Le grand terrible

„Czy i wy chcecie odejść?” To pytanie Jezusa wydaje sie przeczyć temu, co zapisuje ten sam Jan w początkowych rozdziałach swojej Ewangelii, iż Jezus przenikał serca ludzi i wiedział bez pytania z kim ma do czynienia.

Ale inne wydarzenia zapisane u Jana potwierdzają Jezusową zdolność czytania w sercach (uczenie to nazywa się „kardiognozja”). A skoro tak, to czemu pyta?

Tak sobie myślę, że odpowiedź na to pytanie nie jest potrzebna Jezusowi. Chodzi o to, by głośno nazwać problem, ujawnić dylemat nurtujący w sercach tych z uczniów, którzy pozostali pomimo trudności nauczania Pana. Jezus zachowuje się jak małe dziecko, które z zaciekawieniem oraz donośnie pyta na rodzinnym obiadku: „A czy wujek Zenek pójdzie do piekła, skoro zostawił ciocie Jadzię i mieszka teraz z panią sekretarką?”

To nie przeczy, ale dowodzi zdolności czytania w ludzkim sercu. I znajomości ludzkiej natury: to moment przeważenia; uzdrawiającego kryzysu – pytanie pada i trzeba udzielić odpowiedzi. Rozstrzygnąć dylemat. I Piotr (cudowna jest ta jego wyrywność, nawet jeśli chwilami prolematyczna) jednoznacznie określa miejsce, w którym stoją ci, którzy pozostali: „Panie, do kogo pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego”.

Ale do sformułowania tej odpowiedzi potrzebne było prowokujące ją pytanie.

Trzeba pytać. Stawiać pod ścianą. Czasem to jedyna droga do dojrzałości dla tego, który jest pytany…

36 myśli nt. „Le grand terrible

  1. Przed chwilą, dosłownie, rozmawiałem z Kimś o tych słowach – więc, skoro zachęcasz, teraz ja spytam: czy odpowiedź Piotra nam wystarcza? Czy idziemy za Chrystusem tylko dlatego, że nie mamy dokąd i do kogo pójść?

    (Bo może ci, którzy odchodzą, wiedzą jednak do czego i do kogo, natomiast wcale nie wiedzą, dokąd to prowadzi/miałby prowadzić ich Jezus – zwłaszcza ten, którego się głosi.)

    • Z Jezusem jest tak, że zwykle mamy światlo na jeden krok do przodu. Czasem dwa. I cała sztuka polega na tym, że On oczekuje zaufania, że prowadzi nas w dobrym kierunku – ten motyw zawierzenia jest wyraziście obecny w całej duchowości chrześcijańskiej.

      Ale odnoszac sie do samych słów Piotra: dla mnie to wyznanie wiary. Nie stwierdzenie z gatunku „z braku laku starczy kit”, ale powiedzenie „nikt nie daje więcej za moją duszę”. Nie jest to postawa doskonała, ale jesteśmy w drodze, jak byli w niej apostołowie. I to jest jeden z kroków ku zjednoczeniu z Bogiem (nie lubie ostatnio mówienia o doskonałości duchowej, bo to zaciemnia sedno wzrostu, jakim jest miłość), jeszcze krzywy, ale grunt, żę we właściwym kierunku.

      • A skąd wiesz, że „On oczekuje zaufania”?
        I dlaczego mamy komuś oddać/sprzedać swoją duszę w myśl przywołanego przez Ciebie „nikt nie daje więcej za moją duszę”?

      • Skąd wiem? Czytałam Ewangelie, Ojców Kościoła, mistyków chrześcijańskich i wszystkie te źródła potwierdzają to pragnienie Boga. Bardzo mocno przypomniał je ostatnio przez Faustynę. Pytanie brzmi raczej czemu tak boisz się zaufania komuś/Komuś? To pytanie do prywatnej odpowiedzi, nie publicznej 🙂

        A do oddania duszy nikt cie nie zmusi. Jeśli uważasz, że jej wartość jest tak niewielka, że masz prawo ją zmarnotrawić – masz do tego prawo. Otrzymałeś bezcenny dar, a teraz możesz z nim zrobić, co chcesz. Na przykład rzucić przed wieprze 🙂

      • Jakoś dziwnie mi odpowiadasz.

