Jeszcze trochę, a o. Adam Szustak dorobi się na moim blogu osobnego, tłustego taga w chmurze tagów – tak, przesłuchałam jego najnowsze kazanie i tak, muszę zareagować. To nic osobistego – muszę poburczeć, bo kolejną perełkę ojciec z siebie wyrzucił.
Fajny komentarz na początku mszy, fajne kazanie tak do 9:02 min. nagrania a potem kaznodzieja serwuje drżącym (tak mnie się na ucho zdaje) od wzruszenia głosem (zapewne poruszony swoim odkryciem – piszę bez szydery), że apostołowie w świetle tej perykopy byli wierzący niepraktykujący. Bo jedli nieumytymi rękami.
Tia.
1. We fragmencie jako żywo mowa o uczniach (szersza grupa) a nie jedynie apostołach. W dodatku jak byk tam stoi, że „niektórzy”.
2. Z innych danych obecnych w NT wiemy, że w gronie apostołów byli ludzie, którzy w stosunku do Prawa byli faryzeuszami: Piotr, Andrzej, Jakub, Jan. Byli faryzeuszami, to znaczy – przestrzegali bezwzględnie Prawa. Co do joty. Kaznodzieja ich swoim spostrzeżeniem po prostu obraził.
3. Jeśli przestrzeganie Prawa byłoby tak bez znaczenia dla apostołów, to skąd spór w pierwotnym Kościele o to, czy dokonywać obrzezania wstępujących do niego pogan?
4. Umywanie rąk przed posiłkiem to nie poziom „niepratykowania”, przez które rozumie się na ogół zaniedbywanie uczestnictwa w coniedzielnej mszy świętej, a raczej poziom „przyjmujemy komunię na klęczkach i do ust, czy na stojąco i na rękę”. Nie powodowało nieczystości rytualnej, mówiąc bardziej fachowo.
5. Kaznodzieja sam sobie w pewnym momencie przeczy. Domyślam się, że chodziło mu o to, że bez zaangażowania serca i powierzenia się Chrystusowi samo chodzenie do kościółka nic nie rozwiązuje; nie oczyszcza. Ale na litość boską, jak ma się dokonać to oczyszczenie bez przychodzenia na mszę, skoro to msza oczyszcza? Bo tam dokonuje się Ofiara? Jak niepraktykujący ma się dać oczyścić Jezusowi, skoro Jezus oczyszcza właśnie przez sakramenty?
6. Wreszcie uwaga czysto techniczna: z treści słyszanych zapamiętujemy zaledwie 1/3 (jeśli się nie mylę) i na ogół są to rzeczy dotykające nas bezpośrednio. Obawiam się, i mam do tego podstawy patrząc na tytuł, jaki na deonie nadano temu kazaniu, że większość zapamiętała przekaz: „Apostołowie byli niepraktykujący, więc ty też nie musisz się wysilać”. Szczególnie, że o. Adam ewidentnie mówił o tym z największym zaangażowaniem emocjonalnym, co po prostu słychać a to też podkreśliło ten fragment. Jeśli mam rację, to gratuluję kaznodziei sukcesu w głoszeniu Oraz fałszywych odkryć.
Jako nie-biblistka zawsze trzy razy się zastanawiam nim powiem coś „podpierając” się Biblią. Nie twierdzę, że to modelowe, czy konieczne, ale z mojej perspektywy rozsądne. taki sposób podejścia do tekstu biblijnego jaki prezentuje w przywoływanym kazaniu o. Adam zdecydowanie mi nie odpowiada. I w zasadzie nieistotne jest czy zgadzam się z głoszoną w ten sposób tezą. Mówiąc do nie-teologów trzeba zachować może nawet wyższe standardy teologiczneg warsztatu (a już na pweno nie niższe) niż kiedy się mów do teologów. Popularyzatorstwo, przepowiadanie, katecheza nie mogą opierać się na kiepskiej metodologii, na biblijnej grze w pierwsze skojarzenia. Prostota formy, rzetelność treści i zastosowanie we własnym życiu – to dla mnie idealne proporcje.
