Myśl ta dotknęła mojego umysłu, kiedy modliłam się na święceniach diakonatu kleryków z miejscowego arcyseminarium, i znikła . A teraz wróciła, podczas święceń diakonów OP (grono Dwunastu 🙂 ) i rozgościła się na dobre.
Myśl, że zasadą konstrukcyjną Kościoła jest krzyż. Nie chodzi tu o cierpiętnictwo, ale złożenie w ofierze siebie: dobrowolne, z wewnętrzną otwartością na to, że będzie się dawać coraz więcej. Bo będzie się chciało dawać coraz więcej, którą to właściwość życia z Bogiem św. Benedykt oddaje opisem rozszerzenia się serca i pobiegnięcia szybko ścieżką przykazań.
Kościół zbudowany jest i wzrasta dzięki temu, że wciąż nowi ludzie rodza się, wychowują a potem decydują na calkowite oddanie siebie Bogu i wspólnocie. Na służbę. Może dlatego ta prawda tak mocno uderzyła mnie przy święceniach diakonatu: trzeba wydać siebie, oddać darmo, bo z miłości.
I wtedy, jak w Hymnie o kenozie z Flp 2,1-11, kiedy sięgamy dna i nie mamy nawet już życia, zaczyna działac Bóg. I podnosi nas, i sadza po swojej prawicy, i daje władzę nad światem materialnym i duchowym. Rodzi sie i wzrasta wspólnota, ale jej korzeniem i źródłem dynamiki jest wypływająca z miłości ofiara.
I byle tylko nie zwątpić w zmartwychwstanie…
Potem niestety ta miłość przechodzi i już nie chce się być darem, bo nie dostało się tego, czy tamtego od wspólnoty. Kończy się przyjemność, kończy się miłość, pozostaje rozczarowanie i pragnienie szybkiej ewakuacji, by nie tracić życia na cierpienie i jakąś bezsensowną ofiarę z siebie…
A czy były duszpasterz „Przystani” zakończył już posługę kapłańską?
Niestety nie wiem, ale martwię się o niego 😦
Hm, chyba słusznie.