        Zadaję proste pytanie, a otrzymuję odpowiedź wymijającą, tzn. bez żadnego konkretu, za to wychyloną ku mnie, ku mojej psychice z nie-wiem-skąd-wziętym domysłem o moim lęku. (Sama prowokujesz do stawiania pytań, to pytam – i nie przyjmuję do wiadomości „okrągłych formuł”).

        Na drugie, równie proste pytanie, zamiast odpowiedzi pojawia się znów myśl ad personam, cały czas w kręgu metafory handlowej (oddanie, wartość) – a można by przyjąć na przykład, „że mi ze swoją duszą dobrze i już, dlaczego miałbym ją komuś oddawać (i czy po to została stworzona, by się jej pozbywać?)”. (Ostrożnie: użyłem cudzysłowu).

        Niezmiennie pozdrawiam, ale czas się rozruszać 😉

      • Przepraszam za ad personam – zagalopowałam się.

        Co do pierwszego pytania: odpowiedziałam ci, że wiem o tym pragnieniu Boga ze źródeł, w których, jak wierzę, zawiera się Jego Objawienie. Czego więcej oczekujesz? Wierzę w to, że Bóg sam to o sobie powiedział.

        Oddanie nie jest handlem. Pisze o darze, nie o negocjacjach handlowych. Ktoś mi ofiarowuje siebie i odpowiadam tym samym, bo na tym polega ta relacja z Jezusem. On mi daje siebie, ja oddaję siebie. To tak w rejonach „jeśli ziarno wpadłwszy w ziemie nie obumrze…”. Możesz zachować siebie dla siebie . I pozostać bezpłodny, trochę jak poezja zajmująca się nieustanną autoanalizą, co z czasem prowadzi na koncentracji wyłącznie na fizjologii, nałogach lub do depresji, czasem zakończonej samobójstwem. Bóg kładzie przed nami śmierć lub życie i chce byśmy wybrali życie. Ale jeśli wybierzemy śmierć, nie będzie nas szantażował. Pozwoli nam po prostu ponieść konsekwencje naszych decyzji.

      • Przyznam, że nie rozumiem sformułowania oddać swoją duszę. Bliższe jest mi oddać swoje życie, podporządkować je Bogu. Bo jak moją duszę mam oddzielić od mojego ciała, razi mnie ten dualizm. Bo ja jestem jeden duchowo-cielesny. I jak można rzucić „duszę” przed wieprze? Można raczej zmarnować swoje życie? Choć i doświadczenie bycie pomiędzy „wieprzami” a nawet stanie się nim może przybliżać do Boga i nakłonić do zywszej z nim relacji – o czym Nauczyciel z Galilei nauczał.
        Jak oddać Bogu swoje życie? Czy tak jak odczytuje to K-ł rzymsko-katolicki? Ale uważny czytelnik Ewangelii, a nie tylko komentarzy nauczycieli katolickich, może dostrzec różnicę w podejściu do wielu spraw pomiędzy Jezusem a obecnym wykładem prawa kanonicznego. I dochodzi do tego doświadczenie Kościoła jako wspólnoty w chwilach trudnych życia albo odwrócenie się jej, bądź zupełny brak doświadczenia żywotności tej wspólnoty, albo doświadczenie czysto ceremonialno-kultowo-zewnętrzne – jak to się ma do Ewangelii? Już czuje, że ktoś odpowie – tak musi być, droga krzyżowa, trzeba cierpieć itp. Niemniej dostrzegam to napięcie pomiędzy byciu sobą a suchą wykładnią kościelną i życiem kościelnym oderwaną od realiów i wielobarwnych kontekstów życia (obecnie najważniejszym problemem Kościoła to jak zdobyć więcej kilka dziesiętnych procentów z dochodów….) Przykładem tego napięcia jest użycie zdania w twych wpisie: “A czy wujek Zenek pójdzie do piekła, skoro zostawił ciocie Jadzię i mieszka teraz z panią sekretarką?” Pytanie proste, ale dotyka takiej głębi moralnej, bowiem nie wiemy dlaczego wujek Zenek mieszka z panią sekretarką. A może na piekło zasłużyła raczej ciocia Jadzia, bowiem jej życie doprowadziło do tego że Zeniu uciekł od niej szukając gdzie indziej miłości? Pytanie, które zmienia spojrzenie na całą wydawałoby się prostą sytuacje winnowajcy. Czym dłużej żyje na tym pieknym świecie to tym bardziej obawiam się łatwych odpowiedzi, bowiem nie mam wiedzy jak Jezus, który czytał w sercach ludzkich i jestem człowiekiem grzesznym stąd w imię uczciwości nie śmiem sięgać po kamień aby rzucać na innych, raczej sam poproszę Chrystusa o jego miłosierdzie nade mną i innymi. Te refleksje to nie zarzut do wpisu a jedynie poszukanie lepszego zrozumienia tego co Niezgłębione.

