Zaroiło się ostatnio w różnego rodzaju mediach od lśniącej bieli koloratek. Chociaż może nie tak ostatnio (to dłuższy proces był, to rojenie się) i niekoniecznie od koloratek (niektórzy ich właściciele wolą występować w intrygującym szyjnym negliżu). W każdym razie sporo jest medialnego kleru. I tak patrząc na jego aktywnośc doszlam do malo budującego wniosku, że jednak świeckim występowanie publiczne tego rodzaju jakby mniej szkodzi. Na duszę mniej szkodzi. W sensie, że łatwiej udaje im się ocalić dystans to tego, że inni umieszczają ich w klatce przeznaczonej dla zwierząt medialnych.
Czytam teraz autobiografię jednej z najbardziej rozpoznawalnych medialnych postaci katolickich XX w. w USA – abpa Foultona J. Sheena. Tak, tego samego, do którego miłość wyznawałam na tym blogu w zeszłym roku. Jako człowiek, którego programy gromadziły przed radioodbiornikami a potem ekranami telewizorów miliony osób, świetnie „czuł” i rozumiał te komunikatory. I taka oto przestrogę zapisuje w swoich wspomnieniach: „Radio i telewizja dawały mi wiele satysfakcji, ponieważ zapewniały mi o wiele większa możliwość głoszenia niż inna działalność. Ale one także mogą być bardzo niebezpieczne dla kapłańskiej duszy…”
Myślę, że dlatego, że pojawiając się w nich, zbyt łatwo pomylić własną popularność z przysparzaniem popularności słowu Ewangelii. W Mszy po nauczaniu następuje liturgia ofiary, która przypomina cenę i źródło mocy głoszenia. W radio, telewizji czy gazecie można spijać wyłącznie śmietankę, wyrzucając z pamięci koszt jej nabycia.
Gdyby kapłani odpowiednio się ubierali, to też by im przypominało Kogo przede wszystkim mają w tej telewizji głosić.
Bp Sheen nawet do telewizorni chodził w pełnym umundurowaniu:
http://gosc.pl/doc/791955.Telebiskup
Bp Sheen to w ogóle był gigant 🙂 Co prawda jego autobiografia jest bardzo nierówna, jeśli chodzi o jakość zapisków, ale ma miejsca,w których widac jego niesamowitą Bożą intuicję.
Co do ubierania się,to całkowicie się zgadzam. To, co mi sie podoba u tradycjonalistów, to wierność strojowi kapłańskiemu i to długiemu. Wiadomo od razu kto jest kto.
Media „uczą” powierzchowności i machinalności w działaniu. I ktoś świadomy siebie powinien się pilnować.
Tyż prowda.
Ja cenię np. księży, którzy motywują do działania, wydobywają z psychicznej beznadziei, uczą czegoś, ale np. do ks. Stryczka podchodzę z rezerwą. Wiadomo, że robi dobre rzeczy jeśli chodzi o akcję np. „Paczka”. Ale nie lubię jego felietonów w „Dzienniku Polskim”. On w ogóle jest taki nadaktywny. Nie za bardzo zgadzam się z tym co mówił o ascezie w pewnym artykule:http://www.wio.org.pl/article/1362.htm
Zwłaszcza nie podoba mi się jego dziwna dieta. Jeść albo same ziemniaki albo kapustę. Jakieś drogi krzyżowe na trzydzieści kilometrów. Wiara to jakby nie było nie performance.
Też nie przepadam 🙂
Obawiam się, że w tych wpisach przebija się pogląd, że ksiądz winien funkcjonować jedynie w przestrzeni wokołokoscielnej (budynkowej) czy zakrystii. Ksiądz moim zdaniem może pojawiać się w TV, na kajaku i czasem (jak każdy człowiek, nie rzadziej) w toalecie. Może a nawet powinien być tam gdzie są ludzie. Inna kwestia co mówią i jak to robią. Ale prezbiter to nie nadczłowiek i bywa grzeszny, jak i święty. Niezależnie od widzimisie, czy pragnień owieczek.
Pozwólcie klerowi pójść do TV, radia, czy napisać do gazety. Nie zabraniajcie mu. Kler nie winien być skazany na zamurowane plebanie, zakrystie czy rzadko otwierane kościoły. A kapłan to nie nadczlowiek, ale człowiek,bywa, że święty, ale i bywa, że grzeszny.
Popieram Hansa. Gdyby nie wywiad z pewnym OP i to jeszcze w Gazecie Wyborczej, nie trafiłabym do dominikanów 😉