Paradoks tego powołania – zbuntować się wobec wspólnoty, aby jej służyć. Może nie tyle wobec wspólnoty wprost, co wobec przyjętych w niej norm. Eowina buntuje się przeciwko normie każącej jej, jako kobiecie, czekać na powrót wojowników. Jej istota, najbardziej wewnętrzne wnętrze, pragnie walki, nie chce czekać bezczynnie. I to ten głos okaże się pod murami Minas Tirith prawdziwym głosem jej powołania. Ziarenkiem piasku uwierającym i odbierającym komfort bezczynności. Zupełnie jak odległe, na wpółzrozumiałe wołanie, subtelna nitka woni, która pachnie jak dom.
I tylko rodzi się pytanie o tę delikatnie naszkicowaną granicę między powołaniem a szaleństwem. Szaleńcy też się buntuja i rozwalają normy. Może odpowiedź jest w owocu buntu – ten „powołaniowy” jest konstruktywny, otwiera nowe perspektywy i wprowadza życie. Lub je chroni, jak Eowina zabijająca Króla Upiorów z okrzykiem: „I’m no man” i tym samym realizująca zapowiedź wyroczni. Swoją drogą tej scenie współczesność, szczególnie spory o feminizm, dodają nowych odcieni interpretacyjnych, ale może nie będę w nie tu wchodzić.
Człowiek obdarzony takim powołaniem jak Eowina ma gorzkie życie. Sam nie wie czy to, za czym idzie, to szaleństwo czy nowe życie, posłuszeństwo swojemu powołaniu. Trzeba czekać na owoce, trzeba przyjąć odrzucenie, trzeba zmierzyć się z błędami i wypracować nowe schematy działania. Bez gwarancji sukcesu.
Eowina ostatecznie wraca do domu, do roli kobiety. Ale dochodzi tam swoją, niepowtarzalną drogą, nowym, przetartym przez siebie szlakiem.
W zasadzie mam pytanie nie na temat filmu, ale spowiedzi. Kiedyś Pani pisała o formule spowiedzi i o tym, że zanim wyzna grzechy to dziękuje za otrzymane w tym czasie łaski co ułatwia spowiedź jako wyznanie grzechów Bogu, który się troszczył o nas a my zawodząc Jego troskę, miłość gdzieś tam po kątach grzeszymy, drobniej bądź dobitniej. Przyznam się szczerze, że to pomaga, by spowiedź nie była – jak Pani napisała – wojskową musztrą czy sądem, ale poczuciem, że zawaliło się wobec tego, który kocha. Tylko jak to wygląda w praktyce? Czy po słowach „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus” można przykładowo powiedzieć „Ostatni raz u spowiedzi byłam dwa miesiące temu, pokutę zadaną odprawiałam, dziękuję za otrzymane w tym czasie Boże łaski, wszelkie wsparcie jakiego doświadczyłam obraziłam jednak Boga/miłość Boga następującymi grzechami i tu wymieniam co zrobiłam”. Czy czytałam Pani książkę o. Kozackiego i o. Prusa „Spowiedź bez końca”, a jeśli tak to czy jest warta polecenia i czy rachunki sumienia tam zawarte są przydatne? Niestety książki nie można przejrzeć w księgarniach, bo jest już niedostępna a necie nie ma fragmentów. Rachunki sumienia w internecie nie podobają mi się. Bywają infantylne albo przesadnie drobiazgowe. Przepraszam za za dużo pytań, ale tak mnie naszło.
Cieszę się, że odkryłaś piękno dziękczynnienia 🙂 Możesz zastosować taką formułę, jak tu napisałaś, najważniejsze, żeby te łaski też umiec wymienić konkretnie, ale to juz bardziej dla siebie i na początku rachunku sumienia. Ja od wielu lat mam stałego spowiednika (bynajmniej nei wypływa to z mojej głębokiej duchowości – tak mi zostało po czasie, kiedy pierwszy spowiednik wyciągał mnie z depresji), więc nie ma też jakiejś stałej formuły. Jeśli jednak spowiadasz sie u róznych księży, to taka formuła jest bardzo ok.
Książki ojców nie czytałam, jak ich znam, to jest z pewnością duchowo „pożywna”, ale co do rachunków sumienia, to trudno mi coś powiedzieć. Jeśli coś mi się nawinie z rachunków sumienia, to podrzucę – myślałam, o tym autorstwa s. Ewy Kopiec, ale to dla gimnazjalistów, więc nie wiem czy nie będzie za infantylny (choć jak znam siostrę, to z pewnością to dobra książka 🙂 ).