        odtywaniu i realizowaniu relacji co z tym zrobić?

      • W tekście Ewangelii Janowej (metafora Dobrego Pasterza) jest semityzm: słowo „życie” jest oddane przez „psyche”, nie „bios” lub „zoe”. Tak więc dosłownie w tekście greckim jest dosłownie „oddaje duszę”. Więc nie tylko oddaję życie, ale całą/calego siebie, bez zastrzegania czegokolwiek (ciała także – piszac o duszy nie rozumiem jej nigdy jak Platon, co mi próbujesz zasugerować). To bardzo mocne.

        A co do Zenka: tu jest wiele detali, ale jest jeden pewny fakt – publicznie przysięgał, że będzie jej wierny i ją zdradził, ergo – publicznie skłamał. Wiem, brzmi okrutnie, ale jeśli wyskoczysz z 10. piętra to się zabijesz – tez okrutne. Ale nasze czyny pociągają za sobą konsekwencje. Zawsze. Za dużo widziałam ludzi pokaleczonych przez rozwód ich rodziców, żeby lekko podchodzi do tematu „mieszkania z sekretarką” oraz oskarżania za rozpad związku drugiej strony.

      • Zgadza się, że czyny niosą konsekwencje. Ale czyny powstają w pewnym kontekście i ten kontekst, czynniki, przyczyny wpływają na ciężar odpowiedzialności. Wracając do przykładu „mieszkania z sekretarką” fakt, że nie została dotrzymana przysięga małżeńska odnośnie nierozerwalności. Ale pytanie jawi się czy była zachowana przysięga miłości i to po obu stronach! Bo ponoć będziemy z niej sądzeni! Zatem miłość jest najważniejsza, a gdy jej brakuje to pojawiają się kłamstwa, rozstania, zdrady. I rachunek sumienia należy – moim zdaniem – rozpocząć od miłości i to brak miłości niesie ze sobą różnorodne „złe” konsekwencje.
        Z miłości do dzieci i siebie samej/go czasem tak bywa, że trzeba rozstać się, gdy np. któryś z małżonków znęca się nad rodziną (separacja). Także nie wszystko jest 0/1 istnieją różne odcienie, barwy życia…

      • Nie neguję wagi kontekstu. A miłość, ech, znów oberwę za okrucieństwo, jest zdefiniowana dla nas w 1 Kor 13. Tam napisano, że nigdy nie ustaje. I o ile sa sytuacje, kiedy separacja jest konieczna i wymaga na nawet, to nie oznacza, że decyzja z tego względu ulega anulowaniu.

        Każdy ma swoje miejsca bólu; krzyże – moim nie jest małżeństwo bo jestem stara panną, ale zapewniam, że tez jej mam. I dlatego wiem, że trzeba walczyć. I że to często cholernie boli.