W odniesieniu do kwestii podniesionej w kazaniu, to ja mam przede wszystkim alergię na to oreślenie „wierzący-niepraktykujący” i dziwie się, że o. Adam stosuje je tak bezrefleksyjnie i bezkrytycznie. Jako samozwańcza córka Bonhoeffera i Rahnera jestem wrażliwa na wszelkie sposoby przeżywania chrześcijaństwa (a także szerzej drogi do Boga) poza tradycyjnie przyjętymi przez mainstream kościelny ścieżkami. Największym dramatem wielu spotaknych przeze mnie osób jest niezdolność do postawienia pytania „w co wierzę?”. To dotyczy zarówno tych, którzy wciąż zapelniaja kościelne ławki i jak i tych, którzy je porzucili. Moja przyjaciółka przed paru laty powtarzała własnie to zdnie „przecież powinnam się karmić Eucharystią, mądrzejsi ode mnie tak mówią”, a w tamtym czasie wyglądało to jak zatruwanie się liturgą. Niestety nie wiem jak sprawy mają sie dzisiaj, czy zdołała ocalić dla siebie liturgię i eklezjalną wspólnotę. Pamiętam, że kiedy sugerowałam, że może warto posluchać siebie, zobaczyć co się wydarzy jeśli skoncentruje się na formach bliskości z Bogiem bardziej jej w tym momencie odpowiadających, zawiesi uczestnictwo w liturgii, nie była w stanie nawet tego rozważyć. Była za to w stanie opisywać jak bezowocną i bezsensowną jest dla niej liturgiczna przestrzeń, sposób wyrażania, etc. Dla mnie osobiście to niezwykle raniące, bo ja się przez liturgię wyrażam najlepiej. Ale kiedy ktoś mi mowi, to nie moja bajka, nie moja wrażliwość, to po prostu to przyjmuję. Natomiast w sytuacji uporczywego trwania w niechęci i narastającej obcości znacznie trudniej mi odnalźć akceptację. Znam też osoby, które rozbiły się o to, w co nie wierzą i pozostawiły kościół i jego praktyki, nie docierając nawet do pytania „w co wierzę?”
Dlatego faktu, że Eucharystia jest pokarmem wolę nie łączyć z przeświadczeniem, że to najlepsza droga dla wszystkich, a co za tym idzie obwarowywać obecnośc na niej obowiązkiem. Kiedy odkryłam u siebie niezdrowe napięcie związane z „obowiązkiem niedzielnym”, uświadomiłam sobie też, że stwierdzeniami o tym, że to przywilej a nie przymus etc. pokrywałam fakt, że nie zastanowiłam się nigdy nad tym czy chcę, dlaczego chcę i czego chcę. Pod wzniosłymi frazami krył się niepokój, że jak odrzucę obowiązek, jak zatrzymam się choć na chwilę, to nie będę potrafiła wrócić, nie będę „chciała chcieć”. Nie twierdze, że każdy wychowany do „religjnych obowiązków” dzieli ze mną wątpliwości, ale uważam, że jest taka mozliwość. Czas niepraktykowania wraz ze wspólnotą pozwolił mi otworzyć się na „liturgiczną bestię” we mnie, ale dopuszczałam możliwość odkrycia, że jest mi bez tego lepiej. Czy to byłaby katastrofa? Nie wiem. Dlamnie największą katastrofą jest podporządkowanie w miejsce wyboru.
Bonhoefferowskie „w co wierzę?” w miejsce „w co powinienem wierzyć” choć nieudolnie pojawia się w kazaniu o. Adama. Szkoda, że tak fatalnie zaserwowane…
Dzięki za piękne świadectwo dojrzewania do liturgii 🙂
Pisząc o potrzebie uczestnictwa w niej i czerpania z sakramentów miałam na myśli ten etap, w którym „wiem, po co i dlatego chcę”. Obowiązek niedzielny potrafi czasem doprowadzić do kryzysu, który owocuje uświadomieniem sobie potrzeby sakramentów. I pewnie dlatego istnieje 🙂
Co do Biblii i głoszenia osobom bez przygotowania teologicznego – zgadzam się w pełni.
Jak niepraktykujący ma się dać oczyścić Jezusowi, skoro Jezus oczyszcza właśnie przez sakramenty? – dodam nie tylko przez sakramenty – vide nawrócenie św. Augustyna i wielu innych.
A kaznodzieja nie zachęcał do niepraktykowania!!!