W książce „Spowiedź bez końca” nie ma rachunków sumienia.
Dzięki za uzupełnienie 🙂
Ja sobie zamówiłam tę książkę. Tak więc zobaczę co to jest.
Dziękuję za polecenie książki. Znając Pani wiek z biogramu chyba przy artykule na mateusz.pl to jestem od Pani starsza o dwa lata. Jeśli chodzi o świadomość otrzymanych łask to bywam ich świadoma i to dziękowanie nie byłoby tylko formułką, choć spowiedź ma niestety coś sztucznego, choćby na początku, potem jak się uspokoimy to mówimy już składniej. Nie są to łaski spektakularne, ale sam fakt, że przez ten konkretny czas między jedną spowiedzią a drugą jesteśmy zdrowi, jeśli nie przydarzyła nam się duża przykrość, jeśli otrzymujemy pomoc np. od rodziców albo jednego z nich, jeśli przetrwaliśmy coś smutnego mimo wszystko, jeśli mogliśmy sobie kupić np. fajne buty /o butach oczywiście nie informujemy spowiednika/ to to też – według mnie – są łaski. Nie tylko to o co się modlimy w ważnej sprawie. Z rachunkiem sumienia mam kłopot, bo robię go chaotycznie, nie bardzo wiem jak te grzechy pogrupować. Zresztą część i tak z nerwów zapominam. Nie mam stałego spowiednika. Nawet o tym nie myślałam. W zasadzie to dwa razy zdarzyło mi się iść pod rząd do tego samego spowiednika. I tyle.
To po pierwsze przepraszam za „tykanie” 🙂 Co do łask, to też tak to widzę – te najprostsze łaski często są najcenniejsze, bo podstawowe.
Problem z chaotycznością można rozwiązac tak, że wybierze sobiePani jakis konkretny problem i będzie nad nim pracować – nie ma obowiązku wyznawania grzechów lekkich na spowiedzi, jeśli jakichs się zapomni, trudno. Jeśli nie popełnia się grzechów ciężkich, to spoweidź służy właśnie pracy nad sobą, rozwojowi. Jeśli wiem, jakie grzechy zdarzaja mi się najczęściej, mogę nad tymi sferami w sobie pracować i te sfery jako pierwsze w sobie „ogląda” podczas rachunku sumienia. Może ta rada cos pomoże 🙂
Ależ mnie nie przeszkadza żadne tykanie. Można do mnie swobodnie mówić po imieniu. Nie mogę robić emotikonów, bo mam nieczynne niektóre klawisze po tym jak wylałam herbatę na klawiaturę, więc piszę posępnie. Rachunki robię spontaniczne. Nie spowiadam się często, ale bywa, że te „nie ciężkie grzechy” nieraz bardziej umęczą niż te ciężkie. Zresztą jak ktoś mieszka z kimś bez ślubu czyli popełnia grzech większego kalibru to albo nie chodzi do spowiedzi wcale albo rada spowiednika jest taka by zastanowić się nad przyjęciem sakramentu małżeństwa o ile nie ma przeszkód formalnych np. partner – rozwodnik po ślubie kościelnym. Wszelkie nałogi nawet jeśli są grzechem też wymagają interwencji kogoś spoza konfesjonału, choć czasem rady spowiedników mogą równie przydatne co terapeutów. Księża nieraz nie lubię, by mówić o problemach i ja nie robię tego często. Wydaje im się, że podanie kontekstu grzechu to jego usprawiedliwienie. Nie. A podanie kontekstu umożliwia danie spowiednikowi jakiejś rady. Intuicyjnie wyczuwam jak można jakiemuś problemowi zaradzić, ale intuicja sobie, a życie sobie. I nawet całkiem fajne rady spowiedników jakoś tak napotykają opór natury. Albo zdarza się tak, że wiemy jak zniwelować jakiś grzech, ale nie zawsze mamy na to wpływ sami. I owszem spowiadamy się np. ze złych emocji, ale ich źródło jeszcze zostaje i spowiedź to jest jedynie taki szybki prysznic. Odświeży, ale na krótko, choć może nawet mały moment świeżości psychicznej jest też cenny. Najdziwniejsze jest np. to, że załóżmy kogoś skrzywdziliśmy swoim zachowaniem, już nie mamy możliwości zadośćuczynić jedynie modlitwą za kogoś, idąc do spowiedzi mamy ten grzech odpuszczony, ale ten ktoś myśli on nas źle i ma do tego prawo. Grzech odpuszczony, ale poczucie winy zostaje. Też myślę, że można w spowiedzi skupić się na tym grzechu, który najbardziej uwiera. Pozdrawiam serdecznie.
