A Bohjan powiedział…

pod poprzednią notką to, co powiedział: że trzeba umieć przyjąć niedoskonałość drugiego. I dlatego pomyślałam, że warto napisać szerzej, o co mi chodziło w poprzednim wpisie. Kontekst dać, znaczy się.

Otóż.

Miłość oblubieńcza jest najdoskonalszą formą miłości, a o oblubieńczej właśnie pisałam. Zanim dwie osoby podejmą decyzję, że się sobie nawzajem dają i to w możliwie najdoskonalszy sposób, a więc wyłącznie i dożywotnio, ich wzajemna relacja przechodzi przez kilka stadiów: miłości upodobania (coś mnie w kimś pociąga), miłości pożądliwej (pragnę dla siebie dobra, które jest w drugim), miłości życzliwości (pragnę dobra dla drugiego). Tak w swojej analizie metafizycznej miłości pisze Karol Wojtyła i zgadzam się z tym opisem. Istnienie wcześniejszych stadiów oznacza, że wybór drugiego już się dokonał: miłość oblubieńcza polega na tym, że podejmuję decyzję, że chcę siebie, właśnie jako to największe (bo osobowe) dobro dać. Także przyjąć tę drugą osobę; to co ona chce mi ofiarować, ale pragnienie daru jest pierwsze, bo „miłość nie szuka siebie”, jako rzecze Klasyk.

A to, co pisałam o własnym wzrastaniu, jest dla mnie wyzwaniem już w tym punkcie, kiedy obie strony podjęły decyzję, że obdarowują się nawzajem. Czasem tak jest, że decyzja zostaje podjęta, dar udzielony, po czym obie strony sobie odpuszczają rozwój. I potem jest wielkie zdziwienie, kiedy wzajemne życie przestaje smakować. Trudno, żeby smakowało, jeśli przyjęło się zasadę: „Jaką/iego mnie wzięłaś/ąłeś, taką/iego mnie masz”, a tym czasem warunki się zmieniają, życie przynosi wciąż nowe sytuacje i trzeba się z nimi mierzyć. Zresztą miłość oblubieńcza zakłada bycie twórczym, właśnie w imię tego, że polega na pragnieniu dobra; największego możliwego dobra dla drugiej osoby. Z rozmysłem nie określam na czym to dobro ma polegać – to trzeba codziennie rozpoznawać, ale w chwili, kiedy nakierowania na dobro zaczyna brakować – miłość powoli zaczyna umierać.

Bo ona jest właśnie nakierowaniem na dobro.

Kwestia rozpadu związku to wtedy tylko kwestia czasu i tego, na ile małżonkowie wzięli kredyt na mieszkanie.

14 myśli nt. „A Bohjan powiedział…

  1. …[Miłość] przechodzi przez kilka stadiów: miłości upodobania (coś mnie w kimś pociąga), miłości pożądliwej (pragnę dla siebie dobra, które jest w drugim), miłości życzliwości (pragnę dobra dla drugiego).

    I to jest kwintesencja miłości dwojga. Nic dodać, nic ująć.

    • WOjtyła dorzucił jeszcze oddanie siebie 🙂 Ale trzeba przyznać, że jego połączenie tomizmu, fenomenologii i doświadczenia duszpasterskiego dało świetne efekty.

  2. A czy nie bywa czasem tak, ze te trzy etapy jakoś sie przewijają przez całe zycie we dwoje i nawet jak już „wlezie się” i duchowo i fizycznie i psychicznie i jak tam jeszcze, na szczyt trzeciego etapu to i tak co pewien czas człowiek spada niżej?
    I tego dobra dla siebie pragnie?…

  3. Nie polemizuję co do istoty – tylko tej istoty szukam.

    Cóż nią jest – czystość, od której wychodzisz, czy Miłość?

    Czy Miłość to nade wszystko pragnienie Dobra? Czegóż miałbym pragnąć i co dać Umiłowanemu B., czego by nie miał? Czego chcieć mógłbym dla Oblubienicy – czyżby jej czego brakowało (mnie?!)? Istnieje niebezpieczeństwo, że miłość okaże się w końcu wymianą dóbr – ktoś mnie pociąga, pożądam go, wreszcie sam chcę mu coś dać; czyżby coś za coś – i tak przez całe życie, byle po równo? Czy takie myślenie o Miłości jest biblijne? Być może Miłość jest przed Dobrem (nie poza), Czymś Więcej i Więcej niż Czymś…

    Skąd w Miłości aż takie skupienie na sobie, na tym, co mogę zrobić, na dążeniu do doskonałości, na darze z siebie, który mogę (?) dać – nic lepszego nie spotka mej Oblubienicy ode mnie? Poza tym, podzielam wątpliwości b-m, zwłaszcza spod poprzedniego postu.

