Tym razem w Poznaniu było o czystości. A żeby zrozumieć czemu warto żyć w czystości, trzeba zrozumieć czym jest miłość, zwłaszcza ta, której wyrazem ma być współżycie.
Tak się nad tym zastanawialiśmy, rozmawialiśmy, ale oświeciło mnie dopiero dziś między Trzebinią a Krzeszowicami (dla niebywających na trasie PKP Poznań-Kraków: pod koniec prawie 8-godzinnej podróży 🙂 ). Oświeciło mnie, że skoro miłość jest pragnieniem dobra, a miłość oblubieńcza jest stawaniem się darem dla drugiego, to w imię tej miłości mam dążyć do doskonałości. Nie po to, żeby stanowić perfekcyjny egzemplarz gatunku homo sapiens baptizathus, ale żeby drugi człowiek/Bóg otrzymał ode mnie największe dobro, na jakie mnie stać! Bo skoro miłość to pragnienie dobra, największego możliwego dobra dla drugiej osoby, a w miłości oblubieńczej tym dawanym dobrem jest się samemu, to w imię miłości do drugiego mam stawać się dobra. Żeby to dobro takie możliwie największe i piękne było. Żeby obdarowany się miał czym cieszyć.
Niby banał, a tyle radości mi ta ideja sprawiła 🙂
No widzisz! Musisz częściej jeździć ;D
A tak serio, to niby proste a nie proste. Niech sam Bóg ma w opiece tych, którzy to objaśniają, nie powodując jednocześnie zaciemnienia!
W tym miesiącu pojade jeszcze raz, więc szansa na myślenie jak najbardziej będzie 😀 Dzięki za wezwanie nad mną Bożej opieki – przyda się z pewnością. Właśnie, żeby nie zaciemniać. Zwłaszcza, że Wojtyła/JPII wcale łatwo nie pisał.
Być może największym darem, jaki można dać drugiemu jest przyjąć jego nie-czystość wszelką, jego dar niedoskonały z całej jego biedy. Nawet nie przyjąć, a wziąć. Miłość jest Najważniejsza.
Nie do końca rozumiem, co rozumiesz przez wziąć (dla mnie nei ma w tym słowie aspektu wzajemności, jest kojarzy mi się raczej z zabraniem niż darem), przyjąć na pewno. Ale to jest jakby drugi aspekt, od drugiej strony patrzenia na tę relację. W moich przemyśleniach w pociągu chodziło mi o moje zaangażowanie i stosunek do dobra.
Tak. To jest piękne. Wziąć drugiego, przytulić i ukochać go z całą jego biedą. Dać siebie drugiemu z pokorą połamanego wędrowca. Można i trzeba się starać donieść ten dar w całości,lecz nie zawsze to się udaje…
Ujmująca historyjka o Prosiaczku, który niósł Kłapouchemu prezent na urodziny- balonik, ale się potknął, przewrócił i „pękł” go. A Kłapouchy z namaszczeniem wziął resztki balonika i włożył do baryłki po miodzie… I szczerze się ucieszył, że balonik się tam mieści. To się nazywa miłość. 🙂
Ech, Agnieszka…
Będę musiał na starość przeczytać Puchatka, skoro to taka mądra książka 🙂
To co pisze bohjan rozumiem w ten sposób, ze daję współmałżonkowi swoją akceptację jego „bycia sobą”, nawet, czy zwłaszcza, gdy tego „sobą” nie rozumiem. I na tym także polega zaufanie…
Bo bywa czasem tak, ze chcę dać drugiemu coś, co według mnie jest najwartościowsze dla niego, a jego myslenie o sobie jest zupełnie inne…
***
i jeszcze cos przyszło mi do głowy: a mianowicie, że w małżeństwie oprócz JA i TY istnieje, tworzy się taka wartośc jak MY, w której juz te dary nasze wspólne są nieźle wymieszane. Małżeństwo to nie są tylko dwie części pomarańczy, nawet bardzo krzywo ukrojonej, ale jeszcze te kawałki co to z krojenia zostały obok. A może to nie pomarańczka ale jakaś krzyżówka pomarańczy z grejfrutem? Wyrasta z tego jakieś coś nowego ale wiele elementów tylko pomarańczy i tylko grejfruta zostaje…
***
Czy mogę podarować coś, także z siebie (czy całą siebie?) nieświadomie? czy inaczej – na wyrost? w ciemno? Także te moje „kawałki”, „przestrzenie czy tereny własne, osobiste”, co to tylko Bóg ma do nich dostęp, których często sama nie znam?
Bohjan, dobre książki dla dzieci mają w sobie mnóstwo mądrości, prawda? 🙂 A my przecież mamy się stawać jak dzieci… Pozdrawiam serdecznie
Tak mi przyszło na myśl,że stosunkowo łatwo jest mówić o miłości, jaka ona ma być, a tak trudno ją praktykować.
Niby banał, ale na nowo odkryty daje wiele radości…
😀