedmiu lat, a Gabryś ma 3, ale postanowiliśmy zaryzykować i żadne z nas nie żałuje. Chociaż oczywiście mam ograniczoną spostrzegawczość i nie zauważyłem wszelkich feministycznych akcentów – a były rzeczywiście. Film, jak każda dotychczas moim zdaniem produkcja Pixar, bardzo wart zobaczenia.
Co do Robina – wreszcie wspominasz o jakiejś wiarygodnej wersji ;). Ale czy przypadkiem John nie był Mały…? Może mnie się pokręciwszy.
oczywiście, żę Little John – ciekawa jestem, gdzie miałam głowę, jak to pisałam 😀 a scena jedna z moich ulubionych, wersja Robina zresztą też
O, przepraszam. Ważny błąd. Bohaterka nazywa się Merida, nie Merinda.
o, dzięki za poprawkę! nie wiem, skąd mi się to wzięło, hm
nachalne „n”, no 😀