Metody niezgody

Próbuję poukładać sobie myśli po wczorajszym spotkaniu na temat NPR w auli bł. Jakuba. Rzadkość, bo zebrali się tam wyłącznie ludzie, dla których nauczanie Kościoła nie jest podświadomie ignorowanym, choć stale obecnym dźwiękiem, ale faktycznymi wskazówkami jak prowadzić swoje życie.

Sala pełna i spontanicznie reagująca na wypowiedzi panelistów (pani komentująca za moimi plecami cały czas scenicznym szeptem wypowiedzi w końcu zerwała się z okrzykiem: „Ja muszę zadać to pytanie, bo nie wytrzymam!” co spowodowało chichoczący szmerek na widowni), ale co najciekawsze – nagradzająca oklaskami najbardziej radykalne wypowiedzi. Podejrzewam, że postawa reprezentowana przez większość gości na tym spotkaniu jest poza skalą radykalizmu obecnego mainstreamu, skoro już naturalne metody są dla niego ekstremum.

Ci ludzie chcą mieć tyle dzieci, ile się pocznie w ich związku przy współżyciu bez jakichkolwiek zabezpieczeń. Autorka tekstu, który wywołał dyskusję – Kinga Wenklar – spokojnie wyznała, że będąc w małżeństwie z 5-letnim stażem ma trójkę dzieci i jest otwarta na kolejne dzieci, które Bóg zechce im dać. I przez to, że przyjęła taką a nie inną postawę wobec płodności, czuje się często uznawana za nieodpowiedzialną i ulegającą swojemu pożądaniu, bo odpowiedzialne rodzicielstwo jest definiowane przez znajomość i stosowanie naturalnych metod. Myślę, że w tej otwartości gdzieś wyraźnie pobrzmiewa idea obecna w „Miłości i odpowiedzialności” Karola Wojtyłu o współżyciu pozbawionym lęku. Lęku przed dzieckiem, zmianami, życiem z jego nieprzewidywalnością i niepowstrzymanym dynamizmem.

Z kolei nauczyciele NPR mówili o tym, że  naturalne metody także usuwają lęk, gdyż dają znajomość rytmu płodności danej pary (płodna jest zawsze para – bardzo mocno to podkreśla dr Wanda Półtawska). Pozwalają czuwać nad stanem zdrowia i pozwalają określić z dużym przyblizeniem jakie konsekwencje będzie miało podjęcie współżycia w danym momencie.

Myślę, że wielodzietni mają żal o to, że pomimo przyjęcia w sposób radykalny postawy wskazywanej przez Kościół, są przez własną wspólnotę marginalizowani. Czują się bici z obu stron: przez pewien społeczny konsensus lęku przed dzieckiem i przez słuchanie w Kościele o tym, że odpowiedzialnie to znaczy: stosując naturalne metody.

Ciekawe były wypowiedzi kapłanów. Ojciec Mazur OP, bioetyk, skupił się raczej na nauczaniu Magisterium podkreślając znaczenie roztropności i wielkoduszności w podejmowaniu decyzji o kolejnym dziecku, akcentując element racjonalny. Ojciec Łucarz SJ (swoją droga intrygująco dobrane zakony 😀 ), prezbiter neokatechumenatu, mówił raczej o aspektach duchowych i postawieniu w centrum wszelkich decyzji Chrystusa. Dzielił się także doświadczeniem znajomych mu rodzin z kilkanaściorgiem dzieci. I tu wyraźnie wybrzmiewał akcent zaufania Bogu, który silnie podkreślała też Kinga Wenklar.

Tak więc po jednej stronie mamy zdecydowanych wyraźnie na wielodzietność, z drugiej promujących poznanie własnego ciała i kierowanie się tą wiedzą w decydowaniu o kolejnych dzieciach. Ja jednak patrząc na panelistów czułam narastające zadziwienie zróżnicowaniem twarzy Kościoła. Bo żadna z tych postaw nie była poza jego nauczaniem. Kościół akceptuje stosowanie naturalnych metod w określonych rodzinnych sytuacjach (jeśli kobieta ma za sobą 5 cesarek i wiadomo już, że szósta ciążą też skończyłaby się tak samo, lub jest wyczerpana ciągłymi porodami to warto jednak rozważyć zastosowanie naturalnych metod) i jednocześnie pochwala wielkoduszną otwartość na życie tych małżonków, którzy świadomie i dobrowolnie chcą mieć 15 – 20tkę dzieci. I chodzi o to, żebyśmy się nawzajem wspierali.

