BXVI do Papieskiej Komisji Biblijnej (20 kwietnia 2012, fragment)
Czerpiąc z charyzmatu natchnienia, księgi Pisma Świętego posiadają bezpośrednią i realną siłę budzenia odzewu/poruszania. Niemniej jednak słowo Boże nie jest ograniczone do tego, co jest zapisane. O ile, realnie, samo Objawienie zakończyło się wraz ze śmiercią ostatniego z Apostołów, to objawione słowo jest nadal głoszone i interpretowane przez żywą Tradycję Kościoła. Z tego powodu słowo Boże zawarte w świętych tekstach nie jest skamieniałym depozytem wewnątrz Kościoła, ale staje się najwyższą zasadą jego wiary i mocą życia. Tradycja, która bierze swoje źródło od Apostołów rozwija się przy asystencji Ducha Świętego i wzrasta dzięki refleksji i studium wierzących, osobistemu doświadczeniu związanemu z rozwojem własnego życia duchowego i nauczaniu biskupów (por. Dei Verbum 8,21)
„Because of the charism of inspiration, the books of Sacred Scripture have a direct and concrete force of appeal. However, the Word of God is not confined to what is written. If, in fact, the act of Revelation ended with the death of the last Apostle, the revealed Word has continued to be proclaimed and interpreted by the living Tradition of the Church. For this reason the Word of God fixed in the sacred texts is not an inert deposit inside the Church but becomes the supreme rule of her faith and power of life. The Tradition that draws its origin from the Apostles progresses with the assistance of the Holy Spirit and grows with the reflection and study of believers, with personal experience of the spiritual life and the preaching of Bishops (cf. Dei Verbum, 8, 21)”.
Tłumaczenie cienkie, ale pochlebiam sobie, że chwyta sens.
Trzy splecione ze sobą nici, które prowadzą Kościół w labiryncie historii: prywatne lectio divina, indywidualne żcyie duchowe w zgodzie ze słowem i zestawienie z nauczaniem kolegium biskupów. Tylko wtedy prowadza pewnie, kiedy są splecione razem.
To tylko przypomnienie nauczania II Soboru Watykańskiego. Mocniejsze jest to, co wcześniej: Pismo Święte to nie szacowna relikwia, zamknięta szczelnie w relikwiarzu, który jest zamknięty w sejfie, który jest zamknięty w skarbcu. To raczej ogród pełen przeróżnych drzew, z których każde może dawać swego rodzaju owoce, dobre do jedzenia i pożywne. Kościół rozeznał, które z nich są tymi zasadzonymi z Bożego polecenia, drzewami życia. Do ogrodu wciąż wchodzą kolejne pokolenia, każde z nich wnosi swój sposób uprawy i korzystania z darów tego miejsca, ale warto też posłuchać starych ogrodników, bo oni znaja wiele tajemnic tego ogrodu, które dla następnego pokolenia mogą pozostać ukryte, bo każde pokolenie patrzy inaczej.
Patrząc też od innej strony: kiedyś zwiedzałam pewne muzeum archidiecezjalne. Przepiękne paramenty liturgiczne, zachwycił mnie szczególnie jeden kielich. Zajrzałam do środka i zobaczyłam wnętrze wytarte od puryfikacji tak bardzo, że na dnie połyskiwał srebrnawo trzpień nóżki. I wtedy obudziła sie we mnie chęć dokonania kidnapinngu eksponatów. Tak, wiem, cenne, stare, mają wartość także jako źródła historyczne. Ale one tam, w tych muzealnych gablotach umierają. Stworzone po to, by służyć, stoją i wyglądają. Biblię też może spotkać ten los: zakonserwujemy, wsadzimy do gablotki i w poczuciu bezpieczeństwa oraz dobrze spełnionego zadania pozwolimy sobie umierać. Bo ona nie umrze. W niej bulgocze radosne, niepowstrzymane życie, które chce i może się dawać każdemu pokoleniu córek Ewy i synów Adama w sposób jedynie jemu właściwy. Z tego, co powiedział Benedykt XVI wynika wręcz, że obowiązkiem każdego pokolenia jest spojrzeć na jej tekst inaczej, znaleźć swoją własną partyturę w jej harmonii. Dopisać kolejną stronicę Tradycji.
Piękna perspektywa, piękne wezwanie.
Z tym radosnym i bulgoczącym życiem w Piśmie Świętym obcuję. Na swoją skromną wiedzę i skromną osobę. Na razie bez dobrych efektów.