Mam wrażenie, że łapiesz go za słówka, szczegóły (i masz racje, że popełnia drobne błędy), ale kontekst całości jest inny (pozytywny). Mimo, że w szczegółach popełnia gafy jednak całość sprawia, że odbieram kazanie w całości pozytywnie i wyciągam zupełnie inne wnioski z całości.
Tylko, że diabeł w tym przypadku tkwi w szczegółach.
Diabeł zawsze tkwi w szczegółach. Diabeł nie będzie podważał całej wiary od razu, wystarczy mu jedno pęknięcie. W tym wypadku dotrze do niektórych na dwa sposoby – jedni powiedzą „Niepraktykujący Apostołowie? No super, czyli aż tak starać się nie trzeba!”, inni: „A ja jestem praktykujący, uuuu, czyżby lepszy od Apostołów?”. Ziarno zasiane. Trzeba tylko wzmocnić przekaz, tak, żeby słuchacze właśnie ten fragment zapamiętali, o co może i sam kaznodzieja zadbał, kładąc odpowiedni nacisk na własne słowa.
Mało kto zwróci uwagę na resztę kazania, bo to wymaga myślenia.
Włąśnie z tym myśleniem często jest kiepsko. I paradoksalnie to kazanie jest najbardziej niebezpieczne dla osób, które są na granicy Kościoła, bo jeśli ktoś tylko szuka powodu, żeby nie musieć praktykować, to usłyszy właśnie to, że nie musi i to z tego kazania zapamięta. Osoby dobrze „umocowane” w religijności nie będą miały z tym kazaniem problemu. Tak myślę.
Ad suzet.
A może jednak na ambonie nie głosił diabeł, tkwiący w szczegółach? Po tej pesymistycznej wizji przeróżnych skutków działania kazania pod dyktando szatana (typu gdybologicznego) pozostaje mi się pocieszyć, że Bóg potrafi z wszystkiego wyprowadzić dobro. I życzyć optymizmu.
P.S. Tak, tak, bywam powierzchowny i ogólnikowy, no i optymistyczny, to tak na marginesie, lub w ramach samorefleksji.
@Green – na ambonie stał człowiek, tylko człowiek, którego szczególną troską powinno być to, żeby przekazywane treści nie czyniły krzywdy.
Bóg nie z takich rzeczy wyprowadzał dobro i nie o optymizm tu chodzi, tylko o odpowiedzialność i roztropność. Idąc tokiem Twojego rozumowania, nie należałoby się przejmować się także swoimi błędami, i zrzucić cały trud naprawiania na Pana Boga.
ad suzet
Ostatnie zdanie niewiele ma wspólnego jednak z moim tokiem rozumowania. Taka „mała” nadinterpretacja.
Odpowiedzialność, roztropność, przejmowanie się, błędy, naprawianie – ciężka orka, ale człowiek nie jest sam, współpracuje, towarzyszy, otwiera się, raduje się. Więcej wiatru, nadziei, radości, a nie biczowania. To takie luźne myśli, lub „nadinterpretacja”. Dużo dobra życzę!
“Apostołowie byli niepraktykujący, więc ty też nie musisz się wysilać”. – Jeśli dobrze pamiętam, o. Szustak podsumował to zdaniem: „Takich powołał Pan Jezus. Nie pobożnych, dobrych Żydów, nie takich, którzy byli wierni, tylko powołał takich letnich żadnych. (…) Musimy skończyć z takim myśleniem, ze tu przy tym ołtarzu jest ktoś bardziej godny lub mniej godny”
Wydaje mi się, że tu nie chodzi o to, żeby nic nie robić, tylko, że Jezus powołując nas nie ma względu na osobę. Sami z siebie nie jesteśmy w stanie za wiele zdziałać.
Za dużo szczekania i nadinterpretacji.
Nie było powiedziane, że mamy nie przychodzić na Eucharystię, jak to zostało napisane „na litość boską”.
Od wielu lat pisuję na forach internetowych i z doświadczenia wiem, jaką drogę zmiany znaczenia potrafi odbyć u komnetatora słowo pisane, nie mówiąc o usłyszanym. Mamy skłonność do modyfikowania treść tak, żeby nam odpowiadały, stąd moja sugestia co do tego, jak ten tekst mógł być odebrany.
To po pierwsze.