      • Otwierają się wielkie tematy, trochę OT, więc już tylko w sprawie Zenka – dziękuję Hansowi, że podjął ten temat.
        Ja myślę, Elu, że Ty właśnie – wbrew słowom – lekko podchodzisz do tematu rozwodu (a i przy okazji do jego rewersu, czyli sytuacji dzieci, żyjących w toksycznych rodzinach, gdzie rozwodu formalnie nie było). Łatwo sądzić to, co zewnętrze (wujek z sekretarką – złamał przysięgę) – trudniej, bo nie widać po prostu, dopuścić do siebie myśl, że Jadzia mogła złamać przysięgę miłości i uczciwości (może w ogóle wyszła za Zenka tylko dlatego „żeby mieć męża i czuć się bezpiecznie”).

        Ja nikogo nie usprawiedliwiam, bo ani usprawiedliwienie ani sąd nie należy do mnie (choć zdarza mi się pewnie łamać tę zasadę, niestety). Tu w ogóle nie chodzi o sąd – nasz, ludzki – dlatego lepiej się wstrzymać z sądami nad konkretnymi ludźmi, a dokazujące dzieci lepiej wychowywać i uczyć Chrystusowej Miłości a nie skrojonego kościelnie katechizmu.

        Przyłączam się do Hansa

      • Dziecko nie sądzi tylko pyta i potrzebuje prostych odpowiedzi. Jego świat jest światem czarno-białym, potem zacznie niuansować. Jeśli kilkulatkowi powiemy, że „to nie takie proste, że niekoniecznie a poza tym to w ogóle” to spowodujemy u niego zagubienie i lęk. Przyjdzie czas, że ono zaneguje te zasady – w życiu każdego przychodzą. I wtedy sobie to zniuansuje. To też na marginesie.

        Nie podchodzę lekko do tematu małżeństwa i rozwodu, za dużo bólu widziałam z powodu nieprzemyślanych małżeństw, zaczętych właśnie od kłamstwa, będących raczej transakcją niż relacją. I najgorsze było to, że najmocniej cierpieli niewinni – dzieci. Tylko widziałam tez małżeństwa, które przyznały się przed sobą, że źle wystartowali i dało się to przepracować. A jeśli sie nie dało, to możliwa zawsze jest separacja. Tylko trzeba sie przed soba przyznać: nie wyszło, cos jest do poprawy. I z tym bywa dramat, szczególnie jeśli tylko jedna stronę stac na takie stwierdzenie.

  2. Dobrze dla siebie samego wypowiedzieć na głos pewne rzeczy. Nawet wtedy gdy nikt nie pyta, ani tego nie wymaga. Słowa nabierają wtedy zupełnie innej wagi.

  3. „Trzeba pytać. Stawiać pod ścianą”. Tak, zwłaszcza, jesli pytania dotyczą spraw duzych. Gorzej jednak, jesli pytamy, znając, mając juz odpowiedź, bez wzgledu na to, co odpowie pytający. Nasze pytanie wtedy zadajemy chyba tylko dlatego, by znależć potwierdzenie NASZEJ odpowiedzi…

  4. Bohjan, jeśli można: a może po prostu Piotr sporo wie o świecie? To nie jest pytanie – kto da więcej za moją duszę, ale kto da cokolwiek, jeśli inni oferują złudzenia i śmieci. Przecież tak jest do dziś.
    Pozdrawiam !

    • Dobrze Cię tu znaleźć po „czasie jakimś” 🙂 Nie ma sporu o istotę, prawdopodobnie (sam uważam, że nikt nie ma Lepszej Nowiny), natomiast coś innego mnie chyba we wpisie Eli uszczypnęło: subiektywne wrażenie pisania „gotową frazą” i podejrzenie „dealu”, handlowej (trochę starotestamentalnej) postawy względem B.

      To potężny temat, chyba nie do udźwignięcia na blogu, cały system ofiar, „wymiany darów”, „handlowej” codzienności KK (gregorianki za zmarłych, posty w intencji itp. „układy”). Przyznaję, że nie wiem, co to ma wspólnego z Darem, Miłością, Królestwem B.

      Ale może to tylko jakieś moje zgredziałe czepialstwo i wyrzekanie w niełatwym momencie 😉

      Pozdrawiam serdecznie.

