Swiętość w tej rodzinie chyba była cechą genetyczną: Bronisława (norbertanka), Jacek (dominikanin), Czesław (dominikanin), Iwo (biskup – nie beatyfikowany, ale zmarł w opinii świętości). Dziś wspomnienie św. Jacka Odrowąża, jednego z dwóch kanoników przeszczepionych do Zakonu Kaznodziejskiego, którzy bardzo dobrze się w tym wówczas młodym drzewku przyjęli i wydali hojne owoce. Habity nałożył im sam św. Dominik, przy okazji najwyraźniej zarażając ich swoją pasją głoszenia wszystkim i na wszystkie sposoby.
Ciekawe, że tam, gdzie rodzili się mendykanci, na Południu Europy, dominikanie głosili raczej do wykształconych i elit, a franciszkanie zajęli się kaznodziejstwem ludowym. Na ziemiach polskich stało się na odwrót: Psy Pańskie, sprowadzone przez biskupa, zajęły się pogłębianiem powierzchownej wówczas ludowej duchowości. Franzmani, sprowadzeni przez księcia krakowskiego, w naturalny sposób pozostali raczej kaznodziejami elit, czego ślad zresztą można odnaleźć chociażby w Kazaniach Swiętokrzyskich.
Jacek i jego bracia byli bardzo mobilni – już w sześć lat po przybyciu na ziemie polskie w Zakonie jest 50 braci i jest kilka klasztorów, m.in. Wrocław, Kraków, Sandomierz, Kamień Pomorski. Jak widać, szlak wiedzie na wschód i północ. Bracia idą głosić tam, gdzie widać potrzebę rzucenia słowa i jednocześnie do tych, którzy jak gleba skalista ziarno przyjęli, ale zabrakło gleby, żeby mogło wydać plon.
To nakierowanie na prostych ludzi widać w jackowych cudach: podniesienie zbitych gradem kłosów, ożywienie jałówki, wskrzeszenie konia. Może brzmi to śmiesznie, ale te cuda ratowały prostych ludzi od śmierci i nędzy. Jacek jak pies, który zwietrzył trop, szedł tam, gdzie w ludzkich sercach wołało pragnienie. Jest w tym bardzo podobny do Dominika, może tylko nie przypomina psa z płonącą żagwią w pysku – polska odmiana charakteryzuje się większym spokojem charakteru i umiejętnością pokojowego współżycia z ludźmi; raczej owczarki i psy pociągowe. Niestety, co za tym idzie, czasem ulegające skłonności do leniwego wygrzewania się na słońcu medialno-towarzyskiego zachwytu.
Jacek jest dla mnie jednym z najbliższych świętych. Bardzo mi pomogło jego wstawiennictwo przy zakupie mieszkania, kiedy byłam o krok od utraty potrzebnej kwoty na jego zakup i od tamtego czasu często o wiele rzeczy go proszę i jeszcze częściej za wiele rzeczy dziękuję. Wierzę, że nadal się troszczy o polską prowincję OP i chce, aby bracia dzielili jego pragnienie pójścia z Ewangelią na Wschód. To ważne, zwłaszcza teraz, kiedy tamte ziemie są tak bardzo wyniszczone dziesiątkami lat komunizmu, który zniszczył przede wszystkim ludzkie serca, reszta to „tylko” efekt tej podstawowej katastrofy. I bracia tam idą, teraz zakładają klasztor we Lwowie (tak przy okazji – można ich wspomóc, tutaj są szczegóły – polecam ich Waszej hojności 😉 ), od wielu lat są w Petersburgu i Kijowie. W Polsce nadal mają bardzo dobrą „prasę”, wierni im ufają.
Swięty Jacku, uproś im gorliwość. I oby odziedziczyli po Tobie tę genetyczną skłonność do świętości…
Podobno dziś w jednym ze śląskich kościołów (gdzie też jest uroczystość ze względu na głównego patrona) namawiano do wyruszenia do Krakowa, gdzie wystarczy tylko kraty dotknąć, żeby się działy cuda 🙂
A ja zawsze będę pamiętać, że do Kamienia suchą nogą doszłam, mimo że nade mną już się prawie zarwały chmury z deszczem. Krótka interwencja i ulewa poczekała jeszcze pół godziny 🙂 A potem były pierogi (ruskie, a jakże) w pałacowej restauracji. Ech… 🙂
Oj, za mało brata Jacka wykorzystujemy, za mało…
😉
A ja do Jacusia często biegam. Tylko kratki nie zawsze się czepiam, ale zapamiętam sobie tę wskazówkę 😉
Szkoda, że u nas jakoś więcej nie mówi się o Świętym Jacku. W naszym klasztorze ten kult powinien aż kwitnąć. Pamiętam środy jackowe przez czterema laty…. specjalne Msze, kazania, śpiewanie litanii, Ave Florum, procesje do grobu. Co by szkodziło, żeby utrzymać ten zwyczaj na stałe i raz w tygodniu (no… może być raz w miesiącu), o normalnej (czyt. dostępnej dla ogółu wiernych) porze organizować coś takiego?
Teraz są tylko te Msze w środy o 9:00, ale odprawiane w wielkiej konspiracji. Po pierwsze o godzinie niedostępnej dla pracujących i uczących się. Po drugie nawet nie wszyscy niepracujący mają szansę w nich uczestniczyć, bo w ogóle się o nich nie wspomina. Pierwszy i ostatni raz usłyszałam, że będą takie Msze, od o. Gałuszki na ostatniej Mszy jackowej w grudniu 2007. Jak ktoś wtedy nie był, nie trafił przypadkiem, albo ktoś mu gdzieś nie powiedział, to nie ma zielonego pojęcia, że coś takiego ma miejsce w naszym klasztorze.