Pozostają jeszcze następujące fakty, które ojciec „dointerpretował” sobie do tekstu (co tak na marginesie potwierdza moje obserwacje dotyczące drogi mutacji znaczeń), że to nie apostołowie jedli nieumytymi rękami, że conajmniej czterech spośród nich nie było „letnich, żadnych”, a dwóch (Jakub i Jan) otrzymali wręczo do Jezusa przydomek Synowie Gromu, odnoszący się do ich gorliwości, wreszcie zachowanie uczniów nie oznaczało bycia niepraktykującymi. Kiedy uwzględni się te wszystkie kwestie, to interpretacja o. Adama jest tej samej wartości, co ta, którą ja wyprowadziłam z tego, co usłyszałam.
Nie wydaje Ci się jednak, że o. Adam ubrał to w metaforę „w swoim stylu”? Naprawdę, dobrze, że są głosy krytyczne, ojcu się w głowie nie poprzewraca. Tylko zastanowiłabym się: czy o to chodzi? Czy istotnym faktem jest, że o. Szustak powiedział o apostołach, nie o uczniach czy odwrotnie. Tak naprawdę słuchający małą uwagę zwróci na to, głównie skupi się na myśli, którą ojciec próbuje tutaj przekazać.
Tak jak nie ma idealnego człowieka, tak nie ma idealnego kaznodziei – ojcu zdarzają się błędy, ale podsumowując wszystko, wykonuje kawał dobrej roboty.
Masz rację, że diabeł tkwi w szczegółach – bo ludzie lubują się w wytykaniu szczegółów innym, szczekają i gryzą. I nic dobrego z tego nigdy nie wyszło. Napisz do ojca, powiedz mu, że zauważyłaś błędy. Bez gadania, bez zbędnego walenia w klawiaturę.
Myślę, że przyniesie to lepsze owoce niż krzyczenie na swoim blogu, na którego o. Adam może nawet nie zajrzeć.
Amen.
Zdarzyło mi się do ojca pisywać o błedach w jego tekstach, ale ponieważ mi nie odpisał, więc nawet nie wiem czy maile dotarły.
A słuchacze nie maja obowiązku znać stylu ojca Adama i bronić za wszelką cenę jego wypowiedzi. On jest osoba o silnej osobowości, nie przeczę, ale to miecz obosieczny. Bycie charyzmatycznym mówcą może prowadzić do świętości, a może wyprowadzić z Kościoła. I niestety, jeśli chodzi o byłych OP, mogę wskazać osobę, która tę drogę całkiem niedawno odbyła 😦
Co do tego, czy o. Szustak przeczytał moją notkę, jestem jakoś dziwnie spokojna.
Chciałabym jeszcze dodać: Kościół jest na tyle bogaty, że masz wolny wybór. Możesz sama zdecydować, którą drogą chcesz iść, którą duchowością. Nie jesteś pod przymusem słuchania ojca Szustaka, u którego często można odnaleźć błędy rzeczowe. Chcesz kazania stricte teologiczne – zapraszamy do jezuitów czy innych. Zgadzam się w tym wypadku z komentarzem zamieszczonym poniżej – Duch wieje jak chce i gdzie chce i człowiek nie ma na to wpływu. Nie sądzę, żeby taki mały błąd był dla kogoś zgorszeniem. Zastanowiłabym się raczej, czy komentarze tego typu nie zabiją Ducha w człowieku, który to przeczyta.
Duch jest Bogiem, więc zabić sie Go nie da 🙂 Co najwyżej ktoś może się zamknąc na Jego działanie, ale nie sądze, żeby to zrobił po lekturze mojej notki.
Nie wiem, czy u padre Adama można znaleźć często błedy rzeczowe, bo nie słucham jego kazań. Te, które przesłuchałam, zostały mi albo podesłane przez kogoś, kto był zaniepokojony zawartymi w nich treściami, albo (jak to ostatnie) zainteresował mnie nadany kazaniu tytuł. Kiedy jeszcze był w Krakowie, zdarzało mi się go słyszeć na roratach. I tyle.
Napisałam o tym akurat kazaniu, bo sposób, w jaki kaznodzieja wyraził swoją tezę, jest bardzo ryzykowna a fascynujące odkrycie jest tak naprawde fałszywe, bez pokrycia w danych biblijnych.
A dla mnie gorszące jest nazywanie czyjegoś pisania szczekaniem i gryzieniem. Nie broń bijąc.
A porozdrabniać słowo głoszone jest rzeczą ludzką i słuszną, podnieść do światła, bursztyn to czy szkło.
