Eucharystia czy multitasking – wybór należy do ciebie

Pierwsze słowo rozumieją wszyscy, drugie oznacza wykonywanie wielu czynności w jednym momencie i związane jest często z korzystaniem z nowych mediów, np. odrabianie pracy domowej równolegle z gadaniem z kimś na fejsie i słuchaniem najnowszej płyty najnowszej gwiazdy.

I po tym krótkim słownikowym wstępie rzecz właściwa. Otóż amerykańscy naukowcy, a precyzyjniej Madeline Varno z Rochester Institute of Technology, przebadała studentów college’u pod kątem tego, jak korzystanie z tzw. nowych mediów wpływa na ich nawyki jedzeniowe. Dokładnie chodzi o stosunek do posiłków, źródło recept i porad kulinarnych. O ile pytanie o przepisy na forach czy wrzucanie na fejsa rozpaczliwego „help!”, kiedy opada im suflet, niewiele się różni od wołania na odsiecz mamy czy babci, to zmiana sposobu spożywania potraw niesie w sobie, przynajmniej z liturgicznego punktu widzenia, pewien zonk.

Ale oddajmy głos pani Varno: „W przeciwieństwie do swoich rodziców i dziadków studenci college’u nie postrzegają posiłków jako centralnej aktywności dla nich samych lub przez nich wykonywanej, czy to dla poprawienia sobie nastroju, czy aby wejść z innymi w komunikację. Tak naprawdę żaden z respondentów nie potwierdził posiadania kuchennego stołu (…) Jedzenie jest obecnie jedną z czynności wykonywanych w tym samym momencie, co korzystanie ze smartfona, surfowanie w necie, korzystanie z fecebooka i odrabianie pracy domowej”.

Istotne jest tu zmiana spojrzenia na posiłek: przestał on być doświadczeniem realnej wspólnoty, przypomina bardziej uzupełnianie paliwa. Nie ma miejsca na spotkanie, rozmowę z kimś, kogo nie mogę w ciągu sekundy wywalić z czatu. Relacje przypominają ślizganie się po jednolicie wyszlifowaniej powierzchni i jeśli tylko napotykamy niewyszlifowane miejsce, podnosimy się i przenosimy tam, gdzie będziemy mogli ślizgać się dalej. Pytanie brzmi: to tymczasowe czy trwałe zniekształcenie rzeczywistości? Jeśli trwałe, to chrześcijaństwo ma problem.

Wiąże się (ten problem) z faktem, że centrum przeżywania naszej wiary jest uczta. Powiązana ściśle i nierozerwalnie z ofiarą, ale uczta: dziękczynna, wspólnotowa, służąca komunikowaniu siebie i tworzeniu komunii. I to niekoniecznie z najmilszymi dla nas ludźmi – ze wszystkimi, których Pan sobie upodobał, a On ma, khem, specyficzny gust (i Bogu dzięki 🙂 ). W chrześcijaństwie, jak i w wielu innych religiach, bardzo ważnym aspektem jest też zdolność do skupienia się, wsłuchania i (co specyficznie chrześcijańskie) bycia darem dla. Niestety, nie ma ślizgania – jest dość mozolna wspinaczka, dająca mnóstwo stysfakcji, ale kosztująca też sporo wysiłku.

Pytanie, które się we mnie zrodziło po lekturze tego newsa, brzmi: czy da się pogodzić nawykowy multitasking z chrześcijaństwem? czy w  ogóle należy je godzić? Oraz:  jak mówić pokoleniu „bez kuchennego stołu” o znaczeniu Eucharystii? Brak im podstawowego doświadczenia: głodu, radości z pożywienia i dzielenia tej radości. I doświadczenia rodzącej się przez to przy stole wspólnoty, radości bycia razem i poczucia, że się realnie przynależy do jakiejś jedności.

Realnie, zaznaczam, bo jak dalej mówi pani Varno: „To nie znaczy, że studenci są mniej uspołecznieni; w rzeczywistości mają kontakty z większą ilością osób, niż gdyby siedzieli w pokoju stołowym, ale metoda socjalizacji zdecydowanie przeniosła się teraz do nowych mediów”. Tyle, że psychologowie mówią wyraźnie i od dawna, że efektywnie w jednym momencie człowiek jest w stanie wejść w kontakt jedynie z ok. 20 osób. Powyżej zaczyna się tłum. Kontakt ze wszystkimi i z nikim, myślenie niby samodzielne, ale tak naprawdę stadne. Gubią się osobowości, zaczyna ludzka magma.

Lubię fejsa, ale od dziś posiłki będę jadać z daleka od monitora. Będzie miejsce na poczucie smaku i znalezienie wdzięczności za to, że mam co jeść.

15 myśli nt. „Eucharystia czy multitasking – wybór należy do ciebie

  1. Dlatego ja w pracy jem posiłki z ludźmi w kuchni. Co prawda, nie zawsze rozumiem, o czym gadają programiści, ale przynajmniej odrywam się od kompa i mam naokoło jakieś inne istoty ludzkie. Nie zawsze komunikatywne, ale jednak ludzkie 😀 Podobno wspólne jedzenie sprzyja tworzeniu się więzi, więc nadzieja jest 😉

  2. ha !
    bo radością jest jedzenie z kimś. takie posiłek ma podwójny smaczek. Ja tam się cieszę, że na fejsie nie ma opcji: „Katarzyna XY wypiła właśnie kawę z Janem XZ. Twoi znajomi czekają – i Ty wypij z nimi kawę!”