Witaj Elu – bardzo mnie niepokoi, że nieraz pojawiają się opinie np. księży na portalach /np. adonai/, którzy piszą, że Bóg zabiera życie. Ja uważam, że dla osoby wierzącej Bóg jest dawcą życia i jeśli jest wszechmocny to może to życie zabrać, ale z tego prawa nie korzysta. Jeśli daje życie czyli duszę stworzoną przez siebie przyobleczoną dzięki rodzicom w ciało to nie po to, żeby to życie fantazyjnie zabierać. Wszystkie choroby, nieszczęśliwe wypadki to nie jest dzieło Boże, ale po prostu zbiegi okoliczności wynikające z tego, że jest wolna wola człowieka i duża doza wolności w kręceniu się świata. Nie można pisać, że Bóg może zabrać życie. To znaczy można tak napisać w kontekście Jego wszechmocy, ale należy podkreślić, że z prawa do zabrania życia Bóg jako dobry nie korzysta. Skoro broni się życia poczętego, skoro jest się przeciwko eutanazji to czemu niektórzy z Boga robią sadystę? Przyznanie Bogu prawa do zabrania życia wynikające z Jego wszechmocy nie jest równoznaczne z tym, że Bóg z tego prawa korzysta. Sama kiedyś napisałaś, że Bóg NIE MA upodobania w śmierci ani w użalaniu się człowieka nad samym sobą :-).
Bóg zabiera życie, ale tylko po to, żeby dać je o wiele hojniej: nasze życie nie kończy się wraz z fizyczną smiercią. Jako chrześcijanie wierzymy, że zmartwychwstaniemy.
Pomyśl inaczej: jeśli ktoś bierze twoje życie, tzn. że ono od tego momentu jest w jego rękach. Wolisz, żeby twoje życie było w rękach ślepego przypadku czy, nie daj Boże, diabła? Fakt, że umrzemy, jest jedynym pewnikiem w naszym życiu. To pewna niezmienna. Kiedy mówimy, że Bóg zabiera życie, mówimy tak naprawdę, że to nie śmierć ma ostatnie słowo – ono należy do Boga.
To nie chodzi o negowanie istnienia śmierci. Bo po niej dla wierzących jest życie wieczne. Ale chodzi mi o to, że nie można mówić, że Bóg zabiera życie. Ktoś miał wypadek, a ktoś inny powie Bóg zabrał mu życie poprzez wypadek. Jest to dla mnie nadużycie i tyle. Bardzo źle to wpływa na psychikę ludzi i stosunek do wiary. Natomiast to, że wierzący oddają swoje życie po śmierci Bogu tu się zgodzę. I w takim sensie jego zabranie należy do Boga, ale nie w takim sensie, że Bóg sobie w niedzielne popołudnie pomyśli, że ustrzeli jakiegoś człowieka i w taki bądź inny sposób powoła do siebie np. sprawiając, że wpadnie pod samochód. Na to nie ma we mnie zgody.
Też nie podejrzewam Boga o odbieranie ludziom życia dlatego, że Mu się nudzi popołudniami 🙂 Myślę tylko, że Bóg powołuje ludzi do siebie w chwili, kiedy to jest dla tych akurat osób najlepsze. Nawet jeśli my tego nie potrafimy dostrzec.
Ja się z tym nie zgadzam, że Bóg tak działa. To BARDZO źle wpływa na psychikę ludzi i zniechęca do wiary. Generuje potworny lęk. I nie wolno tak pisać ludziom. Myślę, że Bóg daje życie człowiekowi, żeby się nim cieszył i mógł rozwijać. I w tym mu sprzyja.
Ale w końcu nasze ciało umiera. Zawsze i w każdym przypadku. Bóg nie chciał, żeby ludzie umierali – to owoc grzechu, jednak wybraliśmy grzech, więc nasze cialo umiera. Ale tylko ciało, dusze są w ręku Boga. Przyjęcie prawdy o naszej śmiertelności pomaga nam ucieszyc sie naszym życiem, chociaż proces akceptacji tej prawdy jest bolesny.
Zreszta przejście do wieczności jest przecież ostatnim etapem rozwijania życia – jest sięgnięciem po życie wieczne 🙂
Ano właśnie – miałem napisać, że u nas to dziś uroczystość (bo św. Jacek jest patronem naszej archidiecezji), ale Mishka mnie uprzedziła. Oby ten pochodzący ze Śląska święty (zwany „Lux ex Silesia”) wyprosił świętość wszystkim swoim krajanom!
A skoro mowa o Kamieniu Śląskim, to też się pochwalę! Ze specjałów tamtejszej restauracji niestety nie dane mi było korzystać, jednak kilka miesięcy temu miałem okazję mieszkać przez trzy dni we wspomnianym pałacu przy okazji udziału w warsztatach naukowych organizowanych przez mojego promotora. Ależ to człowieka podnosi na sercu: nie dość, że mieszka w pałacu, to jeszcze w miejscu urodzenia świętego! 😀
A u nas w Krakowie, to różnie:
* w Bazylice Trójcy Świętej – uroczystość (i poranne, piękne Msze przy grobie świętego)
* w Kościele Świętego Idziego i na Gródku (kościoły dominikańskie), w całym mieście i archidiecezji – święto
.