Obejrzałam sobie zestaw ulubionych scen z „Robin Hooda” Ridleya Scotta (wiem, Maurycy, nie lubisz:) ) i znów wróciło do mnie kazanie, które w poniedziałek po Zesłaniu Ducha Świętego wygłosił o. Adam Szustak u kamedułów na Bielanach. I o ile pierwsza część, ta o kłamstwie, me gusta, to kiedy zaczyna się o Maryi, tak ok. 5 min. nagrania, to kaznodzieja naciąga interpretację danych biblijnych do swego widzimisia tak, że od pęknięcia broni tekst chyba tylko fakt, że jest on Bożego pochodzenia.
Pomijam określenie Józefa mianem „bo co to za mąż” (taki intrygujący przebłysk idei, którą świat oddaje za pomocą precyzyjniejszego „mężczyzna może nie miec ręki ani nogi, byle kaleką nie był”), to też był zgrzyt, ale bardziej zabolało mnie co innego. I to co innego teraz znów sie obudziło po odświeżeniu sobie filmu Scotta.
Rycerstwo angielskie już wie, że ma się odbyć desant wojsk francuskich. Robin opuszcza Marion, aby walczyć. Ona żegna go prośbą, aby wrócił, bo jednego rycerza już tak żegnała. I Robin niczego jej nie obiecuje, ale niewypowiedziana myśl brzmi: „Wrócę”. I w filmie jest wiele scen, w których podstawową cechą Robina jest jego odpowiedzialność za powierzonych mu ludzi. Świadomość, że jeśli nie on, to trzeba przekazać opiekę komuś innemu – w tym wyraża się dojrzałość mężczyzny.
Jezus wisi na krzyżu, za chwilę skosztuje octu i powie: „Wykonało się”. Każdy oddech jest na wagę złota, co tam złota – diamentów! I część z tych nieskończenie cennych objętości płuc Skazaniec poświęci na powiedzenie: „Oto syn twój”; „Oto matka twoja”. W ostatnim odruchu ujawnia się osobowa dojrzałość Jezusowej męskości – dba o zapewnienie opieki, przekazuje odpowiedzialność. Oczywiście scena ta ma także znaczenie głęboko teologiczne, jak to u Jana. Mnie jednak w tej chwili interesuje jedynie strona ludzka.
W kazaniu o. Szustaka słyszymy zaś, że „wszystkie ewangelie (…) pokazują jak Syn Boży bardzo źle traktuje swoją Matkę”. „W tej scenie pod krzyżem. Co tam Syn do Niej mówi? ‚Już nie będziesz moją Mamą w ogóle’ (…) Która mama by chciała, żeby jej syn jej powiedział: „Ja juz nie będę twoim synem, mój kolega będzie twoim synem”?”. A teza kazania jest taka, że Jezus odpycha nieustannie Matkę, ale ta nigdy „nie uwierzyła kłamstwu, że (…) Bóg jest przeciwko Niej”.
Ano nie uwierzyła, bo trudno uwierzyć w coś, czego się nie słyszy. Pomijając to, że kiedy mężczyzna bierze się za psychologizowanie i próbuje wejść w sposob myślenia kobiety, musi polec (a kaznodzieja ma chwile słabości, w których próbuje domyslić się, co myślała Maryja), to Maryja pod krzyżem, biorąc konieczną poprawkę na inną mentalność tamtej epoki, po prostu usłyszała w tych słowach z krzyża to, co ja zobaczyłam w Robinie: poczucie odpowiedzialności, czułość i troskę. Nie musiała się już obawiać o to, jak się utrzyma jako bezdzietna wdowa – Syn zapewnił Jej prawnego opiekuna.
Ostatnio spytałam mojego przyjaciela co ma do zaofiarowania mężczyznom Kościół. I on mi odpowiedział: „Może ich nauczyć odpowiedzialności”. Czytaj: doprowadzić do dojrzałości. Tylko nie wiem, czy temu służą kazania sugerujące, że Jezus stosował wobec Matki mobbing, a ona pokornie weszła w rolę ofiary. One raczej prowadzą do wniosku, że syndrom sztokholmski powinien nosić nazwę nazaretańskiego. A syn ma prawo psychicznie znęcać się nad matką w imię… no właśnie, w imię czego?
