Pociąg nie hamował. Bez uprzedzenia, w ułamku sekundy zaczęły się na nas walić szyby, dykta i żelastwo. Zobaczyłam jak spada na mnie przeciwległa ściana wagonu. Nie było chwili na zaprzeczenia. Była tylko myśl, że chyba właśnie umieram i jednocześnie gdzieś w tyle głowy przekonanie, że nie jest to prawda, że jeszcze teraz nie zobaczę Jezusa. Nie pamiętam, czy inni krzyczeli. Nie pamiętam, czy sama krzyczałam.
Pamiętam, że człowiek, który siedział obok mnie, nagle znalazł się na mojej głowie i zaczęłam się dusić. Ten moment potem prześladował mnie w snach i budziłam się z poczuciem, że ktoś mi odcina dopływ powietrza. Na szczęście ten mężczyzna nie miał uszkodzonych rąk i podciągnął się na nich, zanim straciłam przytomność. Siedząca obok mnie na siedzeniu po drugiej stronie dziewczyna wylądowała na torach. Przechodziła od strachu do nadziei, od paniki, że zaraz zwali się na nią wiszący nad nią wagon, do powtarzania za innymi, że pomoc już jedzie, że będzie dobrze.
Zadziwiające było to, że w wagonie nie było histerii, ludzie się wzajemnie pocieszali i uspokajali. Bardzo szybko za szybami pojawiły się światełka komórek, ci, którzy ocaleli, próbowali nam pomóc. Najpierw krzyczeliśmy, że jesteśmy, ile nas jest i w jakim mniej więcej stanie. A potem, żeby czekali na strażaków, żeby nie ruszali wagonu, bo pod nim leżą ludzie i jeśli się osunie, to oni zginą. Słyszeliśmy, jak ci z zewnątrz starają się nas pocieszyć, dostarczyć informacji o tym, co się stało. Na ile mogłam, wysunęłam się spod ściany, żeby nie odcinać dostępu powietrza dziewczynie na torach. Kiedy minął pierwszy szok, zaczęłam sprawdzać w jakim jestem stanie. Czułam, że nie mam twarzy i to się potwierdziło: jakiś element wagonu zmiażdżył mi cały lewy policzek, przesunął nos i poharatał prawy a żuchwę podzielił na gustowne trzy kawałki. Szyby pocięły mi twarz, na szczęście oko ocalało, coś poszarpało ucho. Ale napinanie mięśni wykazało, że nogi i ręce mam sprawne, nic mnie też nie bolało w korpusie. To była jedna z pierwszych, po tym, że przeżyłam, dobra wiadomość: tylko głowa. Zawsze byłam nieco stuknięta, teraz będę nieco bardziej. Potem okazało się jeszcze, że mam uszkodzony staw skokowy i zerwany mięsień ramienia, ale to bez problemu da się rozwiązać rehabilitacją.
Strażacy przyjechali bardzo szybko, może było to półgodziny, może 40 minut. Zobaczyliśmy ostre światło reflektorów – nie wiedziałam, że jego widok może dać tak dużo radości. Wtedy też po raz pierwszy jakiejs kobiecie puściły nerwy i usłyszałam przeraźliwy, histeryczny krzyk, jedyny jaki zapamiętałam z tego wypadku.
Miałam na sobie tylko koszulową bluzkę i spódnicę, od kilkudziesięciu minut obficie krwawiłam a temperatura była ujemna, więc zaczęłam czuć zimno. I ból. Chyba na chwilę odpłynęłam, albo mózg miłosiernie wyciął dłużyzny, bo oprócz zimna i bólu pamiętam dopiero moment, kiedy usłyszałam nad sobą głos strażaka, który mnie spytał, czy mogę się ruszać. Powiedziałam, żeby mi podali ręce a ja się podniosę. Prawie rok regularnego ćwiczenia nordic walkingu dało efekt: pomimo wychłodzenia i osłabienia bez problemu podniosłam się na rękach i na gnących się nogach, podtrzymywana przez dwóch strażaków, wyszłam po ruinach pociągu na wolną przestrzeń. Z tej chwili pamiętam jeszcze jedno: dotyk drugiego człowieka w takiej chwili jest jak łyk chłodnej wody albo rześkiego powietrza – daje niesamowicie dużo sił i przywraca poczucie bezpieczeństwa.