Jak się kaznodzieja zagalopuje to lepiej mu popręg poprawić niż czekać aż spadnie i kogoś przydusi.
Reakcja martki dokładnie taka jak w przypadku nieszczęsnego Grobu Pańskiego A.D.2012 – nie podoba ci się coś, idź sobie do innego kościoła.
Czy to sztandarowe hasło zwolenników o.Szustaka?
Pax! Pax! Błagam, cicho już nad tym Grobem 🙂 A iść nigdzie nie muszę, bo padre jest w Łodzi.
Dlatego trzeba mieć trochę krytycyzmu i samemu szukać.
„Gdy brat twój zgrzeszy idź i upomnij go w cztery oczy.”
Koniec, co chciałam napisać, napisałam.
Jeszcze trochę i zabiorą Ojcu pozwolenie na głoszenie homilii :). Oczywiście jak przekonałem się słuchając poprzedniego kazania Ojciec Szustak mówi z wielką charyzmą, ale niestety charyzmatyczni mówcy często popełniają błędy (np. Tertulian). Kiedy chodziłem na kurs przedmałżeński (dawno temu) kilka zdań uderzyło mnie również w wypowiedzi księdza Pawlukiewicza. W tym zaś przypadku pomyliło się kilka faktów i wyszła herezja, która wyraźnie wpływa na mówcę niezwykle podniecająco…
Raczej nie twierdziłbym, że pojawiła się herezja, a częściowo błędna interpretacja tekstu biblijnego i nadinterpretacja. Częściowo – bo chyba ktoś z grona uczniów jadł brudnymi łapkami, co raczej nie przystoiło pobożnym (praktykującym) Żydom.
I rodzi mi się pytanie: czy kaznodzieja ma głosić miłość do Boga, czy przekazywać tylko stuprocentową wiedze biblijną? Dobrze, by było gdyby to się z sobą łączyło. Ale głosiciel jest też człowiekiem i popełnia ludzkie błędy – brak wiedzy, jąka się, nie wygląda jak anioł itp. Dla mnie najważniejsze jest żeby głosił Boga, wzywał do miłości, krzewił wiarę i umacniał nadzieję. To czyni o. Szustak. A jeśli razi kogoś jego kaznodziejstwo to proponuje, aby porozmawiać bezpośrednio z zainteresowanym lub napisać do niego, wskazać braki, itp. Trochę mnie razi pisanie recenzji na temat głoszonego Słowa, bo to nie recenzja z kina, teatru czy jakiegoś widowiska. No i na koniec Słowo pada kędy chce, może dla kogoś jego barwa głosu, sposób przekazu, nawet treść stanowi powiew wiary, nadziei i miłości. Może tam szaleje Duch! Tego nie wiem, więc proszę o więcej pokory i ewentualną rozmowę z zainteresowanym, a nie rozkładanie na części pierwsze jego słów, które może tak wylatywały aby nie poruszać serc wykształconych teologów, ale grzeszne serca maluszków. Deus scit!
Publiczne wypowiedzi komentuje sie publicznie, szczegolnie jeśli istnieje ryzyko, że komentowana wypowiedź może być dla kogoś powodem zgorszenia.
Mój komentarz jest komentarzem merytorycznym i odnosi się do danych, na podstawie których kaznodzieja wyprowadził wnioski. Dane są fałszywe, co podważa prawdziwość wniosków: albo sugerowanych przez kaznodzieję treści nie ma w interpretowanych danych, albo podane przez kaznodzieję treści są nieprawdziwe. W tym przypadku jest to pierwsze.
Proszę o cytat z mojej notki, w którym jest napisane, że o. Adam powiedział herezję. Od razu dodam, że podejrzenie, że kazanie może być przyczyną zgorszenia, pod twierdzenie o herezji nie podpada.
