Spędziłam dziś upojny dzień w redakcji, pakując z asystentem naczelnego oferty dla potencjalnych prenumeratorów pisma. Robota nudna, ale zostawiająca wolny umysł, więc mogłam sobie poukładać pobyt w Poznaniu.
Bardzo poranne pociągi mają tę pozytywną cechę, że pierwsze godziny podróży nimi mijają na śnie. Do stanu świadomości poruszania się w kierunku Wielkopolski doszłam dopiero ok. 8.00. Ku mojej radości poruszanie to odbywało się punktualnie i w dodatku w dobrym towarzystwie Benedykta XVI i Petera Seewalda. Wreszcie nadrobiłam lekturę „Światłości świata” i muszę przyznać, że tylko utwierdziłam się w sympatii do tego drobnego człowieka w bieli. Łączy w sobie głębokie wyczucie eschatologii z mnóstwem optymizmu i radości. Tak wiele psów na nim powieszono od początku pontyfikatu, a on nadal zachowuje spokój. Wyczuwam w tym, co mówi o zawierzeniu Chrystusowi, głęboką prawdę i to osobiście przez Benedykta przeżywaną. Wciąż pozostaje też wykładowcą: „To złożony problem, należy tu wprowadzic kilka rozróżnień” – Akwinata byłby z niego dumny: primum discernere! 😀
Poznań to najpierw wizyta w redakcji „Głosu dla życia”, dwumiesięcznika prolife. Bardzo mili ludzie, sympatyczne, godzinne spotkanie w szerszym gronie i kilka chwil rozmowy z Alicją, która mnie wciągnęła do współpracy z „Głosem…” Siedzibę mają na obrzeżach miasta, wracałam potem tramwajem przez słoneczne miasto, podziwiając zamarzniętą Wartę i secesyjne kamieniczki (oraz zapominając o tym, że Poznań ma bilety czasowe i po upływie kwadransa wypadałoby skasować drugi bilet – na szczęście Anioł Stróż trzymał ode mnie z daleka wszystkich kontrolerów :D).
Po zalogowaniu się na nocleg zostało już tylko czekanie na studentkę, z którą pojechałyśmy na wydział. Ponieważ było jeszcze trochę czasu, pogawędziłyśmy sobie o studiowaniu, dominikańskim duszpasterstwie akademickim i teologii. Grupę seminaryjną tym razem tworzy piętnaście osób – tak w sam raz do dyskusji. I było dyskusyjnie, nie zdołaliśmy nawet dotrzeć do drugiego tematu spotkania. Miałam okazję odczuć jak to jest, kiedy ma się do czynienia ze studentem, który zamiast dokonywać analizy tekstu, pędzi od razu do wniosków, po drodze gubiąc istotne aspekty. Ciągle jeszcze też zbyt często ulegam pokusie udzielania odpowiedzi, zamiast czekania, aż odpowiedź sama wyłoni się z rozmowy. Nic, całe życie człowiek się uczy. Myślę, że tym, co najtrudniejsze w czytaniu Wojtyły/Jana Pawła II jest zakorzenienie tej teologii w ciele praktyki. Wskazanie, że to nie jest tylko wzniosłe myślenie, ale bardzo praktyczne podejście. Jak to powiedziała przed seminarium p. Natasza: „Czuję w tym tekście potencjał, ale jak go przekazać innym?”
Po wieczornej mszy padłam na nos. Na, swoją drogą, bardzo wygodnej wersalce 😀 Ambitne plany pisania wieczorem zamówionego tekstu na temat debaty o NPR zostały odłożone na czas powrotnej jazdy pociągiem.
Jeszcze tylko poranne dwa stoły: Eucharystia i refektarz. Padre Mariusz był tak miły (znajomości ze scholi OP nie rdzewieją), że nie tylko mnie odwiózł na dworzec, ale jeszcze, wykorzystując swoją firmową zniżkę, kupił dla mnie we „W drodze” najnowszego Evdokimowa. Jestem w trakcie, jak przeczytam, pewnie skrobnę na blogu, co sądzę. Bo zapowiada się smakowicie.
Wracało się długo, chociaż też bez dużego opóźnienia (PKP mnie zadziwiło tą punktualnością, albo może nie będę ich za głośno chwalić, bo znów się popsują…). Ostatkiem sił dotarłam na wieczorną próbę chorału, podniosłam sobie śpiewem poziom endorfin i życie wróciło na krakowskie koleiny.
A dziś początek Wielkiego Postu. Mam uczucie, jakby spadł mi na głowę nagle, bez ostrzeżenia. Nawet za bardzo nie wiem, jak mam go przeżyć. Liczę, że życie samo przyniesie wskazówki.
Cieszę się, że wyjazd do Poznania był tak owocny, pomimo, iż nie było „międzylądowania” w Katowicach.
Jesteś już drugą osobą, która robi mi smaka tym Evdokimowem, ale chyba nieprędko do niego sięgnę. Ostatnio wciąż z zadyszką nadganiam książkowe zaległości i chyba przydałoby mi się kilka takich dłuższych przejażdżek pociągiem. Byłoby w sam raz na lekturę kupionej co dopiero II części ‚Jezusa z Nazaretu’, o pisaniu artykułu do GN nie wspominając…
Pozdrawiam!
To widzę, że nie jestem sama z tą zadyszką czytelniczą 🙂 Też przymierzam się do zakupienia drugiej części „Jezusa z Nazaretu”, Evdokimowa zaczęłam, ale trochę potrwa zanim go przeczytam. Beletrystyki strsznei dawno już nie czytałam. Szalenstffo 😀
Ze szczera sympatia przeczytałam opis pobytu Pani doktor w Poznaniu, przywołujac jednoczesnie swoje wspomnienia zwiazane z tym czasem..:)
Co do samej -teologii ciała- istnieje, jak mi się wydaje problem nie tylko z przekazaniem oredzia Karola Wojtyły w tej kwestii ( „jak mówić?”). Ale wspolczesnie mozna tez zauwazyc cos na kształt społecznego dystansu wobec jego treści.
Kiedy mysle o przyczynach tej „oporności”, przychodzi mi na myśl kilka możliwych:
-narzucajacy się temat okołocielesny -MiłOŚĆ: ta spowszedniała, nieostra, przemielona przez wszystkie gazety i portale
-jezyk symboliczny, biblijny, trudny- jak tu przebic sie przez kontekst kulturowo-historyczny?
-pewne zaskoczenie: to teologia miesza sie nawet w ciało?
Totez ascetyka musiała znalezc sobie jakieś ujscie 😉 Jak teologia ciała, to pewnie o umartwieniach, powsciagliwosci i włosiennicy..
Faktycznie jednak, kazdy kto zagłebi sie w teologie ciała zauważy ile w niej:
nagosci, bliskości fizycznej, czułości;
tego, co tak bardzo ludzkie, bedace naszym doświadczeniem; a jednocześnie piekne..
Przed mysla Karola Wojtyły można wyobrazic sobie teologów w zamknietym pokoju, dusznym od obaw – jak mówić o ciele wobec narastajacych problemów zwiazanych z ludzka seksualnościa.
Wchodzi Karol otwiera okna i pokazuje klucz do odczytania autentycznego sensu ciała. Klucz początku, ludzkiego powołania..
Fajny obraz, chociaż mi teologia ciała kojarzy się raczej z kodem; kod Karola Wojtyły 😀 Swoją droga może to nie jest zły pomysł: napisać powieść na ten temat? Mogłoby byc ciekawie, nawet przy oskarżeniach o moralizatorstwo!