Wymogłam na strażakach złamanie reguł postępowania, bo wyprosiłam, żeby mnie położyli na prowizorycznej desce na brzuchu. Półświadomie wiedziałam, że lepiej, żeby krwotok wylewal się na zewnątrz, nie ściekał do żołądka. Ratownicy nie byli już tak miłosierni: przełożyli mnie na wznak na fachową deskę, unieruchomili głowę i stopy i przykryli „folią życia”. To mądra procedura – jeśli miałabym uszkodzone organy wewnętrzne, to leżenie na brzuchu by mnie zabiło. A od osoby na adrenalinie trudno uzyskać wiarygodną informację na temat źrodła bólu i bólu w ogóle.
Badanie w karetce potwierdziło moją „diagnozę”: tylko głowa. Te 40 minut do Sosnowca to było trudne 40 minut. Załoga karetki bardzo w porządku, ale cierpię na chorobe lokomocyjną, jechałam położona na wznak, obolała, bo nie wolno podać mocnych leków przeciwbólowych (łagodne dostałam) zanim pacjent nie zostanie przebadany na SOR-ze. I to wciąż obecne zimno. A potem mdłości i wymioty.
Dojechaliśmy do Izby Przyjęć. Tu znów latarką po oczach („Piękne wąskie źrenice, jest pani przytomna”), jak się nazywam, ile mam lat, czy przewlekle na coś choruję. Pocięto na mnie ubranie, założono mi sondę do żołądka, bo wymiotowałam krwią (to wiem od lekarza z oddziału), cewnik, wenflon, pobrano krew, naświetlano, skanowano w tomografie, zrobiono USG – miałam poczucie, jakby moje ciało było manekinem. Ale wszystko zrobiono fachowo, delikatnie, szybko i z szacunkiem. Leżałam na łóżku i czułam przechodzące mi przez ciało drgawki z zimna.
Potem pozszywano mi twarz i pani laryngolog bardzo fachowo pozszywała moje ucho, które było w strzępach. Nikomu nie życzę – ucha nie da się znieczulić. Ale nadal je mam i, za co chwała pani doktor Ewie Kondrackiej, nadal na nie słyszę. Ale słuchawek dousznych już raczej nosić nie chcę.
Podano mi leki przeciwbólowe i zapakowano na OIOM, który tu nosi nazwę oddziału obserwacji. Lekarze na SOR-ze byli sympatyczni i czułam z ich strony wsparcie. Noc na OIOM-ie to dręczące mnie pragnienie, chęć powiadomienia rodziny i czekanie na zadrutowanie szczęk. Byli jacyś oficjele, ale udawałam, że jestem nieprzytomna. Obok dziewczyna walczyła o życie. Ranek przyniósł zwycięstwo.
Siostra na OIOMie cierpliwie zwilżała mi usta i pozwalała possać sączek z wodą. Najlepsza woda, jaką piłam w moim życiu. Nad ranem poprosiłam o telefon do domu, podałam numer i prosiłam o poinformowanie, że żyję i że stan jest stabilny. Po chwili otrzymałam informację zwrotną, że informacja dotarła. Odzyskałam też mój telefon – jedyną rzecz, którą miałam przy sobie. Ech, nie ma to jak stara, niezniszczalna nokia. Przetrwała wszystko razem ze mną. Rano zobaczyłam na niej smsy od Ani Miotk, która mnie wsadzała do pociągu i od ks. Sławka, którego poinformowała Ania. Napisanie smsa to był olbrzymi wysiłek, ale nie chciałam żeby się dłużej martwili. Potem poinformowałam wydawnictwo, że jest problem i mogłam zająć się chorowaniem.
