Dziś Kościół, Matka nasza, czyta ku naszemu zbudowaniu fragment z Ewangelii wg św. Jana, rozdział 15, o Chrystusie jako prawdziwym krzewie winnym. I słyszymy, że Ojciec, jako znający swą sztukę ogrodnik wycina latorośle nieprzynoszące owocu a te owocujące oczyszcza.
Aby zrozumieć tę metaforę trzeba wiedzieć, że winorośl przycina się dwukrotnie. Zasadniczo krzew winny to takie niezbyt fascynujące, powyginane, guzłowate coś. Wieloletnie, dodajmy. Co roku wypuszcza on roczne odrośle, które kwitną i owocują. Ale niektóre z nich wypuszczają jedynie liście, ale owocować nie mają zamiaru. I na wiosnę, po kwitnieniu, kiedy już zawiązuja się owoce, winogradnik przechodzi przez winnicę i wycina wszystkie gałęzie, które jedynie ciągną składniki odżywcze z krzewu, ale nie mają zawiązków. Z latorośli, które mają zawiązki, usuwa liście zasłaniające słońce, tak aby dojrzewające winogrona miały lepszy dostęp do światła. Te liście trzeba usuwać sukcesywnie, nie wszystkie ani za dużo na raz, bo dokonująca się w nich fotosynteza też jest owocom potrzebna do dojrzewania.
To piękny obraz oczyszczania i troski o coś, co podejmuje się wielkiego wysiłku. To także obraz miłości wymagającej, ale w sposób umiejętny, umiejący czekać na właściwy moment. I jest tam też delikatny odcień bólu, jaki odczuwa krzew tracąc latorośle, które chcą z niego czerpać, ale jedynie dla budowania własnej, burzliwie zielonej, wielolistnej chwały, bez dzielenia się zaczerpiętym bogactwem.
Drugie przycinanie winnicy jest już poza tą metaforą – to jesienne obcinanie latorośli przygotowujące krzewy do zimowego odpoczynku. Kiedyś myślałam, że to dobry obraz Sądu Ostatecznego, ale teraz tak nie uważam. Jesteśmy w Jezusa wszczepieni o wiele mocniej niż latorośle w krzew winny – nigdy nie zostaniemy od Niego odcięci, bo jesteśmy członkami Jego ciała. Dzięki temu wejdziemy czy nawet raczej już w jakieś mierze jesteśmy zjednoczeni z Ojcem; zaproszeni do wewnętrznej dynamiki miłości Trójcy.
PS
Muszę, muszę, bo się uduszę – nie podoba mi się uproszczenie w tłumaczeniu tej metafory w Biblii wydanej przez Edycję św. Pawła – zamiast latorośli czytamy tam o gałązkach krzewu winnego. Buntuję się, bo po pierwsze słowo latorośle jest dość dobrze znane, zwłaszcza, że do polskiego pejzażu znów wracają winnice, po drugie słowo „latorośl” zawiera w sobie człon mówiący o jej tymczasowości, rośnięciu na jedno „lato”. I to jest istotne w tej metaforze – jesteśmy tymi, którzy wyrastają w Tym, Który jest wieczny. Ten odcień wg mnie gdzieś się gubi w nowym tłumaczeniu.
Dla mnie to przycinanie pędów, które hamują duchowy rozwój człowieka i ograniczają dostęp do światła to po prostu oczyszczanie z grzechów. To łaska, której nie wszyscy chcą. Nie garną się do pielęgnacji, porządkowania życia by rodzić dobre owoce pochodzące z wnętrzności Boga pełnego życia, nie poddają się bolesnej kosmetyce odcinania od rzeczy złych w sposób radykalny. Ten zabieg upiększający człowieka jest konieczny by nie wyglądał jak kupa nieszczęścia, zarośnięty brudem świata, w którym żyje. Winnica Pana ma być odbiciem Jego dobroci, troski i obitego błogosławieństwa. Aby zachować swoje miejsce i nie stracić życia potrzebna jest nam ufna uległość by potem nie zostać odciętym od winnego krzewu, od jego życiodajnych soków. Stale odradzamy się w nim gdy trwamy w nim. Tylko wtedy mamy życie i lepiej w to uwierzyć, póki mamy na to czas. Kościół powinien być znakiem tego życia dla świata ale sam musi stale nawracać się i poddawać łasce oczyszczania by złym przykładem nie zniechęcać ludzi do Boga i do Ewangelii.