Myślałam, że to pomyłka albo podano czas łącznie z „imprezami” towarzyszącymi typu życzenia. Ale nie. Ta liturgia naprawdę trwała trzy godziny. Imponujące, zwłaszcza, że święcono tylko jednego kapłana.
Świetnie dobrane wnętrze – barokowy, ale o klasycystycznie oszczędnym wnętrzu kościół Piotra i Pawła pięknie zgrał się z bogactwem szat i liturgii. Procesja wejścia była triumfalnym wejściem, trwającym odpowiednio długo, żeby można było to dostojeństwo poczuć. Ponieważ wierni zmieścili sie w ławkach (i nawet tam nie bylo tłoku), biskup, kapłani i asysta przechodzili w przestrzeni pozwalającej w pełni dostrzec harmonię i symetrię procesji. Dzięki temu także można było później swobodnie widzieć całość liturgii dziejącej się w prezbiterium. Czarno-purpurowa nastawa ołtarza głównego pięknie kontrastowała z bielą reszty wnętrza, dodatkowo wypełnionego słonecznym światłem.
Mszę celebrował i udzielal święceń bp Tadeusz Pieronek. W swoim kazaniu wspomniał o swoich święceniach, też sprawowanych jeszcze w rycie trydenckim. W mszy uczestniczyli także goście z Wigratzbad – rektor seminarium, w którym studiował Marek Grabowski, klerycy i ceremoniarz (tak zrozumiałam z podziękowań ks. Wojciecha), który przeprowadził wszystkich przez tę celebrę. Trzeba przyznać, że nie była ona prosta. Ale skuteczna 🙂
Była także piękna oprawa muzyczna – utwory organowe (wejście i wyjście), chorał i czterogłosowe, bardzo rozbudowane, części stałe. Nie spotkałam się z tym jeszcze, ale tym razem „Sanctus” był podzielony na dwie części: pierwsza z nich, do końca pierwszego „Hosanna” był zaśpiewana przed Przeistoczeniem, druga od „Benedictus” po.
Słuchałam tej mszy i znów towarzyszyło mi poczucie, że wiele elementów, które dotychczas były dla mnie do końca logiczne w liturgii, znów wskakuje na swoje miejsce. Chociażby sam wygląd ołtarza głównego, który dopiero kiedy na jego stopniach zasiadł biskup z asystą, stał się zrozumiały. I wspaniałe poczucie, że nic nie muszę robić, wystarczy, że tam jestem i słucham. Muszę jednak też przyznać, że gdyby nie przygotowane dla wiernych prowizoryczne mszaliki i moja szczątkowa znajomość łaciny, byłoby ciężko wejść w tę liturgię. Mszalik zwinęłam do domu w ramach przeprowadzenia domowej mistagogii.
W każdym razie mamyw Kościele kolejnego kapłana. I niech mu Pan błogosławi i go zachowa. Na pewno jest potrzebny.
Piękne zatem odbyło się Widowisko w Krakowie, dla rozmiłowanych w historii i wysublimowanych w gustach…
Trzeba się zdecydować – albo liturgia jest „dla B.”/ udziałem w działaniu B. (a wtedy pytanie, skąd się wzięła – głównie jej forma), albo „dla ludzi”/ działaniem ludzkim w stronę B. (a wtedy trzeba ją otworzyć na inne pasje niż dość ograniczony horyzont historyczny, o ile są szczere i pełne zrozumienia dla tego, w „czym” się bierze udział). Zdecydować w prostych słowach, bez ogródek teologicznych.
Tyle, że – mam wrażenie – w Kościele chodzi przede wszystkim o kościół, i to instytucjonalny, rzymski. Fundamentalny argument: trwa już dwa tysiące. Fundamentalne pytanie – czy chodzi o to, by trwał następne dwadzieścia tysięcy lat, a choćby i dwieście, bez zmian?…
W rycie trydenckim też zachodziły zmiany, liturgia ewoluuje – to naturalne. Z tego, co zauważyłam, to jeden z istotniejszych zarzutów tradycjonalistów wobec NOMu to ten, że „nowa” msza powstała przy biurku, bez długiego procesu powolnych przemian. Z tym, że jeśli NOM jest starannie i ze zrozumieniem sprawowany, jak np. często u OP, to widać powiązanie z msza trydencką. Co prawda nie wiadomo na początek skąd się pewne elementy w NOMie wzięły, ale kilka mszy w rycie nadzwyczajnym, najlepiej z mszalikiem w ręku, i wszytko staje się jasne. W miarę 🙂
Tym, co mnie pociąga w tridentinie, poza ożywianiem tego, wydawało się już tylko historyczne, jest jasność granic. Ksiądz to ksiądz, ministrant – ministrant, wierny – wierny. Każdy ma swoje miejsce i wypełniając je w sposób doskonały, dąży do zbawienia. To daje poczucie bezpieczeństwa.
Ale odpowiedzi na pytanie unikasz 🙂
Ja te swoje pytania zadaję z pewnym zaostrzeniem, stając po stronie tych, dla których „to” w ogóle przestaje być jakikolwiek problem – taki, czy inny, niezrozumiały ryt, który można przyjąć (jak dmuchanie świeczek na torcie) lub odrzucić (a właściwie pominąć) bez szczególnych konsekwencji…
Mimo ostrożności, nie rozumiem, dlaczego zmiany miałyby zachodzić powoli, skoro świat przyspieszył na skalę nieporównywalną w dziejach (media, globalizacja, genetyka, itd.). Czy chodzi o to, by ludzie wciąż używali takich niezbyt dla siebie zrozumiałych słów, jak modlitewne „żywota” np.? I nie chodzi przecież o „dostosowanie się” do świata, ale zrozumiałość po prostu – choćby tego, czym liturgia jest (na początek).