      • Bohjan, gotowa fraza oznacza, ze ktoś ją wcześniej gotował, gotował, aż przygotował. To, co dziś wydaje się sztuczne, kiedyś było żywą praktyką wiary. To, o czym piszesz, to według mnie nie deal, a „usilna” prośba. Słowo kiepskie, ja zdecydowanie wolę słowo „upierdliwa”. Taka powinna być nasza modlitwa. Przywykliśmy mówić, że Bóg daje darmo, stąd nasza niechęć do „dealu”. Ale to nam ma zależeć na naszych prośbach, nie Bogu. „Proście, a będzie Wam dane”. Ale proście, niech wam zależy, jak ślepcowi, który idzie za Jezusem i wrzeszczy, jak Zacheuszowi, który oddaje poczwórnie. Bóg wart jest tego, co mamy najlepszego. Może to i deal, ale baardzo opłacalny.
        Pozdrawiam !

    • @bohjan – ja doszłam do wniosku, że cała ta wiara to zbiory okrągłych formuł, którym ja osobiście już nie ufam.

      • Może trzeba je troszkę obstrugać, żeby były bardziej kanciaste. I żeby zobaczyć, co jest pod spodem 🙂
        Pozdrawiam !

      • @Kasia
        Formuły formułami, ale…
        Na początek można zaufać sobie, swojej opinii o tym co złe – w sobie, swojej sytuacji, świecie – i woli, żeby było lepiej – woli Dobra. Ktoś, kto pragnie Dobra musi:) rozpoznać się z Jezusem, a dalej, to już droga – ale w określonym kierunku, na której, moim zdaniem, można powstrzymywać się od formuł, lecz nie o formuły chodzi. Pozdrawiam 🙂

  5. Myślę, że ci, którym oszczędzone były życiowe dylematy i zakręty mogą nie rozumieć pewnych spraw, nie widzieć. Taka byłam. Łatwo mi się używało mocnych słów. Gdy samemu czuje się pewnie, gdy człowiek ma poczucie niesienia przez Boga przez życie, myśli, że każdy może tak żyć, że co w tym trudnego. Znam to z doświadczenia. Wystarczyło jednak, że chwiejne nóżki dziecka nie otrzymały przez moment wsparcia rodzicielskiej ręki gdy stawiało pierwsze kroki – wtedy maluch niemal zawsze natychmiast bezwładnie upada. Wiem, bo przeżyłam, że można wołać o pomoc do Boga, błagać Go dniami, miesiącami i jej nie otrzymać. Lub mieć wrażenie, że Pan Bóg odszedł. Silne wrażenie… Taka próba. Radź sobie sama, moja mała. Depresja, to nie wydumany problem, to poważna choroba, nie umiem mówić o niej lekko…czasem poezja jest lekarstwem, czasem nie ma lekarstwa. Samobójstwo, to chęć ucieczki przed rozpaczą. Życie nie jest czarno – białe. Piszę to, co znam, to nie są puste frazesy, zapewniam. Wiem, że w małżeństwie może być źle, bardzo źle, mimo, iż wydaje się z zewnątrz, że jest świetnie. Wiem, że można po ludzku chcieć uciec. Pozostanie bywa trudniejsze niż śmierć. Nie oskarżę nikogo. Raczej będę się modlić o Bożą obecność i wsparcie. Pan Bóg niech decyduje o piekle. Dobrze, że On jest miłosierniejszy od ludzi… Każdemu przydałoby się raz porządnie upaść. Chyba, że sam z siebie ma dużo pokory…Wiem, herezja, ale jak człowiek zda sobie sprawę ze swojej małości, kruchości, słabości wtedy łatwiej mu być dzieckiem. I prosić. I oddać siebie.
    Pozdrownienia z pieknej, leśnej wiosny

    • Nie neguję bólu depresji – chodziło mi w komentarzu o to, że niektórzy pakuja się w depresję kierując sie w swoim życiu artystycznym nie szukaniem poza sobą, tylko nieustannie drążąc w sobie, koncentrując sie na sobie, analizując siebie. Mnie depresja o mało nie zabiła, więc wiem co to za cholera 😦

      Odpozdrawiam! I dziękuję za świadectwo 🙂

    • Zgadzam się z tym co napisałaś Agnieszko: „Łatwo mi się używało mocnych słów. Gdy samemu czuje się pewnie, gdy człowiek ma poczucie niesienia przez Boga przez życie, myśli, że każdy może tak żyć, że co w tym trudnego.”

