Ech, idealizm

Ojciec Wacław Oszajca SJ w najnowszym TP:

„Dotarło do mnie, że nie będzie żony, nie będzie dzieci, nie będę dla nikogo jedynym, i nie warto pytać, co zamiast. Tego braku nikt i nic mi nie zastąpi: ani praca, ani ludzie, ani Matka Boża, ani Pan Bóg. Zawsze będzie puste miejsce i głód”

Ech, nie ma to, jak idealista – „nie będę dla nikogo jedynym”. Tymczasem od połowy lat 90-tych (dane GUS) w Polsce zauważa się prawie nieustanny przyrost liczby rozwodów (od ok. 40 tys. w połowie lat 90-tych do 72 tys. w 2009 r.), większość zawieranych związków to co prawda wciąż są związki panien z kawalerami (80%), ale wystarczy pobuszować po forach internetowych, żeby zobaczyć, że w tej chwili dla wielu tych panien i kawalerów małżonek nie jest pierwszym, a niestety często także nieostatnim partnerem łóżkowym i/lub emocjonalnym. Najmocniej związki spajają: kredyt na mieszkanie i dzieci i to precyzyjnie w tej hierarchii ważności. Średnia długość trwania związku małżeńskiego do chwili rozwodu wynosi 14 lat (to w ramach ciekawostki, bo do średnich to ja mam średnie, jeśli nie żadne, przekonanie).

Nie umiemy budować relacji, zatracamy powoli zdolność wypracowywania mądrych kompromisów i wzajemnego zrozumienia. Zamieniamy się w lunatyków (tu ukłon w stronę Lupy – nie przepadam za jego najnowszymi inscenizacjami, ale „Lunatycy” byli świetnym podsumowaniem zmian w rzeczywistości), którzy wchodzą w związki; w wiele związków, czasem nawet kilka naraz, ale i tak moga się podpisać pod słowami celibatariusza: „Zawsze będzie puste miejsce i głód”, choć widzianymi z kompletnie innej perspektywy.

Żeby otrzymać, trzeba zaryzykować dar. W przypadku małżeństwa, przyrzeczenia celibatu i ślubów zakonnych – dar całkowity i dozgonny. Gra w „chcę zjeść cukierek i mieć go nadal” w tym przypadku kończy się głodem i utratą cukierka lub przynajmniej nieustanną szarpaniną o wyżej wymieniony.

9 myśli nt. „Ech, idealizm

  1. Nie ma czego znowu tak żałować ten opłakujący swój stan Ojciec. Gdyby chciał mieć żonę to by ją miał. A jeżeli wolał przyjąć tą ofiarę z siebie i poświęcić życie, całego siebie dla większego dobra to niech teraz nie płacze bo ja też mogę płakać, że muszę zasuwać od rana do nocy wzamian za bycię tą jedyną i na zawsze czyjąś żoną. A nawet nie mam czasu posiedzieć w kościele sam na sam z Panem Bogiem i rozkoszować się rzeczami wyższymi niż stos prania i garów do mycia. Każdy kij ma dwa końce. Dar jest fajny ale czasem nie wiadomo, co z nim zrobić gdy nie potrafi się go wykorzystać a zwrócić nie wypada.

  2. Być jedynym, niepowtarzalnym – tak, to napewno ważne, ale niektórzy wcale nie łączą tego z „dozgonne”. Są jedyni, albo drugiego tak traktują, przez np. dwa lata. a potem pojawia się jakis drugi jedyny przez nastepny okres zycia, a może i trzeci…
    Jedynym natomiast jest się z pewnością dla dzieci czy dziecka własnego, bez względu na to jak sie rodzice traktują pod względem jedyności.
    A co do daru całkowitego. Dość to „okrągłe” określenie, jesli tak można powiedzieć. Sądzę, ze tak całkowicie, bez reszty i odrębnych, wystających kawałków, nie jestem siebie w stanie dać drugiemu. I to nie tylko dlatego, ze to mnie czegoś brakuje (bo brakuje, oj brakuje) i że nigdy sama siebie nie zrozumiem do końca, a cóż dopiero drugiego, ale dlatego też, czy przede wszystkim, że człowiek to tajemnica. I to nowe, co to się rodzi (cały czas rodzi) przy relacji Ja i On, ta jakaś nowa jakość MY, to wcale nie prosty rachunek dodawania, to nie tak, ze ja+on=my, ale część to MY, częśc to Ja i część to ON. I proporcje tych części bywają różne. A odpowiedzialna to, myslę, zawsze jestem najpierw za siebie, potem za „resztę” i to w różnym, wciąż zmieniającym się, stopniu.

    • To prawda, że MY nie jest zwykłą sumą ja i ty, jednak co do daru, to ja patrze na niego w kategoriach procesu. Jego całkowitość zawiera się właśnie w decyzji wyrażonej na początku drogi, a potem jest dorastanie do tej decyzji. Z lepszymi i gorszymi momentami, ale jeśli się przy pierwszej dezycji trwa, to ten proces przebiega coraz głebiej.
      Co do dzieci – upowszechnienie in vitro spowodowało, że tu także nie ma często tego doświadczenia jedyności.

  3. Ela, in vitro ma jeden plus, którego nie mają niektóre poczęcia dzieci niechcianych, bękartów, płodów wyżynanych skalpelem. Te z in vitro niewątpliwie są chciane. Tyle, że chciane za wszelką cenę tak, jak tamte porzucane albo urodzone z głęboką traumą odrzucenia. Zło jest perfidne. Jedność w małźeństwie to podstawa. To nie zaspokajanie poźądania lecz zadanie zbudowania czegoś solidnego na fundamentach zaufania. Seks jest tylko pieczęcią tej duchowej jedności. A z kim tą jedność moźna mieć gdy piękni i uduchowieni faceci to sami księża, nie? Life is brutal.

  4. No właśnie, za wszelką cenę. Ale co jest złego w pragnieniu dziecka dla siebie, zapyta ktos. Dziecko jest dla siebie czy dla rodziców? Każdy kto chce mieć dziecko ma je po coś. Zazwyczaj z miłości albo źeby mieć dzidziusia i bawić się w tatę i mamę. To jest naturalne pragnienie realizowane klasycznie lub w nienaturalny sposób. Bo można przechytrzyć naturę i zmusić jajo i plemnika do kopulacji w probówce. Tylko to jest chamstwo, tak bez orgazmu i przy pani laborantce. To juź sex grupowy. Ale kto się tym przejmuje? Ważne, by mieć dziecko i patrzec jak żyje ten cud biotechnologii.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s