Rzeczywiście, nie lubię, ale to nie ma znaczenia – każdy ma prawo lubić co innego. Mimo tego niezwykle miło przeczytać bezpośredni zwrot w moją stronę, jeszcze w momencie gdy w głowie słyszę „Robin Hood? Nie lubię” :).
Ja też mógłbym przeprowadzić analizę porównawczą tego kazania z filmem Ridleya Scota. Jest jedna rzecz, która łączy te dwie sprawy: Kazanie opowiada o kimś, kto ma na imię Maryja i Jezus, ale w rzeczywistości wcale nie jest ani Maryją, ani Jezusem. Film Scota opowiadał o kimś, kto nosił z jakichś powodów imię Robin Hood, jednak w rzeczywistości nie był Robin Hoodem (bo, jak zaznaczyłem kiedyś u siebie, Robin Hood – legendarny czy prawdziwy – żył i działał przed śmiercią króla Ryszarda, a nie po nim; przez analogię: to tak jakby Jezusa umiejscowić w latach 80′, po zburzeniu Świątyni).
Ale wracając do kazania: rzeczywiście uderza w nim jakiś brak rozeznania w osobie Jezusa. Nie będę wchodził w psychikę Maryi, bo ja również jestem mężczyzną, ale jeśli chodzi o Jezusa – On raczej w żadnym przypadku nie zamierzał powiedzieć nic, co mogłoby obrazić Jego matkę i sprawić, by się źle czuła. Co więcej, wydaje mi się, że ani jedno z przemówień Jezusa przytoczonych przez księdza w kazaniu nie zostało zapisane w Ewangelii. Gdy miał 12 lat nie powiedział „Ty nic nie rozumiesz”, tylko „Czemuście Mnie szukali? Czy nie wiedzieliście, że powinienem być w tym, co należy do mego Ojca?” Później w Kanie nie powiedział „Co mnie to obchodzi”, tylko „Czy to moja lub twoja sprawa, Niewiasto?”. Nie zaprzeczył macierzyństwa Maryi, podkreślił tylko kto jest Jego prawdziwym bratem i matką (a Maryja, co podkreśla wielu teologów, najdoskonalej spełniała to kryterium). I wreszcie sprawa spod krzyża, którą już pięknie wytłumaczyłaś.
Ksiądz próbował w kazaniu szokować i chyba mu się udało. Niestety, mój wstrząs również dotyczył czego innego, niż powinien zgodnie z wolą ojca Adama Szustaka. Moi Kochani, nie zapominajmy, że Pan Jezus nikogo nie traktował bardzo źle, ani nawet trochę źle! Dlaczego więc najgorzej miałby traktować własną matkę…?
A, oczywiście jeszcze jedna ważna rzecz, o której zapomniałem. To, że Jezus wziął Maryję do nieba bez śmierci jest tylko jedną z teologicznych teorii. Jestem osobiście zwolennikiem opcji „zaśnięcia” Maryi, w które wierzyli również pierwsi chrześcijanie.
Nadinterpretacja, zgrzyta ale cóż, i tak ma niezłą gadkę ten Kaznodzieja chociaż to kazanie akurat paskudnie skisił. Ciekawe czy zrobił to z premedytacją czy czegoś nie douczył się był. Nie powinno się tłumaczyć w ten sposób Pisma Świętego przypisując wypowiedzi Jezusa złe intencje, chęć znieważenia drugiej osoby, lekceważenia jej, zranienia jej uczuć, zwłaszcza własnej matki. Nie powinno z ambony głosić kłamstwa aby uatrakcyjnić kazanie i zdobyć punkty za oryginalne i odkrywcze myśli, niezgodne z interpretacją Pisma Świętego. Głupio jest krytykować kapłana i wytykać mu tak podstawowe błędy. Może nie wypada bo to przecież kapłan a kapłan nigdy nie kłamie i nie grzeszy ignorancją, hm…
Zidentyfikowałam podpis po IP, ale jeśli to nie Ana, to proszę o danie znać 🙂
A padre Adam ma dar słowa, to fakt. Tylko czasem powinen bardziej dbać o proporcje między prawdą a pragnieniem wzbudzenia wrażenia 🙂
I jedno i drugie stwierdzenie jest prawdą, ale ja wolę kazania z dziewiątki. Interpretacja wesela w Kanie i Twoje przemyślenia także były w jednym z kazań na roratach. Na dziewiątce była fajna interpretacje Ewangelii o trudnościach w wierze. Oryginalna, ale zgodna z Pismem Świętym. Ja w kazaniu odnalazłam swoje zmagania.