Mamy prawo prosić Boga o pomoc. Całe fragmenty psalmów zawierają formy błagalne, które mogą być modlitwą prośbą. Tak samo jest tam cała gama uczuć, które nami targają i które nas niszczą od zewnątrz.
Niestety jest taki problem – nie tylko z tym, że nie zostajemy wysłuchani, ale z tym, że jeśli targają nami niszczące nas uczucia to przeczytanie stosownego fragmentu psalmu tych uczuć nie niweluje. To nie jest tak, że jeśli jestem zacięta i jak przeczytam fragment psalmu:
„Zaniechaj gniewu, porzuć zawziętość
i nigdy nie unoś się
bo to prowadzi tylko do zła”
To ta zaciętość ustępuje. Pewnie, że Biblia to nie księga magiczna, ale jednak księga żywa. Jakby nie była żywa to byłaby po prostu bez sensu.
Mimo wszystko to nie jest takie łatwe. Tak samo łatwo nie jest z wysłuchaniem mimo, że księża zachęcają do modlitwy – prośby mówiąc, że hasło „Jak trwoga to do Boga” jest nie mądre. Bo niby dlaczego mamy się do tego Boga nie uciekać? Słuchałam konferencji o. Macieja Okońskiego o psalmach i rzeczywiście zachęcał do modlitwy – prośby.
Teksty o modlitwach prośby są często niemądre. Pełne dyrdymałów mających się tak do rzeczywistości jak pięść do oka, omijających zasady psychologii człowieka. Nie ma tu na myśli konferencji o psalmach. Ta była dobra. Rzeczowa i konkretna.
Prowadzenie życia duchowego, codzienne czytanie i rozważanie Pisma Świętego, uczestniczenie także w dni powszednie we mszy świętej, odmawianie brewiarza kilka razy dziennie a nawet czytanie do poduszki Breviarium Fidei aby dowiedzieć się jakie jest Nauczanie Kościoła, dla przeciętnego wierzącego świeckiego jest jakimś ideałem, po który niechętnie sięga. Woli zajmować się innymi sprawami a życie duchowe zostawia duchownym, specjalistom w tej dziedzinie. Jakiś kapłan kiedyś powiedział mi, że można w niedzielę słuchać Pisma Świętego podczas liturgii i to świeckiemu w zupełności wystarczy. Obowiązki stanu świeckiego mają zastąpić zwykłemu śmiertelnikowi prowadzenie bujnego życia duchowego, które nie jest jego powołaniem. To jest trochę tak, jak z komponowaniem muzyki. Nie potrzebuje się do tego niczyjego pozwolenia bo nie robi się tego dla ludzi i krytyki a tylko dla siebie i ze względu na muzykę i na potrzebę jej tworzenia. Może nawet nie tyle tworzenia, co odkrywania jej istnienia w sobie.
Nie no kto każe Brewiarz czytać codziennie? Obcowanie z Pismem Świętym nie musi być zarezerwowane wyłącznie dla teologów albo duchownych.
To żywe Słowo. Niemalże każdy dominikanin mówi, że tam jest wszystko. Całe nasze życie. Ojcowie: Szustak, Pyda, Okoński, Przanowski. Inni pewnie też mają takie zdanie. I to mnie frapuje.
Psalmy potrafią być piękne, niektóre zabawne, choć oczywiście wszystko zależy od tłumaczenia. Można sobie pomstować psalmami, użalać się nad sobą :-).
Trudnością w Biblii są nazwy własne. Gubię się w nich. Kto był ojcem albo mężem kogo. Frazy z Biblii mogą być super modlitwą jako akty strzelisty. Zamiast ględzić możemy cytować dwa, trzy ładne zdania.
O.Okoński powiedział, że w psalmach są wszystkie nasze uczucia, a jeśli ktoś mu udowodni, że nie to on odda swoje zakonne kieszonkowe :-).