Moja odpowiedź odnośnie do herezji została umieszczona pod wypowiedzią, która sugerowała, że o. Szustak popełnił herezje. Zatem nie twierdziłem, że autorka tego ciekawego bloga tak twierdziła, ale ustosunkowałem się specjalnie do myśli umieszczonej powyżej M.T. Co do kazania to do końca nie jest ono wypowiedzią publiczną taką jak odczyt, referat naukowy, książka, publikacja… I jak wskazuje powyższa dyskusja to co Ciebie gorszy (np. nadinterpretacje) dla innych nie ma to największego znaczenia, bo nie musi mieć, a może być nawet zbudowaniem. Nie wszyscy są tak wspaniale wyedukowani teologicznie, a w kazaniu nie chodzi o dyskurs naukowy, tylko o coś innego czy raczej Innego… I jeśli wierzymy, że On wtedy przychodzi to i przychodzi wśród ludzkiej słabości. A propos bywają naprawdę gorsze kazania!!! Kończę me wypowiedzi apologetyczne, życząc dobrego dnia i milknę!
Co do herezji, to przyjmuję tłumaczenie 🙂
To kazanie jeswt opublikowane w sieci, w tym na portalu deon, więc jak najbardziej podpada pod „publikację” – dlatego komentuję.
A ja mam takie pytanie. Czy lekarz może nie mieć wiedzy medycznej, albo ją mając ale lekceważąc też powinien leczyć? A może tak ktoś ze zwolenników i pobłażliwie odnoszących się do błędów teologicznych o Szustaka też pozwoliłby na częściowo błędną operację na sercu swoich najbliższych wykonaną w radosnej twórczości przez chirurga? Przecież Pan Bóg i tak może wyleczyć. Więc jeśli serce pomyli się lekarzowi z płucami … to jaka to różnica? Owszem dla każdego zdrowo myślącego człowieka powinno to mieć znaczenie.O.Szustak zobowiązał się do głoszenia tylko nauki zgodnej z Oficjalnym Nauczaniem Kościoła. Niestety często o. Szustak przemyca herezje w swoich wypowiedziach. Co to jest Nauczycielski Urząd Kościoła? Czy kapłan powinien być prawowierny, czy może fantazjować dla podniesienia swojej atrakcyjności? Wolicie fajnego lekarza, czy takiego który postawi właściwą diagnozę i który będzie się kierował nie nauka a szarlatanerią?
Nie wiem czy można głosić prawdę mówiąc coś, co prawdą nie jest. Może powinien dostawać karne punkty a gdy wyczerpie limit zostanie skierowany na ponowny egzamin z teologii biblijnej…
Proszę nie przesadzać. Chyba że powstanie jakiś mały sanhedryn, który będzie egzekwował prawdy i przyznawał karne punkty w przypadku naruszeń, logicznie wynika, że osoba pan/i aG powyżej się do takiego „klubu” zapisuje. Ty pogratulować, brakuje tylko kamieni…
Bez przesady, może nie kamienie nie upomnienie. Każdy ma prawo do głoszenia krytyki a to porównanie do kamienowania to już manipulacja.
Zgadza się, że przesadziłem, aby celowo zganić przesadzoną krytykę i pomysły karania typu punkty karne. Jak już to porozmawiać lub napisać do zainteresowanego. Dobrego dnia.
Jasne, pisać, mówić wprost, nie obgadywać za plecami. Najpierw w cztery oczy a jak nie poprawi się to potem na dywanik do Przeora. Ela powinna zostać cenzorem kazań, he, he…Na pół etatu i otrzymać gabinet obok biblioteki z tabliczką na drzwiach: ” Święta Inkwizycja”…A we wirydarzu płonąłby nigdy niegasnący stos podsycany arcydziełami O.Adama…
Dearest Green, punkty karne są dla kierowców…nie znasz się na żartach, to tak jakby przenośnia…A nasz Adam to taki Easy Rider, daje czadu, jedzie po bandzie…czy wszystko trzeba tłumaczyć?
dziękuje za łopatologiczne wyjaśnienie i przy okazji zbadanie poziomu mojego humoru, pozostaje tylko retoryczne pytanie czego się jeszcze nowego o sobie dowiem? Nice day.
