Dzięki uprzejmości Gospodyni Muzeodajni (podziękować!) zrealizowałam dzis jeden z moich planów z szufladki „chętnie, lecz jeszcze nie teraz”. Muzeum to, a dokładnie umieszczona w nim wystawa stała od samego poczatku zbiera bardzo pozytywne recenzje, choć zapewne są i tacy, dla których bedzie generowaniem martyrologii i cierpiętniczego podejścia do historii własnego kraju. Dla mnie jej obejrzenie wiąże się z doświadczeniem głębokiego poruszenia.
Chodzi o Fabrykę Schindlera, w czasach II wojny światowej miejsce produkcji naczyń emaliowanych. Obecnie w jej dawnych budynkach administracyjnych znajduje się jeden z oddziałów Muzem Historycznego Krakowa, prezentujący eksponaty i wystawy dotyczące czasu okupacji hitlerowskiej.
Każda z cząstek wystawy stałej opatrzona jest zamiast nazwą – kartką z kalendarza. Zaczyna się od 6 VIII 1939 r. a kończy wyzwoleniem Krakowa przez Armię Czerwoną. Oprócz eksponatów i tablic z opisami znajdziemy tam także współczesną sztukę w postaci instalacji artystycznych, ale jak nie przepadam za tym, co się określa mianem „sztuki współczesnej”, tak w kontekście muzeum te instalacje zmuszają do myślenia, stawiają pytania i nie pozwalają na pozostanie obojętnym.
Wystawa działa na wszystkie zmysły. Można zajrzeć do przedwojennego fotoplastykonu, obejrzeć zdjęcia przedwojennego Krakowa a potem usłyszeć i dotknąć przeszłości. Wybuch wojny to zawikłany korytarz, ciemny i pełen ogłosów ataku. Podchodząc do wyrwy w betonowej ścianie i zagądając przez nią do polskiego bunkru, czujemy nawet zapach tamtego miejsca: intensywną woń oleju do smarowania broni, wełny mundurów i metalicznego zapachu uzbrojenia. Za tym tunelem można posłuchać po raz pierwszy relacji naocznych świadków, które odtwarzane są z niewielkich ekranów. Głęboko dotykają, zwłaszcza kiedy widzi się prawie 90-letnią kobietę mówiącą, że wciąż ma przed oczami pierwszy raz ujrzaną na żołnierskim samochodzie swastykę, czy rozbiegany wzrok i blednącą twarz byłego więźnia getta opowiadającego o swojej ucieczce. On nie grał, on wciąż czuje tamten lęk przed ludźmi, którzy odmówili mu człowieczeństwa i zamienili w szczute zwierzę. Ekrany te pojawiają się przy poszczególnych datach-tematach i są bardzo cennym świadectwem, nadającym widzianym ekspozycjom ludzkie oblicze.
Fragmenty wystawy poświęcone gettu bardzo wyraźnie stawiają jedno pytanie: co musiało się stać z umysłami ludzi, którzy ze spokojem zgotowali innym ludziom taki los? Przerażające jest to, jak bardzo można sprać komuś mózg, bądź dopuścić do sprania swojego, że potem nie ma się problemu np. z wyrzucaniem przez okno na platformę transportową żywych dzieci lub beztroskim opalaniem się na wygodnym fotelu plażowym, gdy kilka metrów dalej z głodu, chorób i od katorżniczej pracy umierają setki niewinnych osób.
To nie jest oskarżenie, to moje przerażenie możliwościami manipulacji drugim człowiekiem. Przerażenie mocą nienawiści i pogardy, także przestroga przed tym, aby nie dopuszczać ich do swojego serca. Wezwanie do pamięci o prawdzie, którą świetnie ujął w swoim testamencie o. Christian de Cherge OCSO: „Moje życie nie jest więcej warte niż jakiekolwiek inne. Ale też nie jest warte mniej. W każdym razie nie ma w nim niewinności dzieciństwa. Żyję już na tyle długo, że świadom jestem własnego udziału w złu, które niestety zdaje się przeważać na tym świecie; nawet tym, które może we mnie uderzyć”.
Bardzo ciekawe są także fragmenty lżejsze, opowiadające o życiu codziennym w okupowanym mieście. Można na nich podziwiać maestrię, z jaką stworzona została ludzka psychika, zdolna do przystosowania się nawet do tak okrutnego sytemu. I nie dość, że przystosowania, to jeszcze kierowania ludzi do czynów heroicznych, jak szmuglowanie jedzenia z podkrakowskich wsi czy ratowanie Żydów.
Wystawę kończy sala odwołująca się swoim wystrojem do Yad Vashem i jego sali głównej, poświęconej Sprawiedliwym Wśród Narodów Świata oraz sala z dwiema multimedialnymi księgami: czarną księga konfidentów i białą księgą Sprawiedliwych. Podsumowanie czasu piekła, dwie szale wagi Michała Archanioła.
Jeśli będziecie kiedyś w Krakowie lub będziecie mieli tak ze trzy godziny wolnego czasu (szybciej się nie da 🙂 ), to polecam. Głównie dlatego, że nakłania do myślenia i dokonania rachunku sumienia. Zapytania siebie, czy naprawdę nie ma we mnie tego uśmiechniętego żołnierza Wermahtu, z wyraźną dumą stojącego obok szubienicy, na której powieszono właśnie kilku Bogu ducha winnych ludzi?
A dla dopełnienia obrazu trzeba się wybrać na ulicę Pomorską, do innego oddziału MHK, chyba jeszcze bardziej mrocznego. Bo historia strachu i przemocy nie kończy się na 1945 roku…
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy jestem w stanie psychicznie znieść wystawę na Pomorskiej – mordowanie przez okupanta a morodowanie przez „swoich” to duża róznica.