Ale lato jest, więc już luzuję i pozdrawiam znad powoli rozkwitających tu jaśminów 🙂
Dlatego, że pomimo przyśpieszenia zmian w świecie, ludzka psychika nie chce zmieniac się tak szybko. I może dlatego duszpasterstwa tradycyjne maja takie powodzenie i przyciągają młodych ludzi. Może też dlatego tak wielu młodych na Zachodzie przechodzi na islam oraz dryfuje w stronę konserwatyzmu? Bo są zmeczeni tempem zmian? Nie wiem. Wiem za to, że potrzebujemy takiej sfery, w której zmiany są powolne, dzięki czemu przestrzeń ta pozostaje domowa, zaciszna i bezpieczna.
A Kościół będzie trwał, zmieniając się powoli – jak zawsze 🙂
Jednak muszę dopowiedzieć – na Twe gładkie słowa (nie wiem, co znaczy „przyciągają młodych ludzi” lub „wielu” – to jakieś życzeniowe opisy świata; gdyby nawet – choć to nie jest prawda – tłumy ludzi ciągnęło do religii z powodów estetycznych/psychicznych, to niezbyt to dobra chyba motywacja).
Tu nie chodzi o jakieś abstrakcyjne „zmiany”, ale ich rezultaty. Globalizacja i media owocują m.in. wielokulturowością, która z kolei u wielu ludzi prowadzi do relatywizacji wartości własnej kultury (w tym chrześcijaństwa); media to także bardzo szybka zmiana języka i wymieszanie odseparowanych dotąd sposobów myślenia (form symbolicznych), skutkująca podważeniem ich siły; nauka otwiera zupełnie nowe pytania o status człowieka. Itd.
Nie chodzi o dostrajanie się do tempa, ale odpowiedź na mnóstwo nowych pytań, sytuacji. O prawdziwą misję (Ite missa est…), o rozesłanie, posłanie, odprawę, nie zaś trwanie w wieczerniku z lęku przed światem.
Nie życzeniowe – średnia wieku na święceniach oscylowała wokół 35 lat, nie wliczając dzieci w średnią. Oznacza to, że ci ludzie zostali tradycjonalistami nie dlatego, że pamietali tridentinę, ale dlatego, że się nią zachwycili.
Co do wielokulturowości – Rzeczpospolita Obojga Narodów była wielokulturowa, a jakoś nie powodowało to rozmycia czy relatywizacji – wprost przeciwnie: ludzie wyraźniej widzieli swoje granice, bo w społeczności byli ci odmienni, często wiele odmiennych grup. Rozmycie próbowano wprowadzić w koncepcji współczesnej, ale pomimo polityki rządów w takich krajach jak Niemcy czy Francja nie ma rozmycia, tylko coraz wyraźniejsze grupy etniczne/religijne. Po pewnym czasie informacyjno-symbolicznego chaosu rodzi się potrzeba uporządkowania, określenia. I wtedy zaczyna się powrót do form społecznych, które są już znane, czasem nawet w bardziej radykalnej formie.
Co do ewangelizacji: można ewangelizowac różnie, ludzie też mają różne potrzeby. Są tacy, którzy wolą tridentinę od grup ewangelizacyjnych. I jestem za tym, żeby im możliwość przyjęcia i sprawowania tej formy kultu zostawić.
Ja niczego nikomu nie chcę zabierać, tylko pytam – wbrew pozorom: bez pychy – dokąd zmierzamy? Jaki jest sens przybywania na mszę i wychodzenia z niej? Powtarzam: czy kościół jest po to, żeby trwać? Wydaje się, że niezależnie od wielości wspólnot, trzeba nam uzgodnić wspólną odpowiedź – tymczasem dziś bywa tak, że tradsi, dominikanie, oazy, Odnowa, zwyczajna parafia – to jakby inne kościoły, fundamentalnie inne interpretacje Credo i Nauczania.
Nie ciągnę już dalej, ale miło było pogawędzić :)Pozdrawiam.
Myślę, że w większości wypadków zmierzamy w tym samym kierunku, tylko jedni idą asfaltem, a inni uprawiają wspinaczkę skałkową. Nie spotykam się z jakimiś fundamentalnie odmiennymi interpretacjami Credo i nauczania, ale też nie mam oglądu całości.
Z tobą zawsze miło pogawędzić 🙂
kilka zdjęć z tej uroczystość można zobaczyć na stronie http://www.te-igitur.blogspot.com/
dzięki za galerię 🙂
Widze tu jakąś dyskusję o wiekopomnym charakterze. Może się odważę zabrać głos i w niej. Jednak teraz dodam od siebie, że słyszałem, że najlepiej w liturgię, również właśnie w opisanym rycie zwyczajnym, wchodzi się właśnie bez mszalików.
Psztyk w inteligencki nos? 🙂
A to zależy od tego, kto wchodzi, kochany. Dla mnie mszalik był potrzebny, nie umiem włączyć się w coś, czego nei rozumiem 🙂
Szkoda, że dziś nie ma takiej Uczty Eucharystycznej, która celebrowana była na samym początku. Po co uprawiać wspinaczkę czy łazić po asfalcie jak można iść drogą podobną do tej prowadzącą do Emaus dwa tysiące lat temu? Niedługo zostaną tylko światłowody dla wirtualnych chrześcijan śmigających po cyberprzestrzeni z prędkością światła.