Rano przyszedł lekarz ze szczęk, czyli chirurg szczękowy. Znów latarką po oczach, ta sama litania pytań i decyzja: zabieramy na oddział. Ale najpierw zabiegówka i drutowanie szczęki oraz żuchwy, żeby ocalić zgryz i udrożnić drogi oddechowe. Pan Maciej Studziński okazał się być bardzo sprawnym i na dodatek bardzo komunikatywnym lekarzem: zadrutował mnie z takim wyczuciem, że po operacji nie była potrzebna zmiana szyn, wytłumaczył co i dlaczego robi, co mi się stało i co mnie czeka. Co prawda egzamin ze specjalizacji jeszcze przed nim, ale jakbyście kiedyś potrzebowali dobrego chirurga szczękowego albo dentysty, to z serca polecam.
Zresztą cały oddział chirurgii szczękowej to rewelacyjni ludzie. Dzięki jednej z pięgniarek ocalały moje długie włosy, bo cierpliwie je umyła i rozczesała, większość pozostałych sióstr jest delikatna i opiekuńcza, widać, że się angażują w zdrowych granicach w to, co robią. Lekarze są fachowi i realnie do dyspozycji pacjentów. Zresztą planuję poreklamować efekty ich pracy, jak tylko moja twarz dojdzie do zdrowia. Tak, zdecydowanie są mistrzami 😀 Nawet jeśli nie zrobili mi twarzy Angeliny Jolie, jak sugerował Pewien Celebryta 😉
A, i jeszcze jedna, bardzo istotna kwestia: na chirurgii szczękowej w szpitalu urazowym w Sosnowcu nie ma miejsca na łapówki lub prezenty. To miejsce czyste od korupcji. Zadziwiające doświadczenie i bardzo pozytywne, żeby wszędzie tak było.
Ten wypadek to było, oprócz bólu, bezsenności i ogromnej słabości, przede wszystkim ogromne doświadczenie ludzkiej dobroci. Ludzie są dobrzy. Nawet połamani i pokaleczeni potrafią okazać sobie nawzajem dobroć i wsparcie. Leżące ze mną na sali pacjentki same z siebie okazywały mi pomoc i dawały wsparcie, telefon niesutannie dzwonił smsami. Otrzymałam bardzo wiele i od mojej najbliższej rodziny (mama i bracia bez namysłu przyjechali, pomimo dużej odległości do pokonania, kupili podstawowe rzeczy, bo oprócz medalika św. Benedykta, worka ze zniszczonym ubraniem, zegarka i komórki nie miałam dosłownie nic), jak i przyjaciół (ks. Szymon Kiera, który pracuje tu niedaleko, też stale mnie odwiedzał i wspomógł najbardziej potrzebnymi rzeczami, podobnie przyjaciele z Krakowa).
I doświadczenie Obecności, bycia niesioną przez te noce bezsilności, opuchlizny i ćmiącego bólu. Nie mogłam się modlić, ale On był przy mnie. Inni byli dla mnie Jego aniołami.
❤
Wstrząsająca relacja. Dobrze chociaż, że trafiłaś na dobrych lekarzy. Z całego serca współczuję Ci i życzę powrotu do zdrowia. Jak najszybciej. Pozdrawiam – Kasia.
dzięki! 🙂
Z całą pewnością nie straciłaś w tym wszystkim Twarzy – może dzięki Twojej relacji ktoś (np. ja) może odzyskać coś z własnych twarzy ubytków 🙂 Ech, wystarczy…
Niech Cię Opatrzność Opatruje 🙂
🙂
Jestem wstrząśnięta Twoją historią. Kto nie ma za sobą takiego przeżycia, nie ma prawa powiedzieć „rozumiem”. Jednak Twoja relacja pozwala uzmysłowić sobie, jak czuje się człowiek, który niespodziewanie znalazł się na granicy między życiem i śmiercią, a to otwiera oczy – dziękuję Ci za to. Podziwiam Twoją pokorę i zdolność dostrzegania tego, co dobre, nawet obliczu tragedii. Jeszcze jedno – studiuję medycynę. Czasem przychodzą gorsze chwile, zwłaszcza, gdy pracy jest ponad siły a odległy cel – niesienie pomocy – wydaje się być nieosiągalny. Nawet nie wiesz jak bardzo Twój tekst motywuje, aby dalej walczyć. Za to też Ci dziękuje!