    Do pomyślenia zostawiam, dlaczego w słowach przysięgi małżeńskiej nie mówi się „daję, przyjmuję”, tylko „biorę sobie Ciebie za…”

    • Jeśli miłośc nie jest pragnieniem dobra, to czym?
      I czy gdzieś napisałam, że to dawanie ma być po równo? Można dać także komuś, kto niczego nie potrzebuje – Bóg jest doskonały, niczego Mu do szcęścia nie trzeba, a jednak sprawia Mu radość zjednoczenie z nami. To jest właśnie tajemnica miłości, zawsze otwartej na drugiego, zwłaszcza jeśli sama niczego nie potrzebuje.
      A między nami, ludźmi – potrzebujemy siebie nawzajem. Tak ten świat wygląda. Możesz temu przeczyć, idealizowac relacje, czekac na cud. Co do mnie, to nie lubię kopać się z koniem 🙂
      I powiedz mi co złego jest w tym, że pragnę być jak najwspanialszym darem dla kogoś/Kogoś kogo kocham? To nie jest skupienie na sobie, właśnie to mnie uderzyło i mi się spodobało w tej koncepcji: ona mnie nie skupia na mnie, ale na Ukochanym, bo żeby wiedzieć, co jest dla Niego dobrem, muszę być na Nim skupiona! 😀 Potrzebuję Go słuchać i być przy Nim. To jest piękne 🙂
      Co do przysięgi małżeńskiej: „biorę sobie” to tyle co „uznaję ciebie” odpowiednio: za męża/żonę. Nie „biorę” w sensie: ha, teraz juz cię mam, gagatku! W wersji wzorcowej (tak na marginesie), czyli po łacinie, jest tam „accipio”, które ma dodatkowy sens: słuchać czegoś, uczyć się czegoś – fajny odcień znaczeniowy. Tak myślę. (Dzięki za zmuszenie mnie do znalezienia łącińskiej wersji przysięgi małżeńskiej! Jak zwykle inspirujesz 😀 )

      • Powtarzam, że nie wchodzę w polemikę 🙂

        Co do „brania”, wciąż otwarte pole namysłu: akceptacja (tj. właśnie accipio) – we wszystkich możliwych odcieniach znaczeniowych; branie odpowiedzialności za kogoś, branie na siebie winy, „Bierzcie i jedzcie”… Jeszcze całkiem sporo możliwości, naprawdę 🙂

        Natomiast w miejsce mojej gadaniny o Miłości lepszy wspomniany Klasyk, którego warto nauczyć się na pamięć i medytować, z otwartością na Komunię (może to coś innego niż wymiana, wzajemna potrzeba?… – niczego nie negując)

        Na dobranoc wklejam, do pomyślenia, Miłosza (uczcijmy i tutaj jego rok 🙂 ):

        „Czesław Miłosz

        ESSE

        Przyglądałem się tej twarzy w osłupieniu. Przebiegały światła stacji metra, nie zauważałem ich. Co można zrobić, jeżeli wzrok nie ma siły absolutnej, tak, żeby wciągał przedmioty z zachłyśnięciem się szybkości, zostawiając za sobą już tylko pustkę formy idealnej, znak, niby hieroglif, który uproszczono z rysunku zwierzęcia czy ptaka? Lekko zadarty nos, wysokie czoło z gładko zaczesanymi włosami, linia podbródka – ale dlaczego wzrok nie ma siły absolutnej? – i w różowawej bieli wycięte otwory, w których ciemna błyszcząca lawa. Wchłonąć tę twarz, ale równocześnie mieć ją na tle wszystkich gałęzi wiosennych, murów, fal, w płaczu, w śmiechu, w cofnięciu jej o piętnaście lat, w posunięciu naprzód o trzydzieści lat. Mieć. To nawet nie pożądanie. Jak motyl, ryba, łodyga rośliny, tylko rzecz bardziej tajemnicza. Na to mi przyszło, że po tylu próbach nazwania świata umiem już tylko powtarzać w kółko najwyższe, jedyne wyznanie, poza które żadna moc nie może sięgnąć: ja jestem – ona jest. Krzyczcie, dmijcie w trąby, utwórzcie tysiączne pochody, skaczcie, rozdzierajcie sobie ubrania, powtarzając to jedno: jest! I po co zapisano stronice, tony, katedry stronic, jeżeli bełkocę, jakbym był pierwszym, który wyłonił się z iłu na brzegach oceanu? Na co zdały się cywilizacje Słońca, czerwony pył rozpadających się miast, zbroje i motory w pyle pustyń, jeżeli nie dodały nic do tego dźwięku: jest?