„Obowiązki stanu świeckiego mają zastąpić zwykłemu śmiertelnikowi prowadzenie bujnego życia duchowego, które nie jest jego powołaniem” Dziękuję. To mi wyjaśnia dlaczego duchowni proszeni o wskazywanie ludziom codziennego udziału we Mszy jako praktyki normalnej, dobrej ( albo chociaż kilkudniowego eksperymentu w celu sprawdzenia czy pozostawi ich to tak samo obojętnymi). sztuka w sztukę nabierają wody w usta. Widocznie im też nie wydaje się że to dobry pomysł. Żeby się tak wierni codziennie po kościele pętali, zamiast w domu siedzieć. Tym co i tak przychodzą można wspomnieć w kazaniu że to owszem dobra rzecz. Małe ryzyko. I tak sami z siebie przyłażą. Ale żeby tak w niedzielę? Przy wszystkich? Jeszcze by kto uwierzył.
Bezczelnie powiem, to w takim razie nie ma co się czepiać przedświątecznych kolejek do spowiedzi i komunii. To są najwierniejsi wierni. Jak mają w katechizmie napisane tak co do litery robią. Raz do roku? To raz do roku.
Zimą popołudniowe msze u dominikanów bywają przyjemne, takie przytulne, ale najbardziej lubię wiosenno – letnie ciche msze o wpół do ósmej wieczorem. Ciche, bo nie ma organów. Jak się wychodzi z mszy jeszcze bywa jasno. Wychodzi się na gwarną ulicę Stolarską.
Przywilejem u dominikanów jest to, że praktycznie każda msza ma mini -kazanie z odniesieniem do Pisma Świętego. To jest atut tych kazań i one trochę ułatwiają laikom obcowanie ze Słowem. Obcować ze Słowem czyli Biblią. Duchowni zachęcają do tego na każdym kroku. Nie tylko na mszy.
Na stronie internetowej dominikanów jest napisane:
„Serdecznie zapraszamy do indywidualnej lektury Pisma, bez względu na miejsce i o każdej porze!”
Można samu poczytać sobie czytania na każdy dzień, które są na odpowiednich stronach w necie. Tak Bóg rozmawia z nami.
W książce Hołowni i Prokopa ten ostatni pytał się tego pierwszego: „Jak Bóg prowadzi z nami dialog?”. A no tak, że Kawałki Pisma Świętego to są słowa skierowane do nas. Na przykład wczoraj w pierwszym czytaniu była fraza:
„Czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, jak lew ryczący krąży szukając kogo pożreć. Mocni w wierze przeciwstawcie się jemu!”
No i mam swojego – nazwijmy to diabełka – który kusi mnie, żeby coś porzucić, żeby machnąć ręką. Skoro ciągle coś się nie udaje to niech dam spokój. Mimo, że porzucenie wysiłku nie będzie dobre dla mojego zdrowia i samopoczucia. I jak przeczytam takie słowa to myślę sobie, żeby się diabełkowi nie dać :-). Choć to „nie danie się bywa trudne”. To niestety nie działa tak, że przeczytam fragment Biblii i się problem rozwiąże. Ale chociaż można próbować.
Na przykład na wczorajszej wieczornej mszy u dominikanów o.Jurczak nawiązał do działalności św. Marka i jego głoszenia Ewangelii zadając pytanie: „Jak my mamy głosić Ewangelie w naszych środowiskach?” Nie wiem. Chyba się nie da. Albo trzeba wpaść na dobre pomysły.
Pozdrawiam.
Hallo, hallo tu jeszcze ja :-). Był taki wpis o. Przanowskiego „Biblia umie czytać”:
http://dominikanie.pl/blogi/mateusz_przanowski_op/wpis,70,biblia_umie_czytac.html
My też :-). I dzięki temu możemy sobie poczytać wpis. No na dziś koniec ewangelizacji :-).
😉
Witajcie . Jako była protestantka mogę powiedzeć, że ze Słowem Bożym obcowałam dużo – godzinę, półtorej dziennie. Studiowałam Biblię, czytałam opracowania, bawiłam się w małego teologa 🙂 Smoleńsk spowodował u mnie przebudzenie obywatelskie a zaraz potem poszukiwanie prawdziwego, najbardziej zgodnego z nauką Chrystusa kościoła. W efekcie tych poszukiwan i badań doktryny kościoła katolickiego zostałam katoliczką. I teraz następuje to, co chcę przekazać ; dopiero uczestnictwo we Mszy św. dało mi realną obecność Pana Jezusa w moim życiu. Dopiero teraz, kiedy uczestniczę we Mszy św mam pewność, że moje modlitwy są wysłuchiwane – więcej – doznaję przynaglenia, aby modlić się o konkretne osoby i intencje.
Dziękuję za świadectwo. Szczególnie tej wrażliwości na intencje – piękne 🙂