Każdy konfrontuje się ze zdaniem innych ludzi, to nieuniknione gdy zabiera się głos. Tak, to przykre dysonanse…
Patrzę na te wszystkie komentarze, na treść większości i tak się zastanawiam, co dobrego z nich dla kogokolwiek wynika. Szukam i nie znajduję. Nie zamierzam naprawdę nikogo urazić. Ja wiem tylko, że dzięki o. Adamowi a później wielu innym razem z żoną zaczęliśmy wciąż i nieustannie się nawracać w drodze ku Bogu i w nauce Jezusa. Zaczęliśmy o wiele bardziej pomagać innym, widzieć dobro w drugim człowieku, nie oceniać. Już nie wkurzam się na pijaka pod hipermarketem, ale rozmawiam z nim jak z drugim człowiekiem, pomagam, kupuję jedzenie, widzę jego problemy. Staram się każdego z miłością sprowadzać do Boga i z miłością napominać, jeśli tego potrzebując, nie oceniając go. Odzyskałem przyjaciół, których wydawało mi się straciłem i także ich prowadzę powolutku do Boga poprzez przykład mojego życia. Dla mnie każda msza to misterium i każda jest inna, przeżywam ją w sercu. Przed ojcem Adamem w sercu wierzyłem zawsze w Boga, ale moje drogi były dalekie od Kościoła. Miałem to szczęście, że msza to zawsze był mój wolny wybór, nie tradycja, nie powinność, nie nakaz, ale wcześniej nie czułem mszy, nie przeżywałem jej, często też jej w ogóle przez długie okresy czasu nie było. I na długo obraziłem się na duchowieństwo, z różnych przyczyn. Oboje z żoną odchodziliśmy od wiary i na krótko wracaliśmy, nie zawsze Razem. Teraz to Bóg, Jezus i wiara jest naszym fundamentem. Wszystko powierzamy Bogu. Na swój sposób bez ojca Adama nie oczekiwaliśmy teraz na nasze dziecko, bez złych skojarzeń proszę:), bo pierwszy impuls, początek reakcji łańcuchowej do zmian wszystkiego, jak ja mówię naszych priorytetów zaczął się od kazań ojca Adama. Może to, co jest najistotniejsze, to diametralna zmiana myślenia o Bogu, o Jezusie, także o Starym Testamencie. O Bogu miłosiernym, o Bogu tak bliskim. Bliskim mimo pewnie niewiedzy, mimo braku dogłębnego poznania wszystkich zasad, Ewangelii, katechizmów i teologii. Moja mama od zawsze powtarzała, że Boga ma się w sercu. Dopiero teraz to w pełni czuję. Ja naprawdę widzę wszędzie jego działanie. Małe cuda, fenomenalne zbiegi okoliczności, troskę. Pokój w sercu i umyśle. Siłę nie wiadomo skąd, gdy tego najbardziej potrzebuję. Mógłbym o tym pisać i opowiadać bez końca. I dla mnie ojciec Szustak nie jest guru znającym się na wszystkim, ale jest nieoceniony w opowiadaniu o Miłości, Jego Miłości do Pana Boga i Miłości Pana Boga do Niego. I to w tym porywa, szczerość Jego serca, zwyczajność, prawdziwość. I nie oderwanie od życia prawdziwego. Bo Bóg przychodzi zawsze i wszędzie, nie tylko w kościele. Tak naprawdę On jest wciąż Obecny. Mógłbym jeszcze wiele opisać, podzielić się z Wami taką małą moją, jak i żony Ani, historią. Życzę Wam przemiany serca i tego pierwszego impulsu, początku reakcji łańcuchowej. I czy to będzie ojciec Adam, czy Pawlukiewicz, czy kaznodzieja, czy matka, ojciec, Nieznajomy na przystanku. Nie ważne kto, byle to się stało. Wtedy zaczniecie się dziwić, tak jak ja czasami się dziwię, jak rzeczy tak mało istotne, kłótnie o pietruszkę, czepianie się szczegółów, kiedyś mogły Was tak frapować. Życzę Wam byście w Słowach pisanych, czy mówionych już tylko rozdawali Miłość wszem i wobec w duchu nauki Jezusa. Z Panem Bogiem.
Przeczytałam sobie ten wpis i jedyna myśl jaka po tym mi sie nasunęła to : strasznie przesycony jest pogardą i ironią w stosunku do drugiego człowieka.
Kiedy go pisałam nie gardziłam o. Adamem (zresztą nadal nim nie gardzę) a ironia w publicystyce jest naturalnym środkiem wyrazu.
” Z innych danych obecnych w NT wiemy, że w gronie apostołów byli ludzie, którzy w stosunku do Prawa byli faryzeuszami: Piotr, Andrzej, Jakub, Jan. Byli faryzeuszami, to znaczy – przestrzegali bezwzględnie Prawa. ”
Proszę o szerszą wypowiedź na ten temat. Uzasadnienie tej tezy.