Przerażające, jak się tymi kazaniami przesiąka 🙂 Tzn. to o Kanie sama wykombinowałam, ale może faktycznie było na kazaniu.
Nie odsłuchałam kazania. Te tezy, które referujesz, wydają się zbyt radykalne (Bóg przeciw Maryi?). Ale muszę przyznać, że z relacją Jezus-Jego Matka mam kłopot. Z ich dialogów wynoszę przede wszystkim wrażenie szorstkości. Dopiero praca, nazwijmy to, intelektu, czyli próba interpretacji tego, pozwala mi zatrzeć to wrażenie.
Można się zastanawiać też, dlaczego Gibson realizując Pasję(która tak przecież wielu się spodobała), dodał przynajmniej trzy sceny (tyle pamietam), które mówią o czułości w tej relacji, a których nie odnajdziemy na kartach Ewangelii. Jakie były źródła tej intuicji?
Być moze wszystko rozbija się o specyfikę prowadzenia narracji w Ew., w której pomija się uczucia, myśli, wewnętrzne życie, czy też o, jak napisałaś, Elu, kwestie mentalnościowe.
Ale kiedy oczyma wyobraźni zobaczy się na wpół żywych ze strachu rodziców, którzy szukali swego dziecka…, a Ono… czyni im (jednak brzmi to tak) wyrzut…
To nie tezy, Wero, to prawie dosłowne cytaty
Gibson sporo korzystał przy pisaniu scenariusza z objawień Valtorty, może tam to jest, tzn. te sceny.
A o scenie szukania Jezusa w Świątyni spróbuj pomyśleć inaczej (tę interpretację znalazłam u kogoś, to nie moja twórczość): szukają trzy dni, tyle, ile Jezus spędzi w grobie. A ponieważ Maryja zachowywała w sercu wszystkie zdarzenia związane z Jezusem, to kiedy Go zabito, możliwe, że było to jedno ze wspomnień, które umacniało Jej wiarę, bo przecież w końcu Go znaleźli.
Mnie fascynuje inne zachowanie Maryi, to w Kanie. Idzie do Syna, On wydaje się odrzucać Jej prośbę, ale Ona mimo to mówi do sług cos bardzo dla mnie zastanawiającego: „Uczyńcie wszystko, co wam powie”. Dla mnie to brzmi, jakby Maryja wiedziała skądinąd, jak działa Jezus. Że nie należy się dziwić Jego prośbom, tylko z pełnym zaufaniem je wykonać, a owoc będzie wart starania. Ona ufała swojemu Synowi, co sugeruje, że w ich rodzinnym życiu musiały być takie sytuacje, które przemieliły sposób myślenia tej Kobiety ze Świątyni mówiącej: „Czemuś na to uczynił?”, w kogos mówiącego: „Uczyńcie wszystko, co wam powie”.
W szczególe masz rację, ale w ogóle sens kazania jest ok, to zachęta do ufności Bogu jak Maryja. I kaznodzieja dość dosłownie (dowolnie) odkrywał sens poszczególnych scen biblijnych, no i coś na bakier z chrystologią u niego jak zauważył Maurycy. Niemniej ważny jest cel, który został osiągnięty, choć środki kiepskie. Dobre kazanie by odniosło skutek zawiera nieraz kilka herezji – mawiali niektórzy homileci. No i wrażliwość faceta jest inna, dla mnie ogólnie jest ok, dla kobiety, zwracającej uwagę na szczegóły i błędy, owo kazanie może być katastrofą. Czyżby Mars i Wenus zmagali się pod amboną?