Pozdrawiam ciepło, wracaj do zdrowia!
nie poddawaj sie 🙂
Panie Boże, dziękujemy za Elę 🙂
+
dzięki! 😀
Dzięki za ten opis, dramatyczny a jednoczesnie spokojny i ukazujacy wspaniałą hierarchie wszystkiego co tam sie zdarzyło i nadal dzieje. Jak Ty to robisz, że tak dobrze wiesz co wazne i mniej wazne? Chyba nie często sie gubisz w zyciu w sytuacjach trudnych. Pozdrawiam, a Ty zdrowiej… i
To nie ja – od momentu zderzenia naprawde mam poczucie, że jestem niesiona, że Ktoś cierpliwie i delikatnie się o mnie troszczy. I mnie prowadzi. Naprawde niewiele w tym mojej zasługi.
Zdrowia życzę!
chętnie z życzeń skorzystam 😀
Myślę i myślę nad Twoim wpisem i nie mogę oprzeć się wrażeniu, że pocieszasz wszystkich wokoło:) Dlatego oprócz cierpliwości w dochodzeniu do zdrowia życzę także tym, którzy się Tobą opiekują, aby mieli serca czułe i oczy bystre, by nieść Ci pomoc, kiedy jej potrzebujesz.
Idealizujesz mnie 😀 Ale trzeba przyznać, że osobom wokół mnie nie brak czułego serca i bystrych oczu – twoje życzenia sie spełniają.
Witaj Elu! Przeczytalam wlasnie Twoja relacje. Bardzo poruszajaca. Z calego serca zycze Ci szybkiego powrotu do zdrowia i pelnej formy! To wspaniale, ze potrafisz w tak trudnej i niekonfortowej sytuacji pozostawac tak pozytywnie do siebie i innych nastawiona, dostrzegac dobroc i zaangazowanie innych osob.
W obliczu swiadectwa osoby, ktora przezyla taka tragedie i nie traci optymizmu, nie zamyka sie w swoim cierpieniu, az wstyd mnie ogarnia, kiedy pomysle ile czasu i energii jestem w stanie tracic na blahe zmartwienia tego nie warte.. Dziekuje Ci Elu, ze podzielilas sie swoim doswiadczeniem z nami, usciskuje Cie wirtualnie i obiecuje modlitwe:)
dziękuję! sił do mierzenia się z codziennością, wbrew pozorom ona tez jest ciężka czasami do uniesienia 🙂
Byłam na urodzinowej imprezie Trampka gdy rozeszła się wieść o wypadku. Ktoś kogoś tam miał…Było nam przykro z powodu tej tragedii. Ale gdy na drugi dzień dowiedziałam się, że mam tam Ciebie dopiero wtedy pociąg ten wjechał na mnie z impetem i poczułam ogromny ból, współczucie oraz lęk, że mogę Ci stracić. To poczuł każdy, kto Cię zna i kocha. A jeszcze niedawno widziałyśmy się i to mogło być ostatnie spotkanie, bez pożegnania. Wiem, że codziennie spotykasz się z Jezusem i masz spory zapas oliwy do tej lampy, którą oświetla się drogę idąc na spotkanie z Nim. O to byłam spokojna lecz chyba każdy ma świadomość, że tak do końca nikt nie czuje się gotowy na to spotkanie, że każdy z nas potrzebuje więcej życia aby nauczyć się kochać siebie, Boga i ludzi. Zycie na Ziemi to błogosławiony czas dla nas a on zawsze kończy się nagle, jak droga biegnąca do Morza. I zawsze mamy wrażenie, że jeszcze nie nauczyliśmy się pływać. Wypadek ten sprawił, że w jakiś inny, głębszy sposób przeżywamy przygotowania do Paschy a trwając przy Tobie na modlitwie, siostry i bracia w wierze zostają połączeni w cierpieniu z Chrystusem. To wielka siła. Z najbardziej bezsensownego zła i cierpienia niewinnych ludzi można wydobyć bezmiar dobra. Tego uczymy się. Cierpliwości i zaufania.