  3. W rodzinie z dziećmi stół jest bodaj najwazniejszym elementem w domu. Taki duzy stół, przy którym powinno sie jesć przynajmniej jeden wspólny posiłek, a poza tym robić przy nim przerózne robótki: cerowanie, pisanie, czytanie itp. Przy naszym stole w kuchni odbywały sie ogromne dyskusje z dziećmi, bywało, ze i kłótnie…Mimo, ze był duzy, okragły stół w pokoju, wolelismy zawsze w kuchni, może to ja wolałam, a inni sie dostosowali, bo w tej kuchni spedzałam mnóstwo czasu przygotowując posiłki, prasując itp. A i telewizor u nas stoi w kuchni na lodówce – rzadko zreszta zapalany. Ale jesli coś waznego – ogladalismy razem….
    Dzieci poza tym uczą sie tzw. kultury stołu. No bo jak przyjmować gości? takich starszych? na przykład ciocię z zasadami? Kazać jej przycupnąć sobie na brzegu łózka? Albo jak urzadzać świeta rodzinne? Z tym sie człowiek nie rodzi, niestety…
    Pamietam, z pewnego wywiadu telewizyjnego, słowa jednego bezdomnego, który przezywał Wigilię zaproszony do stołu u sióstr jakichś – pytany o wrażenia, powiedział, ze najbardziej cieszył go biały obrus na stole, pamietał taki własnie jeszcze ze swego dzieciństwa…
    I pamietam tez rekolekcje ze śp. księdzem Tadeuszem Fedorowiczem z Lasek, które poświecone były m.in. stołowi w domu i jego roli w tworzącej się wspólnocie rodzinnej.
    Ech, czasy…

    • I kto by pomyślał, że zwykły mebel może mieć tak wielkie znaczenie 🙂 W „Jeżycjadzie” też stół kuchenny odgrywa zawsze bardzo ważną role. Ot, tak mi się jakoś przypomniało.

  4. Ciekawa jestem ile osób zapytanych z czym kojarzy im się ołtarz odpowiedziałoby, że ze stołem. Łatwiej pewnie o takie skojarzenie ludziom uczestniczacym w Eucharystii w małej grupie zebranej naprawdę wokół ołtarza – stołu. Naogół jesteśmy rozproszeni w dużych kościołach, daleko od ołtarza, który często zasłonięty jest świecami, kwiatami…i prawie go nie widać wobec bogactw i ozdób dookoła.

    • Myślę, że to objaw szerszego problemu: w Kościele prawie nikt nie zajmuje się mistagogią i tłumaczeniem liturgii. Sporo robi Ośrodek Liturgiczny OP w Krk, ale to wciąż za mało, bo tak naprawde powinni to robic księża z ambony. Tyle, że u nas sami bibliści i moraliści, liturgistów jak na lekarstwo 😦

      • Jak wytłumaczyć współczesnemu człowiekowi, że to zaproszenie na ucztę, kiedy stoi w kolejce i przyjmuje Ciało Pana, jak w barze Fast food; i kiedy próbuje uklęknąć, to przed sobą ma cudze pośladki.

        Kiedy byłam na mszy w rycie klasycznym najbardziej ucieszył mnie ten świeży biały obrus na balaskach. No słowo daję, czułam to, co ów bezdomny….

      • Po pierwsze nie w kolejce, tylko w procesji.
        A po drugie, wcale nie trzeba adorować cudzych pośladków. Temat przyklękania przed przyjęciem Komunii, pojawił się swego czasu na jednym z blogów prowadzonych na stronie Ośrodka Liturgicznego (niestety dziś już nie pamiętam czyj to był blog). Zastanowił mnie, bo wcześniej jakoś nie zwracałam na to większej uwagi. Przemyślałam sprawę i zmieniłam sposób przyklękania. Od tamtej pory nigdy nie przyklękam przed czyjąś pupcią, a tylko i wyłącznie przed Panem Jezusem. Raz na pięćdziesiąt razy zdarzy mi się być podeptaną przez osobą za mną (przyklęknięcie dopiero po tym, aż odejdzie poprzednia osoba, opóźnia procesję o jakieś 2 sekundy i niektórym trudno wyhamować), ale generalnie nie ma z tym żadnego problemu. Zamiast więc biadolić, proponuję też zastosować ten sposób.

      • „nie przyklękam przed czyjąś pupcią, a tylko i wyłącznie przed Panem Jezusem. Raz na pięćdziesiąt razy zdarzy mi się być podeptaną przez osobą za mną (przyklęknięcie dopiero po tym, aż odejdzie poprzednia osoba, opóźnia procesję o jakieś 2 sekundy i niektórym trudno wyhamować)”

        Hmmm, parafrazując powiedzonko niezapomnianego Kisiela — trzeba bohatersko walczyć z problemami, nieznanymi w tradycyjnym, sprawdzonym sposobie przyjmowania komunii (na klęcząco, przy balaskach) 😉

      • Przy przyjmowaniu Komunii na klęcząco pojawia się w niektórych miejscach (bo nie wszędzie) inny problem: napierający ze wszystkich stron tłum ludzi usiłujących wejść na głowę. Tak jest np. w Łagiewnikach, gdzie swego czasu zdarzało mi się dość często bywać na sobotnich Mszach.
        Godne przyjęcie Komunii to nie tylko ta chwila gdy kapłan podaje Hostię do ust, ale tez podejście i odejście od ołtarza, a jak tu godnie odejść skoro ludzie się pchają (tak jakby miało dla nich zabraknąć), a nawet nie można powiedzieć „przepraszam”? Niestety jest to kwestia kultury osobistej, a z tym z roku na rok jest coraz gorzej. Nawet w kościołach to widać 😦

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s