Święty Ignacy, pisząc o rozeznawaniu, stwierdził, ze dobre jest tylko takie dzieło, którego początek, UŻYTE ŚRODKI do jego zdobycia oraz cel są dobre. Jeśli tego kazania słucha osoba dysfunkcyjna, to utwierdzi się w przekonaniu, że trzeba dac się gnoić; że to prawidłowa postawa – taka maryjna…
A w niej tyle jest maryjności, co w szpinaku żelaza
Zgoda, jednak każdy odbiorca jest inny i dociera do niego inne Słowo. No i Duch jeszcze „furgo” kędy chce. Niekoniecznie należy zakładać czarny scenariusz. Ty odbierasz za istotne kwestie ‚wykoślawione’ relacji Jezus-Maryi, dla mnie fundamentalna jest ufność Bogu nawet w doświadczeniach. Taki wniosek nasunął mi się z tego kazania. Bo faktycznie Maryja była doświadczona cierpieniem: śmiercią Józefa, trudną relacją matki do syna wędrownego rabbiego, czy śmiercią Syna, a mimo to ufała. Choć mądrość i wiedza, wrażliwość są cechami pożądanymi w tym wypadku.
Mhm, ale pozostaje jeszcze kwestia chrystologiczna: Jezus jako Bóg-człowiek wiecznie odpychający swoją Matkę. A kaznodzieja w pierwszej części stwierdza, że Bóg nigdy sie nad nami nie znęca ani nas nie próbuje. Przecież padre Szustak sam sobie przeczy…
Chyba, że ma na myśli coś z gatunku „schizofrenii bezobjawowej”, w której brak objawów był potwierdzeniem jej wystąpienia. Bóg bardzo kocha swoją Matkę i dlatego bardzo źle się do Niej odnosi. Tia.
Piszesz Elu: „Przerażające, jak się tymi kazaniami przesiąka 🙂 Tzn. to o Kanie sama wykombinowałam, ale może faktycznie było na kazaniu.”
Nic nie jest przerażające. Po prostu Ty i o.Pyda mieliście podobne skojarzenia. Nawet nie musiałaś słyszeć tego kazania. On także przypowieść o Kanie i postawie Matki Bożej zinterpretował jako właśnie postawę ufności Maryi wobec Boga. Kluczowe były te słowa „Róbcie co Wam każe” tak luźno cytując. I chodziło o taką postawę w modlitwie, żeby zaufać. Zawsze przychodzimy i czasem mówimy Bogu co chcemy „Panie Boże zrób to i to i jeszcze tamto”. I jest to oczywiście naturalne. Pewnie, że zaufanie jest abstrakcyjne i jakoś tak trudno o taką postawę, ale w kazaniu, które pamiętam już jak przez mgłę, mniej więcej o to chodziło. A Matka Boża była przykładem tej ufności.
A w niedzielę Ewangelie o kobiecie chorej na krwotok i o dziewczynce wskrzeszonej mieliśmy zinterpretowane jako osobiste trudności w wierze. Chodziło o to, że np. długo, latami o coś prosimy tak jak tak kobieta chora na krwotok szukająca pomocy od dwunastu lat. Przeszkodą w wierze może być zniechęcenie, daremne próby próśb, może być także szyderstwo z wiary tak ja szydzono kiedy Jezus powiedział, że dziecko śpi i nie umarło. Inną przeszkodą może być tłum czyli natłok spraw, które nas od wiary oddalają. Niestety nie zapamiętuję tak dobrze kazań, więc może mój przekaz nie jest do końca taki jaki był, ale w tej Ewangelii pojawia się słowo „Twoja wiara cię ocaliła”
Wielu z nas musi czasem czerpać siłę już tylko z wiary i nadziei, że będzie dobrze, bo na rozum całość wygląda źle.
Pewnie, że bywa różnie. Sama mieszkam koło szpitala i nieraz widzę ludzi tak przez coś zdeformowanych /tak było kilka dni temu/, że człowiek nie wie co powiedzieć i nie wie o co taka osoba mogłaby prosić. Sprawy społeczne są mimo wszystko trochę łatwiejsze w modlitwie prośby aniżeli zdrowotne.
Dzięki za streszczenie – fajne kazanie.