        Wysiadła na Raspail. Zostałem z ogromem rzeczy istniejących. Gąbka, która cierpi, bo nie może napełnić się wodą, rzeka, która cierpi, bo odbicia obłoków i drzew nie są obłokami i drzewami.”

  4. Miłość oblubieńcza, to wszystkie te elementy przeplatające się między sobą. Wszystkie są piękne, to kwiaty jednego bukietu, który sobie nawzajem ofiarują On i Ona…

  5. Ot, kilka mysli – niepowiązanych – o miłości, takich ad hoc, przed śniadaniem, na kanwie już tu wyartykułowanych::

    – mówimy o byciu z Bogiem, o takim tylko (a może aż?) JESTEM, nie działam, nie czynię w tym czasie żadnego dobra, tylko jestem…, otwarta jak drzwi od stodoły. To takie bliskie mi porównanie, bo mieszkam na wsi..
    Piszesz Elu, że miłość to być zawsze otwartym na drugiego. Myslę, ze czasem te „drzwi” trzeba zamknąć, by drugi nauczył się do nich pukać i próbował sam je delikatnie otwierać, gdy taka potrzeba lub konieczność…
    – Całe życie uczymy się i siebie i drugiego i uczymy się co jest dla niego dobre, bo ten drugi, jak ja, zmienia się w swoich potrzebach, upodobaniach…
    – Być skupionym na ukochanym/Ukochanym… – bywa,że skupiam się na ukochanym, bywa, że razem skupiamy się na Ukochanym (Bogu!), ale bywa tez, ze skupiam się na ukochanych dzieciach, innych bliskich mi ludziach, Polsce, świecie…jak w tej piosence: Bywaj dziewczę zdrowe, Ojczyzna mnie woła (to casus mojego męża)…Na ile akceptujemy te swoje zaangażowania poza rodzinne? Jak rozumiemy swoją odpowiedzialność za drugiego? Jak w małżeństwie rozkłada się odpowiedzialność za drugiego i za siebie? Pytam, bo był czas, ze mój mąż czuł się (i był) tak odpowiedzialny za mnie, ze nie starczało już miejsca i dechu na moja odpowiedzialność za siebie, cokolwiek inaczej rozumianą…
    – Dawać siebie w pełni w darze to ufać drugiemu bezgranicznie – oto daję siebie, a ty rób ze mną co chcesz najlepszego, kształtuj mnie, a ja Ciebie…No nie wiem, zaufanie moje tylko do Boga jest 100 albo i więcej procentowe. Każdy człowiek ma takie przestrzenie, większe lub mniejsze, czasem są to rzadko odkurzane zakamarki, które należą tylko do niego i które zna jedynie Bóg a kazde zaufanie, sądzę (oprócz tego do Boga) ma swoje subiektywne granice.
    ***
    Żeby nie było to rozważanie tylko na sucho, pragnę dodać, że w tym roku minie nam 42 lata razem. Nie wymieniłabym go (tzn tego mojego męża – nie lubie określenia oblubieniec, miłośc oblubieńcza) na żaden inny egzemplarz. Uważam, ze wciąż się poznajemy, zaskakujemy i uczymy akceptować…

    • Gratuluję pięknej rocznicy 😉
      I zgadzam się z tym, co piszesz. Otwartość na innego czasem może oznaczać właśnie konieczność zamknięcia – brzmi to paradoksalnie, ale jesteśmy ludźmi, co oznacza, że jesteśmy słabi i czasem w obronie samego siebie trzeba zamknąć drzwi. Albo w trosce o drugiego, żeby mógł stac się odpowiedzialny/wolny.

  6. b-m, chylę czoła i chciałabym Cię poznać osobiście. Jesteś niezwykłą osobą. Masz w sobie mądrość, delikatność i mnóstwo kobiecości. Tak Cię postrzegam. Pozdrowienia najserdeczniejsze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s