Tak na szybko 🙂 Z emocji nie należy się spowiadać, bo emocje sa jak reakcja fizyczna: jeśli ktoś mnie uderzy, czuję ból – kiedy ktoś dotknie mnie słowem czy swoim czynem, moja psychika reaguje. To zdrowe, należałoby się martwić, gdyby tej reakcji nie było 🙂 Kwestia moralna pojawia się dopiero po tym, jak pojawi się reakcja emocjonalna – decyzją woli mogę ja podtrzymać (jak w „Samych swoich” – „nie ma to jak swój wróg, na własnej piersi wyhodowany” 😉 ), amogę tez zdecydować: „Ok, zdenerwował mnie, ale chcę rozwiązać tę sytuację pozytywnie”. Emocjom trzeba dac czas, wykrzyczeć się, wypłakać, wynarzekać, wybiegać w maratonie, wypocic na siłowni, cokolwiek – a potem na w miarę spokojnie podjąć decyzję co z ta sytuacją zrobić. Dobrze jest tez poszukać korzenia tej reakcji i albo wyrwać go samemu, albo oddać Bogu do wyrwania; czasem dobrze zrobić jedno i drugie.
Ale z emocji nie ma co się spowiadać, bo to jak spowiadanie się z bólu zęba 🙂
A, i poczucie winy to paskudztwo i ze zdrowymi wyrzutami sumienia ma niewiele wspólnego – ja poradziłam sobie z nimi tak, że jak się pojawiają, oddaję je Bogu i się nimi nie przejmuję. Wyrzuty sumienia prowadza do nawrócenia, spowiedzi i potem znikają. Poczucie winy jest bardzo niszczące i ma nieciekawe powiązania z próżnością i pychą, bo w bardzo wielu wypadkach jest sposobem na skupienie się na sobie 😉 W wielu wypadkach, bo tez są sytuacje, kiedy wypływa z jakiegos niezaleczonego i nieuświadomionego bólu; duchowej rany. Wtedy trzeba ją nazwac i pozwolić Bogu na jej leczenie w modlitwie i przez sakramenty.
Powodzenia w konfesjonale, ciepło pozdrawiam!
Tak , poczucie winy bywa niszczące. Może nie tyle ma powiązanie z pychą czy próżnością, bo poczucie winy, które w nas ktoś np. sztucznie wzbudza stosując tzw. szantaż emocjonalny bywa dla wrażliwych osób udręką. I trzeba być ponad to. Sam fakt zajmowania się nadmiernie sobą to raczej egocentryzm, forma acedii, że ciągle zajmujemy się własnym ego a nie czymś innym, bardziej pożytecznym. Próżność jest wtedy, kiedy domagamy się przesadnych pochwał, uznania /nie mylić tego z akceptacją i uwagą, których każdy w normalnym stopniu potrzebuje/ , kiedy dla innych chcemy być centrum świata albo kiedy bez przerwy przechwalamy się jak to robią niektórzy na facebooku /o zgrozo także mężczyźni/ . A pycha to poczucie, że jestem kimś lepszym od innych, że jestem fantastyczna/y, nieraz fałszywa skromność jest właśnie podszyta pychą i próżnością. To znaczy będziemy się krygować, że nie lubimy komplementów, przekonywać innych, że jesteśmy skromni, ale niech ktoś zwróci nam uwagę albo skrytykuje to wpadamy w furię. I wychodzi pycha. Czasem emocje podszyte są grzechem jeśli trawimy je w sobie długo. Ktoś nas skrzywdził, a my stajemy się tak zapalczywi w myślach, że spełzamy na grzechu pychy czy nienawiści do drugiego. Normalna emocja przechodzi w grzech. Emocją jest też zazdrość. Zazdrościmy innym czegoś. Boli nas, że tego nie mamy itp. I to jest taka podwójna emocja. Boli nas brak czegoś/kogoś, krępują paskudne ukłucia zazdrości i ta świadomość, że nie jest to ok. Super jest być wolnym od tego. Pozdrawiam Cię.
O, dokładnie 🙂
Odpozdrawiam! 🙂
Kasiu, świetnie to ujęłaś, to prawda, że boli brak czegoś. Problem tkwi w nas, w naszym pojmowaniu szczęścia. Bo przecież nie ma jednoznacznej definicji szczęścia.