Ojciec Pyda jest dobrym kaznodzieją. Kazania ma obrazowe i konkretne.
też je lubię 🙂
Kazanie zmaszczone, też je słuchałam i mi zgrzytało, mimo braków w formacji teologicznej 🙂
przy próbach rozważań co trudniejszych fragmentów staram się pamiętać, że cała Ewangelia jest mocno osadzona w mentalności ludzi Wschodu, czyli pewnej dosadności, czy jak to nazwać (vide: „nienawiść wobec ojca i matki”)
A co do relacji Jezus-Maryja, pięknie mi to pokazuje scena w Kanie.Jezus może jest zmęczony, może wstawiony, grunt, że w pierwszej reakcji (takiej ludzkiej przecież) załatwia Ją odmownie. A Ona nie jojczy, nie płacze, bo przecież dobrze Go zna. To jest reakcja mądrej kobiety 🙂
oj, prawda w kontekście damsko-męskich relacji, mam na myśli ostatnie zdanie 😀
Jeśli chodzi o moje zdanie ze szpitalem i deformacją to tłumaczę, że widziałam osobę dotkniętą jakąś osobliwą chorobą. Już nie chcę przytaczać szczegółów. Nie był to wynik wypadku. Ponieważ każdą inną rzecz można przemodlić i uzyskać przez modlitwę pomoc pomimo bólu. Pamiętam jak Monika Kuszyńska po wypadku samochodowym wylądowała na wózku, jej zmagania były trudne, ale teraz jest ładną, zadbaną kobietą z mężem przy boku, wyglądającą promiennie i kobieco. Nawet lepiej niż przed wypadkiem.
Pamiętam także pewną panią u Ewy Drzyzgi rozpaczającą, że w wyniku dziwnej choroby nie ma włosów i rzęs. Interpretowała to nawet jako karę Bożą. Ale – pomyślałam – wyjście było takie, że można wtedy nauczyć się nosić ładne chusty na głowie, trochę uodpornić się na spojrzenia innych albo wzmocnić swoje poczucie wartości poprzez rozwijanie swoich konkretnych zdolności intelektualnych.
Czasem tylko przeraża mnie dziwność chorób jakie pojawiają się na świecie a o których zdarza mi się oglądać w telewizji i bywa, że człowiek czuje się bezradny, że los tak mocno dotyka innych. Teoretycznie można się modlić o wszystko, ale czasem wygrywa bezradność.
Z modlitwą nie należy się także siłować. Bo można zwariować jak będzie się gorąco modlić o męża czy pracę albo wyjście z nałogów. Musi być działanie i taka modlitwa trochę na luzie tzn. nie nastawiona na szybki efekt typu po nowennie ciach i już coś się dzieje. Tak może być, ale nie zawsze. I nie trzeba się zniechęcać.
Elu, zabrzmiało tak, jakby osią myśli Marii pod krzyżem były obawy o utrzymanie się po śmierci syna nie zaś to, co się właśnie dzieje – straszne, choć może i ludzkie, może i – szczególniej – kobiece („co teraz ZE MNĄ będzie?”)… Ale tak też bywa z „brzmieniami”, rezonansem słów w naszych indywidualnych sieciach skojarzeń i emocji.
Dlaczego jako kobieta wypowiadasz się o psychice mężczyzn, skoro w odwrotną stronę to z pewnością zabieg chybiony? 😉
Ciekawa ta dyskusja, ale problem nierozstrzygalny, bo my rzeczywiście na podstawie Ewangelii niewiele możemy powiedzieć o tym, jaki Jezus był, jak odczuwał świat, jak odnosił się do ludzi na poziomie emocji – trochę sobie tylko to wyobrażamy. Ciekawe, bo to okazuje się często dla nas ważniejsze niż słowa – myślę, że zwłaszcza dla kobiet właśnie lub „kobiecych duchowo” mężczyzn: nie o poglądy chodzi, lecz o wrażliwość?
Dla „męskich” mężczyzn Jezus to w ogóle może być problem: dać się zabić…
Ciekawe, ciekawe – ostatnio coraz bardziej jestem zainteresowany genderem i zacząłem go nawet wyraźnie zauważać – ale to temat-rzeka 🙂
Pozdrawiam 🙂
Chodziło mi o to, że utrzymanie Maryi było jedną z osi myslenia Jezusa i to akurat mamy wyrażone expresis verbis, niczego nie trzeba sie domyslać. NIGDZIE nie napisałam, że Maryja o tym myslała – napisałam, jak mogła zareagowac jako kobieta na słowa Syna. Reszta to twoja interpretacja.
