Przy piątku o mięsie

Ostatnio ciągle wplątuję się w jakieś bitwy wojenki NOM-tradi (dla niewtajemniczonych: zwolennicy posoborowej reformy liturgii kontra tradycjonaliści) albo przynajmniej słysze bitewny zgiełk kolejnego starcia i staram się nie oberwać odłamkiem.

Pewnie dlatego, kiedy usłyszałam początek wczorajszego czytania (Bracia: „Wiedza” wbija w pychę, miłość zaś buduje. Gdyby ktoś mniemał, że coś „wie”, to jeszcze nie wie, jak wiedzieć należy, 1Kor 8,1b), pomyślałam: „O, to o niektórych tradycjonalistach. Myślą, że jak wiedzą, to ich wiedza stawia ich ponad ciemnym ludem, który nie wie i który przez to sam się potępia”. Ale im dłużej słuchałam, tym mocniej docierało do mnie, że to raczej o drugiej stronie a w zasadzie błędzie, który w wielu miejscach popełniono podczas operacji posoborowego „uzdrawiania” Kościoła. I był to błąd na tyle poważny, że w niektórych diecezjach pacjent prawie zszedł w trakcie operacji.

Otóż dalej w czytaniu Paweł pisze o tym, że chrześcijanie mogli spożywać mięso pochodzące z ofiar składanych w pogańskich świątyniach. W samym fakcie Apostoł nic złego nie widzi, bo jest tylko jeden Bóg, więc pozostałe bożki nie istnieją i jedzenie poświęconego im mięsa duchowo niczym nie grozi. Poza jedną sytuacją – kiedy świadkiem spożywania takiego posiłku jest brat, który taki posiłek uzna za oddawanie czci bożkom pogańskim, bo jeszcze nie jest ugruntowany w wierze. Wtedy „oświecony” brat jest winien zgorszenia, a stąd juz tylko krok po kamień młyński i skakanie z nim w charakterze biżuterii do morza.

Reformatorzy założyli, że poczucie sacrum i rozumienie pojęcia „Bóg” jest oczywiste. Bo przecież oni to WIEDZIELI. Więc zaczęto sprawować liturgię, która kładła nacisk na wspólnotę, całkowicie (tak, w wielu przypadkach to jest odpowiednie słowo) rezygnując z wskazywania, że konstrukcja Kościoła opiera się także na  relacji wertykalnej – nota bene bardziej podstawowej, niż horyzontalna. To, co było oczywiste dla ich pokolenia, w naszym – o dwa pokolenia późniejszym świecie wcale takie oczywiste nie jest. Nie rozumiemy pojęć: Bóg, zbawienie, grzech. Ciekawie o tym zjawisku utraty poczucia sacrum powiedział w swoim wykładzie Nicholas Lash – Bóg został zdegradowany do poziomu kategorii przedmiotów, podczas gdy pierwotnie było to słowo określające raczej typ relacji („Ten/to, czemu oddaję cześć”).

Nieporadnie próbuje powiedzieć, że nie liczenie się ze zróżnicowaniem dojrzałości w Kościele sprawiło, że doszło do zgorszenia. Kościół przestał wskazywać Boga, więc ludzie mający duchowe potrzeby z niego zaczęli odchodzić. Skoro bez różnicy było, skąd mieli brać „mięso” nauki i duchowych wskazówek, to zaczęli chodzić tam, gdzie było im bliżej i smaczniej. Narodziły się nowe pokolenia, dla których Kościół jest muzeum albo interesującym zjawiskiem z zakresu badań etnograficznych. Dla nich Bóg często jest pustym dźwiękiem, a imiona Jezusa i Maryji tylko wykrzynikami służącymi do wyrażenia zniecierpliwienia czy złości. Oni już nie wiedzą, jak wiedzieli „reformatorzy” a pokolenie ich ojców i dziadków nie uznało za stosowne przekazywać im swojej wiedzy na ten temat. W ramach poszanowania dla zróżnicowania światopoglądowego oczywiście.

Tam, gdzie udało się ocalić w NOMowych celebracjach świadomość do Kogo się zwracamy, ten ryt też pięknie owocuje duchowo. A świadomość, mam wrażenie, ocalała tam, gdzie nie wzięto się za wyłącznie celeborwanie wspólnoty, bo „przecież WIEMY, co to sacrum”. Gdzie pozostało wciąż żywe poczucie tajemnicy; dreszcz poszukiwania i odkrywania Tego, który objawiając się, wciąż pozostaje niewypowiedziany.

6 myśli nt. „Przy piątku o mięsie

    • Ostatnio stałeś taki monotematyczny… 😉 Serio to też tak uważam. Duży udział w tym miało też pozostawienie w Polsce tradycyjnych nabożeństw: majówek, różańców, Gorzkich Żalów. Sł. B. kard. Wyszyński i jego rozwiązania duszpasterskie były wielkim darem dla polskiego Kościoła. I mam takie podejrzenie, że swoje subtelne palce mieszała w tym też Najświętsza Maryja Panna 😉

  1. Nolens volens dotknęłaś w podsumowaniu ważną, a może najważniejszą rzecz, która się jawi w sporze pomiędzy obrońcami mszy świętej wszehczasów a Novus Ordo Missae zatwierdzonym przez Pawła VI:
    msza trydencka w ewidentny sposób akcentuje wertykalizm relacji, natomiast msza posoborowa relacje horyzontalne we wspólnocie. Pamiętam z lat 70, ub. wieku, że na oazach praktykowaliśmy coś w rodzaju imprezy/uczty, w której uczestniczył przy okazji Bóg.
    Trydent ma w sobie i okazuje (sic!) więcej sacrum,ciągnącego ku niebu, natomiast msza posoborowa to spotkanie we wspólnocie.

  2. …czyli całkiem godnie jest na przecięciu wertykalizmu i horyzontalizmu – w punkcie, gdzie obie współrzędne się łączą . A co do samego wertykalizmu – on jest człowiekowi bardzo potrzebny – uzmysławia, że jest się jednak Komuś podległym. Wszystkiego do poziomu zdecydowanie sprowadzać nie należy.

    • Krzyż składa się nie tylko z tego przecięcia, ale z dwóch ramion, więc pozostanie na poziomie przecięcia to mało. Ela opisała zresztą, chcąc czy nie, nie wiem – że tridentina dbała nie tylko o wymiar wertykalny, ale też wymiar ludzki – jasność znaków, ciągłe bieżące, uobecniane rozumienie zamiast wiedzy, której przekazanie okazało się niemożliwe bez tego rozumienia…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s