      Tak bywa, że ludziom łatwo jest mówić, dziwić się, pokrzykiwać na kogoś dopiero jak sami czegoś zaznają to wiedzą jak coś jest trudne.

  6. Elu, zatem przeżyłaś graniczny ból istnienia, kres smutku, dostępny człowiekowi. Nie wiem, czy można sie wpakować w depresję samemu. Myślę, że muszą być poważne psychiczne powody do takiego kręcenia się w kółko wokół osi własnego życia. A pisanie o tym, to rozpaczliwe wołanie do świata o pomoc. Chyba nie da się kochać tego stanu, czy szukać go, nawet w celu osiągniecia pełni sił twórczych. To jest droga do samounicestwienia. Myślę, że tego się nienawidzi. Razem z sobą samym…Depresja, jest jak potrzask, sytuacja bez wyjścia, szara, duszna, lepka mgła, w której nie widzi sie nic i nikogo, właściwie nawet siebie. Z mojej depresji wyprowadziła mnie życzliwa obecność drugiego człowieka. Niespodziewana pomoc. Pamiętam jak pisałam sobie co mam do zrobienia: wstać, umyć się, ubrać, uczesać… nagradzałam się za każdą wykonaną czynność. Udało się wstać! (po godzinach bezruchu) – Jesteś dzielna! O, umyłaś się! Brawo! Po miesiącach takiego stanu otrzymałam wielki dar. Tak go widzę. Było ze mną troche tak jak z miliarderem, którego pytali, jak się dorobił fortuny. „Znalazłem ziemniak na ulicy. Upiekłem go. Sprzedałem. Kupiłem dwa. Upiekłem i sprzedałem. Kupiłem cztery… a potem dostałem spadek po stryjku miliarderze… 🙂

    • Depresja jest chorobą. Także nie wydaje mi się, żeby człowiek sam siebie w to wpychał z jakiś twórczych powodów. Po prostu jakiś procent społeczeństwa bywa tym dotknięte.

      Słowo depresja jest często nadużywane. Na określenie dużego smutku, ale to pewnie nie jest depresja kliniczna wymagająca leczenia.

      Ludzie uzależnieni także mówią o depresji, ale jeśli życie kręci się wokół nałogu to trudno nie wpaść w smutek. Albo ci, którzy przeżywają ogromne kłopoty. Ale akurat kłopoty to nie są przez
      nikogo pożądane.

      Owszem są ludzie skłonni do smutku, do dołowania siebie i innych, ale z tym trzeba walczyć. U siebie, a osób dołujących unikać.