A w takiej sytuacji, powiem ci, mysli się o przedziwnych rzeczach. Większość z nich nie jest wcale wzniosła – pierwsze pytanie ludzi uwolnionych z pociągu pod Szcekocinami było pytaniem o ich dokumenty, rzeczy pozostawione we wraku. I wiesz co? To był, paradoskalnie, dowód siły ich psychiki i jej zdrowia. Zareagowali prawidłowo.
A stosunek Jezusa do ludzi mamy w Jego słowach, ich doborze, sformułowaniach. Z przekazów wynika, że Jezus odnosił sie do ludzi dość szorstko, ale jednocześnie jest w Jego słowach moc i często czułość.
Odpozdrawiam 🙂
„Dla “męskich” mężczyzn Jezus to w ogóle może być problem: dać się zabić…”
jakby Jezus dał się zabić dla jakiegoś głupstwa, to pewnie i owszem. Ale – jako kobieta – ośmielam się stwierdzić, że jeśli mężczyzna jest w stanie umrzeć za mnie, oddać swoje życie zamiast mnie (a to przecież Jezus zrobił!) – to to 300% męskości moim zdaniem. Sprowadzając to do relacji międzyludzkich, wielkim jest codzienne, zwykłe „dawanie się zabić” – umieranie dla egoizmu, jakiś własnych wizji, pragnień, zachciewajek, by żyć dla tego drugie ktosia obok. myślę że to klucz do zrozumienia tego trudnego fragmentu (z Efezjan bodajże) że żony mają być poddane mężom – a mężowie mają kochać swoje żony, bo i Chrystus umiłował Kościół. A Chrystus tak umiłował Kościół, że oddal za niego życie. Jeśli mój mężczyzna będzie w stanie oddać swoje życie za mnie – nie będę miała żadnych większych problemów z posłuszeństwem 🙂
Ech, w nocy jakoś mnie bierze na filozofowanie 🙂
Oj tak, ja też – jeśli chodzi o posłuszeństwo. Ale jestem właśnie po lekturze wywiadu, w którym pan Terapeuta mówi, że bycie herosem odpowiedzialności przez mężczyznę jest passe. Czytam takie rzeczy i mi witki więdną 😦
@Joanna, Ela
Pokusiło mnie, by coś odpowiedzieć 🙂
Czy ktoś może mi prosto wytłumaczyć, nie cytując i pisząc jak najbardziej własnymi słowami (bez frazesów), co to znaczy, że – lekko parafrazując: „Jezus oddał swoje życie zamiast mnie”? Co to znaczy, że ja miałbym oddać swoje życie, co to znaczy, że Jezus oddał za mnie – i komu?
„Dawanie się zabić w małych sprawach” też jest dyskusyjne 😉
Bo można też powiedzieć, że np. jakiś mężczyzna (albo kobieta) daje się zabijać przez całe życie (lub jakiś czas) przez… własną kobietę (mężczyznę)… A nie ma sensu rezygnować z własnego egoizmu, by chronić czyjś egoizm – to, moim zdaniem, jeden z głównych błędów tzw. miłości/zakochania 🙂
(I Jezus też nie dał się chyba zabić po to, byśmy sobie żyli dalej wedle reguł tego świata).
I znowu widzę niewieście;) oczekiwanie tego, że mężczyzna odda życie za kobietę 😉
Odpowiedzialność jest zawsze ok – u każdego człowieka – ale „bycie herosem” niekoniecznie; często oznacza próbę dorównania własnym wyobrażeniom na swój temat, próbę wypełnienia jakiegoś abstrakcyjnego wzorca, pychę. Mężczyźni często w imię bycia herosem popełniają najgłupsze błędy – i popełniają je w imię własnego (narzuconego często) ideału, a nie jakiejkolwiek żywej osoby, choćby żony.
Powracam do tego, że jednym z najpiękniejszych i najmądrzejszych dla mnie dialogów (genderowych 🙂 ) z Ewangelii jest rozmowa Jezusa z Samarytanką, która zaczęła się od tego, że mężczyzna poprosił… 🙂
Pozdrawiam i rączki (albo rąbki) całuję 😀
Lubię, jak ulegasz tego typu pokusom 😀 Szczególnie, że jest to zawsze szansa, żęby doprecyzować pewne stwierdzenia.
