Jakiś czas temu moja znajoma spytała co należy rozumieć przez uczciwość małżeńską. Co prawda ślubowała ją kilka lat wcześniej swemu niewątpliwie sympatycznemu mężowi, ale wciąż gdzies tlił się dylemat: jak ją rozumieć? I dziś odpowiedział mi na to pytanie Franciszek Salezy, pisząc do Filotei: „A i w małżeństwie należy przestrzeć wstydliwości, która stanowi uczciwość małżeńską”. Uczciwość, czyli wzajemny szacunek, poszanowanie postawy i pragnień (lub braku tychże) drugiego.
A to rozwiązanie zagadki zaszło na marginesie opisu kolejnej cnoty omawianej przez Salezego, a mianowicie czystości. To taka cnota vintage, z poprzedniej epoki, choć nawet wtedy była rozumiana raczej prawnie niż duchowo. Szczególnie ta małżeńska (nie, nie chodzi mi o białe małżeństwa, Salezemu też nie). Święty mówi o trzech stopniach czystości w małżeństwie:
1. Unikanie wszystkiego, co by sie sprzeciwiało celowi małżeństwa. Z kontekstu wynika, że autor myśli o prokreacji i zaspokojeniu pożądania. Obecnie podkreśla się w nauczaniu Kościoła też pozostały trzeci cel: wzajemną pomoc i wspieranie się na drodze do świętości – również mieści się w definicji tego pierwszego poziomu. Zachować czystość w małżeństwie, to pamiętać, że to dar z nieba, który do nieba prowadzi, a nie jedynie legalizacja współżycia.
2. Zachowanie wstrzemięźliwości, czyli rezygnacja z „rozkoszy nadmiernych i niepożytecznych, chociaż uczciwych i dozwolonych”. Tu pewnie sporo mogliby powiedzieć ci, którzy stosują naturalne metody planowania rodziny. Ale nie tylko oni.
3. Nie przywiązywać serca do uciech łoża. I myślę, że to jest klucz i esencja zaleceń dotyczących czystości małżeństwa: zachować wewnętrzną wolność wobec współżycia.
Poza małżonkami sa jeszcze ci, którzy mają prościej, choć nie łatwiej. Do tej grupy należą osoby, które ślubowały czystość, żyją w samotności lub są wdowami/wdowcami. Mają prościej, bo nie muszą szukać punktu równowagi, tylko winny odmawiać wejścia w ogóle na równoważnię. Dla obu tych grup przestrzeń starań o zachowanie tej cnoty to wyobraźnia.
Pierwszych diabeł kusi przekonaniem, że współżycie jest czymś o wiele wspanialszym, niż jest w rzeczywistości. Drugich bierze na wspominki. I tu ważne: czystość nie polega na całkowitym braku pragnień seksualnych – polega na świadomym rezygnowaniu z pójścia za nimi. To jak z gniewem: jeśli będziemy te pragnienia upychać w podświadomości, to pewnego dnia przeładowany magazyn wybuchnie. Jeśli jednak przyjmujemy naszą cielesność, słuchamy jej głosu, nie nadużywamy jej cierpliwości pakując się w dwuznaczne sytuacje (i tu każdy musi sam sobie wyznaczyć granice, poza którymi zaczyna się już slalom gigant w kierunku grzechu, co jednocześnie oznacza, że jednak kilka wywrotek w życiu zaliczy) i konsekwetnie wychowujemy, to po pewnym czasie odkrywamy, że tak, czystość jest możliwa. Co więcej: czystość sprawia, że zaczynamy inaczej widzieć ludzi wokół nas, świat i Boga. To troche jak z paleniem papierosów: palacz nie czuje wielu zapachów lub czuje je nieznacznie, słabiej czuje smaki i ma znacznie obniżoną pojemność płuc. Kiedy jednak rzuci palenie, po pewnym czasie odkrywa, że świat pachnie, smakuje i da się po nim dość szybko i wydajnie biegać. Ale dopóki pali, nie ma szans na to, żeby doświadczył zmiany i świat bez papierosa wydaje mu się światem niemożliwym.
Czystość, jak powiedział Jezus, jest przede wszystkim kwestią serca. Salezy wtóruje: „Czystość zależy od serca jako od swego źrodła, należy jednak do ciała jako swego przedmiotu”.
Ważne jest tez środowisko, w jakim przebywamy. Obecna kultura jest przesycona bodźcami seksualnymi, bo „sex sells” – seks sprzedaje. Czasem ma się wrażenie, że chcąć się odciąć od tego typu bodźców, trzebaby uciec na pustynię. Jednak mamy trwać w świecie i możemy sobie tworzyć przestrzenie, w których te bodźce będa ograniczone. Warto też ich po prostu nie szukać. Dla mnie osobiście ważne też jest rozróżnienie wprowadzone przez C.S. Lewisa: są ludzie, którzy opowiadają sprośne dowcipy, bo bawi ich absurd lud zawarta w nich gra słów i są tacy, który je opowiadają po to, by zbudowac seksualne napięcie. Ci pierwsi nie grzeszą lub grzesza w małym stopniu (zależy, kto ich słucha), ci drudzy to klasyczny przypadek osób, których towarzystwa należy unikać, jeśli ma się problem z zachowaniem czystości.
A jeśli już ten problem jest, to warto pamiętać o dwóch duchowych lekarstwach: regularnej, częstej spowiedzi (dobrze mieć stałego spowiednika) i komunii świętej (najlepiej codziennie) oraz adoracji. Spojrzenie Pana wypala z nas pragnienie używania innych i uczy dawania siebie i oczekiwania na dar z drugiej strony. To dokonuje się samo, gdzieś w głębinach serca. I naprawdę działa.
Dobrze powiedziane. Porządek musi być a czystość to właśnie porządek, gdy pokładane są wszystkie cielesne sprawy według hierarchii ducha. Lekarstwem na niezdrową nadpobudliwość, bałaganiarstwo, jest na pewno obecność bliska Boga bo w Jego towarzystwie trzeba umieć się jakoś zachować, starać się o umiar i powściągliwość, też w myśleniu. O sobie i o ludziach. Dyscyplinuje człowieka świadomość, że Bóg zna nasze myśli, nawet te, które dopiero pomyślimy więc lepiej nie myśleć o niczym czego potem mamy się wstydzić. To Bóg stale czyni nas człowiekiem. Adoracja jest zawsze spotkaniem i rozmową, myśleniem wobec Boga żyjącego w nas.
Jednak należy pamiętać, że nasz talent do robienia chaosu może być już tak zaawansowany, że musi pomóc nam ktoś, kto się na tym zna, kto pomoże uporządkować masz świat z negatywnych emocji. Ludzie pobierają się z miłości i dla miłości a miłość to nieustający wysiłek i praca. .
Wiaterku – bardzo fajne określenie „cnota vintage”.
Dziękuję 🙂 A bo stare, ale nieustannie modne, zaryzykowałabym nawet, że takie hipsterskie 😀
A odkryłam w Krakowie figurkę Dzieciątka Koletańskiego. Nie przyjrzałam się jej dokładnie, bo byłam u bernardynek wieczorem. Nie wiedziałam, że coś takiego istnieje i że Wojtyła też biegał do bernardynek na Poselskiej. To tak bez związku z tematem.
Za to lubię Kraków – ciągle można coś nowego odkrywać 🙂