Ten obraz drogi biegnąćej do morza bardzo do mnie przemawia. To jakoś dokładnie tak 🙂 Dziękuję!
Elu, bardzo dziękuję za ten wpis. Jestem blisko Ciebie – właściwie jesteśmy tu w Ein Karem. Będę mogła dalej przekazać wiadomości o Tobie i będziemy dalej pamiętać w modlitwie. Mam nadzieję, że Twoje rany będą szybko się goić.
Ściskam Cię bardzo mocno.
Kasia
Goją sie szybko, tylko obrzęk wolniej schodzi. Ale wszystko powiino najść na swoje 🙂 Dzięki za modlitwę, z serca ściskam!
A Ks. Wojciech Grygiel, który głosił rekolekcje w Bydgoszczy odprawiał Mszę św. w Pani intencji 🙂 Pozdrawiam Serdecznie.
O, dziękuję: i za mszę, i za informację. Hojnych owoców rekolekcji! 🙂
Jestem z Ciebie dumna!!
Pozdrawiam i życzę dokładnego gojenia się ran!
🙂 dziękuję [rumieni się jak kurczak w piekarniku]
Dziękuję za ten wpis. Daje nadzieję i wiarę w ludzką dobroć, nawet w tak tragicznych okolicznościach. I jest tak mocnym świadectwem Obecności… Zyczę szybkiego powrotu do zdrowia, będę pamiętać w modlitwie
dzięki za dobre słowo i modlitwę 🙂
Elu! Dopiero dziś się dowiedziałam, Dzięki za to świadectwo, jesteś blisko Boga to widać. Wracaj do zdrowia szybko:)
Robie wszystko, co w mojej mocy 🙂
Nie znam Pani, ale tym bardziej dziękuję, że zechciała się Pani podzielić swoimi przeżyciami i swoim bólem także ze mną – całkiem obcą osobą.
I bardzo dziękuję za te słowa, ze „ludzie są dobrzy”. Takie słowa warto powtarzać. Mnie one zatrzymały w codziennym biegu i kazały się zastanowić.
Życzę Pani jak najszybszego całkowitego powrotu do zdrowia 🙂
dziękuję 🙂
Zachłysnąłem się, gdy przeczytałem: „Zawsze byłam nieco stuknięta, teraz będę nieco bardziej”.
Przyznam się, że ogarnęła wówczas mnie przemożna chęć objęcia Ciebie i przytulenia.
Ale jako, że raz: nieogolonym obcym, a dwa: może uda mi się wyręczyć wspólną znajomą, to poprzestanę jedynie na złożeniu życzeń, aby jedyną pamiątką po tym wydarzeniu było odczucie Obecności.
Dochodź szybko do zdrowia!
Pozdrawiam serdecznie
mam nadzieję, że życzenia się spełnią 😀 póki co towarzyszy mi jeszcze obrzęk 😀
Witaj Elu.
Bardzo się cieszę, że mogę się z Tobą witać.
Że wracasz do nas znad tego Morza, w którym obmyłaś już stopy.
Pewnie jeszcze wiele dobra z tego wyniknie.
Na przykład świadomość, że masz wspaniałe przyjaciółki, które poruszyły w Twojej sprawie Niebo i Ziemię. Jak Bóg mógł Ci odmówić opieki, swoich najlepszych ludzi, czegokolwiek – wobec takiego lobby?
Wracaj do zdrowia, odpoczywaj. A jak już odpoczniesz – pisz. Bo świetne są Twoje wpisy.
.
Pozdrawiam!
Oj, mam tę świadomość, mam 🙂 także świadomość, że nawet bracia greko-katolicy się za mnie modlili, za co bardzo dziękuję! Ciepło ściskam 🙂
Bardzo CIĘ pozdrawiam pamiętam w modlitwie we wspólnocie
Alicja
dziękuję 🙂 i odpozdrawiam!
Pingback: Moja mała katastrofa, czyli świadomość zbiorowości i świadomość indywidualna w obliczu wypadku. | Ania w Krainie Czarów
Agata
Pingback: WirtuAnia | Moja mała katastrofa, czyli świadomość zbiorowości i świadomość indywidualna w obliczu wypadku.