Oddawanie życia kojarzy mi się ze zdaniem wypowiedzianym przez Jana Chrzciciela, że „oto czas, żebym on wzrastał a ja sie umniejszał”. Podczas porodu jest taki moment, kiedy rodząca jest przekonana, że umiera i to przekonanie jest właśnie znakiem, że akcja porodowa właściwie się rozwija i już niewiele zostało do końca. Matka oddaje życie, żeby na świat przyszło nowe życie. I tak jest z Chrystusem umierającym na krzyżu, i do tego jest wezwany mężczyzna w stosunku do swojej żony i rodziny. Problem w tym, że o ile dla większości kobiet ta postawa jest w jakis intuicyjny sposób zrozumiała, to mężczyźni muszą się jej nauczyć. Wasz świat jest o wiele bardziej egocentryczny, mniej wrażliwy na relacje i tworzenie społeczności innej niż oparta na wspólnym działaniu.
W tej sferze zresztą często dochodzi do nieporozumień. Jednym z klasycznych przykładów może być sytuacja, kiedy kobieta mówi partnerowi, że jest w nieplanowanej ciąży. Większośc facetów reaguje: „Twoje ciało, sama podejmij decyzję, co zrobić. Jakby co, dam kasę” i uważają, że zachowali się wobec kobiety z szacunkiem, pozostawiając jej wolnośc wyboru oraz swobodę działania. A kobieta w tym zdaniu słyszy stwierdzenie: „Spierdalaj, mała, to twój problem”, czuje sie opuszczona i pozbawiona wsparcia.
W drugim akapicie opisałes sytuację w związku dysfunkcyjnym. Trudno to uznać za normę. A bez wzajemnego daru i zaufania nie da się zbudowac żadnej relacji. Zresztą jeśli relacja jest zbyt jednostronna, to po pewnym czasie strona „dojona” się zbuntuje. Albo umrze.
Co do heroizmu – współcześnie problem jest z tym, żeby ludzie wogóle byli odpowiedzialni, więc heroizmu bym sie nie obawiała 🙂
Odpozdrawiam!
ew
Lubię Twoje genderowe (że znów użyję tego słowa, które radośnie jak dziecko zrozumiałem 🙂 ) rozważania – w końcu tak znalazłem Twój ślad 🙂
Co do „większości kobiet” to mam inne obserwacje. Mam taki zawód, że poznaję mniej lub bardziej blisko sporo młodych kobiet i zauważam wyraźny trend niechęci do macierzyństwa i skłonności do eksperymentów rozmaitych… Ale może moje badania są zaburzone tym, że takie kobiety czasami przyciągam: żaden ze mnie kandydat na ojca i niezły dziwak ;D
A tak przy okazji, w ramach rozmyślania o napisaniu książki lub scenariusza o miłości – taką miewam czasem aberrację 😉 – wymyśliłem taką scenę, w której kobieta chce zerwać z facetem, a ten jej na to:
ON: Nie możesz mnie zostawić. Nie teraz.
ONA: Dlaczego nie mogę? Nie teraz?
ON: … bo jestem z Tobą w ciąży 😀
(przyznaję, że to jednak lekkie przetworzenie dowcipu o b..nce, która na wieść, że jest w ciąży, zaczyna się zastanawiać: A może to nie moje dziecko? )
Tak, istnieją w naszych międzypłciowych różnicach i relacjach różne plusy i minusy, nadto plusy ujemne, minusy dodatnie, itd. 🙂
aG miało być, jakby co.
Już poprawiam!
Święta prawda z psychologizowaniem! Tylko pamiętaj, że działa również w drugą stronę – grzebanie w uczuciach i potrzebach mężczyzn przez kobiety skazane jest tak samo na porażkę.
A kaznodzieja mocno pojechał… może sam dopiero dojrzewa w relacji ze swoją matką, stąd te pomysły podlotka.
Dopiero się tego uczę, że nie do końca jestem w stanie rozgryźć myślenie mężczyny.