Bo tu dochodzi jeszcze jedna kwestia: szerokiej szarej strefy Kościoła, gdzie są „zawodowi” katolicy (mniej więcej co niedzielę do Kościoła, dwa razy/raz do roku do spowiedzi), którzy mają mentalność popularna, a ta nasycona jest lękiem przed dziećmi. Sama u siebie ten lęk widzę. Do nich obraz tak licznej rodziny nie dotrze, potrzebują do niego dojrzeć i NPR im to pomaga. Myślę, że z tego wynika tak silne promowanie NPR przez Kościół.

W każdym razie problem jest faktyczny: jak nie zrazić słabych, jednocześnie chroniąc radykalnych?  Pytanie jak dla mnie wciąż otwarte.

W każdym razie jednego jestem pewna: nie ma dzieci z łaski przypadku – wszyscy jesteśmy chciani przez Dawcę Życia. CO zresztą świetnie przypomniała dr Półtawska.

8 myśli nt. „Metody niezgody

  1. Lęk przed dzieckiem mają wszyscy – i to przed każdym. Przed pierwszym, piątym i piętnastym… Pojawia się na wielu płaszczyznach – czy podołam, jak zniosę ciążę, czy dziecko urodzi się zdrowe, czy nic mu się nie stanie w czasie porodu, a co jeśli nie będę mogła karmić, a co z moją pracą, przecież szef mnie wyrzuci, a mąż – czy nas utrzyma, znów będę miała depresję, znów będę musiał szukać lodów o północy itd. Od prozaicznych dolegliwości codziennych po wielkie komplikacje, które będą miały wpływ na dalsze życie całej rodziny.
    Proponuję doświadczenie myślowe: spróbować sobie wyobrazić, że moje dziecko urodzi się z jakimś paskudnym zespołem genetycznym, przy którym zespół Downa jest łagodnym zaburzeniem. Nie ma chyba osoby, która nie odczułaby wtedy lęku.
    Pytanie, co z nim zrobimy.

    • Fakt, wspominał o tym o. Łucarz – we wspólnotach neo nawet ci wielodzietni zdarza się, że mają lęk przed następnym dzieckiem. Myślę, że tej sytuacji bez Boga i wspólnoty nie razbieriosz. Tzn. bez oparcia poza sobą.
      Debata była ciekawa i, co dla mnie najcenniejsze, ewidentnie biorący w niej udział byli szczerze w nią zaangażowani. Podobało mi się to.
      I tak w temacie odczekiwania między ciążami angedota dr Półtawskiej: przychodzi para do poradni, siedmioro dzieci, najmłodsze ma pół roku. Mąż się skarży, że żona nie chce ósmego, a żona chudziutka, wymęczona – dr Półtawska popatrzyła, popatrzyła i podsumowała: „Sam pan zacznij rodzić” 🙂

  2. W odpowiedzialności obecny jest zdrowy i racjonalny lęk czy będziemy mogli utrzymac kolejne dziecko nie majac pracy przynoszącej duże dochody, czy będziemy mieli czas dla dzieci tyrając po 12 godz. by było nas stac na zaspokojenie podstawowych potrzeb duźej rodziny, czy w 2 pokojowym mieszkaniu w bloku będzie mieć gdzie spac i uczyć się 5 dzieci gdy nas nie stać na większy metraż, etc.etc. Nasze państwo płacze, źe mało jest dzieci a jest okrutne dla tych, którym mogłoby pomóc dając większe mieszkanie, zmniejszając vat dla wielodzietnych, ustalając w jednej szkole jeden typ podręczników żeby co rok nie wydawać na to ponad tysiąc zł. Państwo jest wredne a katolicy poza dyskusjami o seksie nie potrafią walczyć w Sejmie z kretyńskimi ustawami, które zniechęcają Polaków do rodzicielstwa. Szczodrość jest fajna ale jakim kosztem i dlaczego ma wspólną granicę z niefajnym frajerstwem.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s