    • Pozdrowienia dla Wszystkich, współmyślących 🙂

      @Agnieszka
      Dziękuję za dzielenie się sobą, Duszo 🙂

      Z okrągłą formułą na koniec: weź się, trzymaj i oddawaj 🙂

  7. Ja tak na koniec mam pytanie do Eli o ludzi wierzących żyjących po rozwodach w nowych związkach (ślub cywilny tylko). Wiadomo, nie ma rozwodów kościelnych, są tylko fatalne pomyłki a nie każdy chce roztrząsać swoje czy cudze (może raczej wspólne) błędy przed sądem biskupim, udowadniać komuś niedojrzałość lub dewiacje. Ludzie rozstają się, mają nowe życie, nowe rodziny, dzieci a nie mogą przyjmować komunii świętej. Oczywiście mogą być wyjątki (złożony wspólnie ślub czystości) lecz w praktyce jest to rzadkie. Pozostali ludzie mają żal do Kościoła, że jest nieustępliwy, nie-miłosierny, bezwzględny, żądając od ludzi doskonałości i dojrzałości wtedy, gdy dopiero do niej dorastają z wiekiem. Nie podoba się im to, że komunia św. ma być nagrodą za dobre życie a powinna być ich drogą rozwoju, siłą do nawracania się. Czasem po prostu nie da się żyć z kimś, kto nie pozwala rozwijać się drugiej osobie, być prawdziwie wolnym, stale ściąga go w dół ale sprytnie używa religii do szantażu, do zniewalania osoby pod pretekstem nierozerwalności sakramentu małżeństwa. Trudno, żeby każdy przypadek rozpatrywał indywidualnie sąd unieważniający ślub z powodu przeszkód ukrytych, uniemożliwiających wypełnienie ślubów, wywiązania się ze słów złożonego przyrzeczenia. Nie każdy chce coś przepracować, pojawia się też psychiczny i fizyczny wstręt do osoby a w konsekwencji rozpad więzi. Ale nie dlatego, że ludzie przestali się kochać tylko dlatego, że nie chcą, nie potrafią, nie mogą się tego razem uczyć. Czy jest sens żyć w małżeństwie, które przestaje być sakramentem bo nie może zaistnieć to, co go nim czyni, czyli miłość? To nie jest moje zdanie. Z takimi argumentami spotykam się i nie bardzo wiem co mam odpowiedzieć. Wszak to Chrystus daje miłość ale tym, którzy chcą ją brać do budowania wzajemnych relacji. Lecz są tacy, którym ślub wystarczy bo wydaje się im, że to załatwia sprawę. Rozwiedzeni, pozbawieni możliwości przyjmowania komunii świętej czują się odrzuceni, gorsi, chociaż to nie zawsze jest ich wina bo zostali skazani na cudzołóstwo (także przez porzucenie, zdradę, przemoc), na życie w grzechu z kimś w nowym związku, kogo szczerze kochają dojrzałą miłością i ze wzajemnością, z kim mają dzieci, tworzą zdrową rodzinę. Trudny temat. Dura lex sed lex…

    • Tu, jak w przypadku cierpienia, nie ma ogólnej odpowiedzi. Są casusy i kazdy jest inny (zresztą w którejś wypowiedzi to się pojawiło). Jest nauka Jezusa, bardzo wymagająca i jednoznaczna: małżeństwo jest nierozerwalne. Ona była juz trudna dla apostołów, powiedzieli nawet, że lepiej sie nie żenić w takim wypadku.
      Komunia daje siły i wzmacnia pod warunkiem, że jest się w stanie łaski uświęcającej. Jeśli ktoś żyje w grzechu (a przypomnę, że cudzołóstwo było grzechem już dla pierwotnego Kościoła, trzeba było za nie pokutowac publicznie i to wiele lat) i przyjmuje komunię, tylko sie pogrąża – „własną śmierć je i pije” jak napisał św. Paweł.
      Tu nie chodzi o prawo, ale o klarowność świadectwa, zresztą już o tym kiedyś pisałam na blogu. Jezus jest bardzo jednoznaczny w tej kwestii, jeśli ktoś zarzuca okrucieństwo Kosciołowi, niech kłóci się z Jezusem. Myślę, że ta kłótnia może być bardzo owocna 🙂

  8. Czyli wracamy do punktu wyjścia. Tyle, że spotkałam się z zarzutem, że to Kościół „zawłaszcza” Boga, ustanawia swoje prawa nie mające (???) uzasadnienia w Piśmie Świętym, a w ogóle to najważniejsza jest miłość, ponad wszelkim prawem. Bo gdzie miłość tam i Bóg, co Kościół powinien uwzględnić i dopuszczać do komunii świętej rozwodników. Koniec cytatu. I koniec dyskusji. Zatem nie pozostaje nic innego jak pogadać o tym z samym Ustawodawcą takiego „nieżyciowego” prawa. Albo trzeba będzie założyć jakiś nowy związek wyznaniowy, chrześcijaństwo w wersji lajtowej dla rozczarowanych Kościołem i nieposłusznych jego prawu.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s